Dziś opowiem, drogie dzieci,
o pewnym młodym poecie,
który ukochanej Zosi
pisał wierszyk o miłości.
Wierszyk miał być bardzo prosty.
Krótki. W rymy. Ale wzniosły.
Cały rok natchnienia szukał…
„Biblia” Lutra. I Jakuba.
Wiersze znane i nieznane.
Nigdzie nie publikowane.
Wiersze ledwo rozpoczęte.
Nawet wiersze nie zaczęte…
Długo nasz poeta myślał.
Nawet paskiem głowę ściskał…
Pot wycisnął. Ropę z pryszczy.
Oczy prawie na wierzch wyszły,
– Widać z paskiem pomysł kiepski –
i uwolnił z niego głowę.
Znowu biblie – myśli nowe.
Puszkin, Schiller i Mickiewicz.
Sto tysięcy nowych przeżyć.
Nowych myśli sto tysięcy.
A pomysłów jeszcze więcej.
Myśli wiązał w supełeczki
i układał do skrzyneczki.
Tak pracował cały wieczór.
Sto tysięcy supełeczków!
Aż się pakowaniem zmęczył.
Wtedy siadł, by pisać wierszyk…
Supełeczki rozwiązywał,
czytał myśli, zapisywał,
i z powrotem zawiązywał…
I od nowa: rozwiązywał,
odczytywał, zawiązywał…
Rozwiązywał zawiązywał…
Sto tysięcy supełeczków!
Już paznokci prawie nie czuł.
Ale siadał do nich co dzień…
Wierszyk ciągle nie wychodził.
Stosy kartek zmiętych w kulki,
sto dwadzieścia trzy ołówki
(połamane, pogryzione),
gumki „myszki” poniszczone…
Rymy za nic wyjść nie chciały.
Co napisał – wierszyk biały.
Żadnych rymów na widoku.
Zrobił przerwę na pół roku.
Odpoczywał sześć miesięcy,
może nawet tydzień więcej.
Przyszła wiosna z białym kwiatem.
Zawładnęła całym światem.
A poetą naszym – Zosia.
To nosiła bez we włosach,
to kwiat wiśni, to jabłoni.
Dniem i nocą myślał o niej.
O jej pięknych blond warkoczach,
o chabrowych dużych oczach.
Chciał z nią mówić o miłości.
Chciał o rękę ją poprosić.
Lecz jak zacząć – bez wierszyka?..
Zaczął szukać po zeszytach.
Język polski i niemiecki.
Wszystkie języki radzieckie.
Szukał w domu i na strychu,
szukał nawet i w kurniku …
Były różne: o dobroci,
o przyjaźni i o złości.
Były nawet o zazdrości,
lecz nie było o miłości.
Nie chcąc dłużej tracić czasu,
w sadzie się poeta zaszył.
Pod jabłonią się rozgościł,
jak pod lipą Kochanowski.
– Tu, na tej natury łonie,
rymy same przyjdą do mnie –
pewien swego nasz poeta
usiadł i na rymy czekał.
Przyszły … mrówki. Chude. Czarne.
Przybiegły złote biegacze.
Szmaragdowy konik wskoczył.
Przyleciały … żółte osy
i dawaj go napastować.
Chciał poeta powojować,
ale osy – zawsze cięte –
gryzły go po łydkach, piętach.
Przez skarpetki i przez spodnie!
Ledwo się opędził od nich…
Przeszło lato, jesień, zima.
A wierszyka ciągle nie miał.
Prawie zwątpił nasz poeta.
– Może znajdę w bibliotekach?…
Jagiellońska, Narodowa,
Wojewódzka, Powiatowa,
Biblioteka Miejska, Gminna.
I w Zabłociu – bardzo słynna.
Wiele ich poeta zwiedził.
Wiele godzin w nich przesiedział.
Szukał pilnie i wytrwale,
ale rymów nie mógł znaleźć.
– Jak mnie kocha, to poczeka –
myślał siedząc w bibliotekach.
Tak minęły cztery lata.
– Czas pomyśleć mnie o swatach –
głośno myślał ojciec Zosi,
i zapraszać zaczął gości…
Przyszedł raz przystojny brunet.
Inny zaś miał włosy rude.
Przychodzili też blondyni,
szpakowaci i szatyni…
Przyjeżdżały też karety.
Lecz nie było tam poety.
Aż raz doszła wieść do niego:
„Zosia ma narzeczonego!!!”
Wielka miłość i niepokój
zakłóciły jego spokój.
Nawet zwątpił nasz poeta.
– Już nie kocha, że nie czeka? –
myślał o swej pięknej Zosi.
O swej jedynej miłości.
Myśli z głowy uciekały:
– Podaruję jej wiersz biały.
Siadł poeta znów do pracy,
lecz nie wiedział jak ma zacząć.
Od przecinka, czy od kropki?
Czy podzielić wiersz na zwrotki?
Zacząć go z litery małej,
czy napisać dużą – cały?
Cyrulicą, czy gotykiem?
Tych problemów miał bez liku.
Aż mu w głowie się kręciło.
Jednej nocy się zdarzyło,
że stanęła przed nim Zosia.
Miała róże dwie we włosach
aż pąsowe od czerwieni.
A suknię całą w zieleni.
Widział ją poeta krótko.
Wyszeptała mu cichutko:
„Miłość nie wymaga słów,
tylko o niej mów…mów…mów…”
i we mgle się rozpłynęła.
Co przekazać mu pragnęła?
Rana nie mógł się doczekać….
Następnego dnia poeta
(bez wierszyka o miłości)
poszedł się oświadczyć Zosi.
A ja, dla was drogie dzieci.
napisałam taki wierszyk:
wielka miłość
nie zna słów
gdy z serc płynie
a nie z głów