Kadrowa orzekła:
Skończona praca.
Idź pan do „bidy”,
Do nas nie wracaj.
Poszedłem. Tłum cały
Aż drzwi wywalił.
A ja patrzyłem.
Co było dalej?
Dwóch na budowę
Z uprawnieniami,
Jednego kierowcę,
Dwie panie z grabiami
Do parku, do liści,
I malarz, do bramy.
Na dzisiaj więcej
Pracy nie mamy.
A kowal?
Ja, zwykły kowal.
Kułem latami podkowy
Także na szczęście –
Dla pani, pana.
Na wszystkie dmuchałem,
Im serce oddałem
I duszę też.
Wszystko, co miałem.
I było co robić.
Nie tak jak dzisiaj:
„Idź pan do „bidy”.
Na cóż zda mi się?
Lecz chodzę i czekam.
Wciąż czekam, czekam.
Trzęsę się z nerwów.
Każdy narzeka.
Na wieś lekarzy
Czterech domowych,
Jeden aptekarz.
Punkt czeka gotowy.
Łączniki chcą przyjąć
Aż trzech odlewników.
Brukarz potrzebny,
Dwóch komorników.
A kowal?
Jak ja mam dzisiaj
Na chleb zarobić:
Czy zawód mam zmienić,
Czy „bidę” nachodzić?
Czy o podkowę
Już nikt nie zapyta?
Dla kogo taka
Rzecz pospolita?
