Baśń o skrzacie

Dziś opowiem Wam o skrzacie,
który mieszkał w starej chacie
u mojego pra…pra…dziada.
Tak on o nim opowiadał.

Skrzat przez bardzo długie lata
u sąsiada dziury łatał.
Pod podłogą, w podwalinie,
w starym piecu i w kominie,
pod sufitem, pod powałą.
Łatał wszędzie, gdzie się dało.
Lepił, kleił i drutował.
Zasypywał i plombował.
Czasem dziurę wręcz zatykał.
Byle tylko dziura znikła…
Łatał dziury też w odzieży.
Przenicował stos kołnierzy.
Stos mankietów. Zmieniał łaty.
Zszywał popękane pachy.
Reperował i cerował.
Łatał lepiej niż krawcowa….
Skrzat, choć nigdy się nie uczył,
łatał buty i onuce.
I skarpetki też potrafił.
Każdą dziurę w mig naprawił.
Reperował torby, wory…

Skrzat naprawiał wszystkie dziury
jakie tylko znalazł w chacie.
Czym to robił? Zapytacie?

Nici zbierał z pajęczyny.
Igły – z sosny i z jedliny…
modrzewiowe i świerkowe…
Zbierał igły, jednym słowem,
wszystkie jakie były w lesie.
Szukał ich przez cały wrzesień.
Wszystkie igły sam sortował.
Proste, ostre w słoje chował,
by się czasem nie niszczyły
i pod ręką zawsze były.
Zbierał także wiatr i chmury…
Właśnie tym skrzat łatał dziury.

Długo skrzat był u sąsiada.
Aż raz sąsiad mu powiada:
– Śmierć mi w drzwi zaczyna pukać.
Musisz, skrzacie, chaty szukać.

Poszedł skrzat więc do sąsiada.
Do mojego pra…pra…dziada.
Stanął w drzwiach i cicho puka.
– Czego u mnie skrzacie szukasz?
Nic już nie mam oprócz biedy,
nawet myszy stąd uciekły.
– Masz ty jeszcze dach nad głową.
– Zobacz co się stało z słomą? –
rzekł pra…pra…dziad mój do skrzata.
– Nic się nie martw. Dach załatam.

Szybko wziął się do roboty.
Skąd wziął słomy wielkie snopy?
Nie wiadomo… W cztery doby
dach wyglądał tak, jak nowy.
Przyszedł skrzat do pra…pra…dziada
i dachu opowiada:
– Dobrych cieśli na dach miałeś,
bo oczepy jeszcze całe.
Belkom też nic nie dolega.
Krokwie stoją tak jak trzeba…
Zgniłe łaty wymieniłem.
Starą słomę wyrzuciłem.
Co do nowej – pierwsza klasa.
Od dobrego gospodarza.
Snopki długie, suchusieńkie,
jak panienki leciuteńkie.
Powrósłami przywiązane
leżą jak namalowane…
Dach – jakiego trudno szukać.

Pra…pra…dziad nadstawiał ucha,
jakby słuchał swego brata.
Aż na koniec rzekł do skrzata:
– Dobry z ciebie majster, skrzacie.
Możesz zostać w mojej chacie.
Co dwóch chłopów – to nie jeden.
Będzie’m razem dźwigać biedę.

Od tej pory, jak brat z bratem,
żył pra…pra…dziad mój ze skrzatem.
Razem spali, pracowali
i do stołu zasiadali.
Kiedyś, bardzo późnym latem,
mój pra…pra…dziad ze skrzatem,
poszli razem nad jezioro
sprawdzić, czy już ryby biorą.
Mieli z sobą starą wędkę,
garść robaków na przynętę,
połatane stare siatki
i na ryby worek w łatki.
Wędkę dobrze zarzucili
i patrzyli… i patrzyli…
Spławik stał i się nie ruszał.
Czas powoli się wydłużał,
aż pra…pra…dziad rzekł do skrzata:
– Skoro nie chce „na robaka”,
może złapie się „na muchę”?
Mam tu jedną  „taaaką  sztukę”.

I znów wędkę zarzucili
i patrzyli … i patrzyli…
Czas im znowu się wydłużał.
Spławik stał i się nie ruszał…
Już pra…pra…dziad myślał wracać…
Już miał nawet wołać skrzata…
Już … Gdy tymczasem spławik drgnął.
Pra…pra…dziad wędziskiem szarpnął
i pociągnął szybko w górę…

Piękną wyłowili sztukę.
Aż o takiej – nikt nie marzył.

Szczupak z dwieście funtów ważył!
Pra…pra…dziad się rozpromienił:
– Wreszcie, skrzacie, się najemy.
– Lepiej szybko go sprzedajmy.
Kupmy żyta i zasiejmy.

Tak zrobili. Ledwo słonko
pokazało się nad łąką,
zanim jeszcze mgła opadła,
oni z rybą szli do miasta.
Przywiązali ją do drążka
po obydwu jego końcach,
na ramiona założyli
i do miasta zataszczyli.
Prawie dwieście funtów wagi!
Ledwo wytrzymały barki.
Pot zaś lał się strumieniami.
– Czy my chociaż go sprzedamy? –
na głos martwił się pra…pra…dziad.
– Może w karczmie – skrzat doradzał…
Wreszcie trafił im się  kupiec.
– Wymienimy go na cukier.
– Po co dla nas cukier, skrzacie?
– Wymienimy go na papier .
– Papier, skrzacie, mówisz? Po co?
– Wymienimy go na proso.
– A z tym prosem co zrobimy?
– Co? Na żyto wymienimy.

Tak pra…pra…dziad mój ze skrzatem
handlowali swym szczupakiem.
Kiedy wracać przyszła pora,
żyta mieli aż w dwóch worach.
Jeden wór  pra…pra…dziad dźwigał.
Skrzat pod drugim się uginał.
Ledwo wytrzymały plecy.
Powrócili na sam wieczór.

Od tej pory żyto siali
i tym żytem handlowali.
Zamieniali swoje „złoto”
na pszenicę … i na proso …

W końcu biedę wypędzili
i szczęśliwie razem żyli.
Co się dalej z skrzatem działo?
Wieści o nim krąży mało.
Jedna wieść jest pewna za to:
On tam pierwszy zasiał żyto.

Dodaj komentarz