Baśń o paziu

 
Jak król królem, a paź paziem
były, są i będą waśnie.
Zgrzyty, spięcia, sprzeczki, swary,
tarcia, kwasy różnej miary.
I te mniejsze. I te większe.
Te bez sensu. I te z sensem...
Zdarza się, że są też  twórcze...
Waśnie... Nasze polskie kłótnie...
 
Ta zdarzyła się o zmroku
w tysiąc pięćset piątym roku.
Dobrze daty nie pamiętam.
Marzec był? Początek  kwietnia?
Wyczytałam o niej w aktach
ukrywanych w kufrze dziadka.
 
Kiedyś, w wielkiej tajemnicy,
zeszłam sama do piwnicy.
Ależ było w niej rupieci!
Nawet stary kosz na śmieci.
A za drzwiami, w rogu ściany,
pod starymi wieszakami,
stał ogromny dziadka kufer.
Otworzyłam z wielkim trudem.
Patrzę, a tam jakieś pisma.
Nos wsadziłam. Czytam., czytam...
Król zaniemógł... Z tronu spada...
Paź królowej na tron siada...
Skąd u dziadka takie pisma?
Nie myślałam ojca pytać,
tylko wszystkie przeczytałam
i w tej baśni opisałam.
 
Tamtej historycznej wiosny
Aleksander Jagiellończyk,
polski król, syn Kazimierza,
do Radomia Sejm zawezwał.
Wezwał wszystkich senatorów.
Wezwał także wszystkich posłów.
Historyków  i pisarzy
i najlepszych sekretarzy.
Przyjechali też Litwini.
Aż się chan tatarski dziwił,
widząc wkoło tyle luda
(gościem wtedy był u króla).
 
Przyniesiono  przednie wina,
miody pitne, pieczeń z dzika,
kaczki, gęsi i kiełbasy,
w cieście dynie, ananasy.
Z migdałami tort krakowski
i mazurek staropolski.
Przyjechała też kapela:
trio dudów ze Zwolenia.
Z triem bęben barabanił.
Przygrywały też mazanki...
Lecz król apetytu nie miał.
Nie pił, nie jadł, ani nie spał.
Nawet dudów słuchać nie chciał.
Martwił się o los królestwa.
 
Rozpoczęła się debata.
Każdy swoje wnioski składał:
powściągliwie, bez awantur.
W kolejności. Według stanów.
 
Arcybiskup Borzyszewski
Andrzej Róża. Także lwowski
biskup elekt - Wilczek Bernard.
Wniosek złożył też kasztelan
Jarosławski Spytek - biskup.
Za biskupem  jeszcze kilku:
biskup Tabor, biskup Marcin,
Watzenrode i Konarski.
Hetman Kiszka,  książę Gliński
i marszałek Zabrzeziński.
Potem dwaj  wojewodowie:
Kurozwęcki i  Hlebowicz.
Wojewoda ruski,  rawski,
żmudzki i inowłocławski.
Także brzeski i łęczycki,
sandomierski i kaliski.
Każdy jeden wojewoda
(także biskup) ważył słowa.
Podług kwestii głos dobierał,
udowadniał i przyrzekał.
Nawet i kasztelanowie -
sprawni w piórze, biegli w słowie -
poskładali swoje wnioski.
Wniosek złożył Jan Szamowski.
Za nim jeszcze czterech Janów,
czterech Piotrów, Stanisławów
(z Srzeńska, lwowski i z Potulic,
i radomski z Młodziejowic).
Król uważnie się  wsłuchiwał,
oczy mrużył, głową kiwał.
Gdy już wnioski  wyczerpano,
w masie uwag wymieszano,
gdy rozdarto wszystkie szaty
i  zebrano  postulaty,
ktoś obraził czyjś majestat.
Rozegrała się  "orkiestra".
Najpierw  solo -   złote słówka.
W rytm za nimi -   kwartet  uwag
z kwintą  myśli minorową.
Tuż  za nimi fuga  w słowo - 
z gładką nutą etykiety.
I  kontrapunkt -  epitety.
Zaskrzypiały ławy,  krzesła.
Nawet stół okrągły trzeszczał.
Nagle ktoś za szablę chwycił.
Ktoś zaprzysiągł się na życie.
- Na mój honor, prochy dziada!
  Nie pozwalam! Zdrada!!!! Zdrada!!!!!
 
Król z natury ugodowy,
chcąc zakończyć gości spory,
stuknął berłem o podłogę.
Z berła nagle trysnął ogień.
Piorun jakiś? Błyskawica?
Strach się odbił we źrenicach
senatorów, posłów, świadków.
 
- Dosyć mam już waszych swarów,
  pustych haseł, wykrzykiwań!
  To ma być Rzeczpospolita?!
  Wołać, ale już,  strażnika!
Król wstał z tronu i w głos krzyczał.
 
Nagle stała się rzecz straszna.
Zaniemówił król i zasłabł.
Padł na wznak jak kloc dębowy,
aż korona spadła z głowy.
Coś się stało z lewą nogą,
ruszyć  także nie mógł głową.
Jeszcze myślał się ratować.
Berłem wesprzeć się próbował.
Lecz sił zbrakło i król  upadł.
- No i mamy...  – rzekł ktoś  – trupa.
- Jezu Chryste, Matko Święta... –
z tłumu cichy głos wyszeptał.
- Po doktora!!! Po doktora!!! –
jakiś poseł głośno wołał.
- Nie doktora, ale księdza!
- Żonę wołać! Gdzie Helena?
- Balickiego... – ktoś doradzał.
Narastały  zgiełk i wrzawa.
Aż się wielkie drzwi otwarły...
Wszedł na salę kanclerz Łaski
i skierował wzrok na króla.
Co się stało w lot  zrozumiał
i nie tracąc ani chwili,
szybko się nad królem schylił.
Chyba o czymś rozmawiali...
- Żyje – orzekł. Wyszedł z sali.
Wszyscy z ulgą odetchnęli.
I do stołów znów zasiedli.
Ucichł zgiełk. Umilkły wrzaski.
 
Wkrótce wrócił kanclerz Łaski.
Trzymał wielkie księgi w dłoniach.
Z Łaskim przyszedł Maciej z Błonia -
medyk i kanonik z Gniezna.
Maciej najpierw się przeżegnał.
Ucałował święty szkaplerz,
po cichutko zmówił pacierz
i nad królem się pochylił.
Dotknął czoła. W jednej chwili
zapachniało kwiatem róży,
jakby ktoś olejku użył.
Znów się głos odezwał cicho:
- Król oleje święte przyjął.
I nastała długa cisza.
Król już ledwo co oddychał.
Szeptał tylko – Łaski... Łaski...
Zbiegły się miejscowe płaczki.
Przyszedł ksiądz i przyszedł lekarz,
znachor, zielarz i aptekarz.
Popatrzyli, podumali
i głowami pokiwali...
Po czym wyszli. Było cicho.
Nikt nie kaszlał.  Nikt nie kichał.
Nawet zegar ścienny milczał,
jakby czas się w nim  zatrzymał.
Ktoś przyglądał się koronie.
Powolutku podszedł do niej.
Po czym wziął ją w obie dłonie
i na pustym złożył tronie.
Króla w noszach ułożono
i cichutko wyniesiono.
Nikt się nie odezwał słowem...
 
Oknem wleciał paź królowej.
Zasiadł niczym król na tronie,
jak król lekko głowę skłonił
i powoli złożył skrzydła.
Chwila była to niezwykła -
taka, co się w bajkach zdarza -
motyl się zamienił w pazia.
Ale ...  wiara czyni cuda.
Oni w nim dojrzeli króla.
Zamiast berła paź miał różę.
Liść w zieleni, kwiat w purpurze,
czarodziejski wonny zapach -
najpiękniejsza  róża świata.
- Król powrócił ??? – ktoś zagadnął.
Wszystkim nagle dech zaparło.
Paź wciąż siedział nieruchomo.
Nieruchomo patrzył w okno,
tuląc do swej piersi różę.
Jednak nie chciał zwlekać dłużej.
Z tronu wstał i wziął koronę:
- Jeszcze nic nie jest stracone.
Senatorzy i posłowie
popatrzyli się po sobie.
- Wiwat król! – ktoś krzyknął z sali.
- Wiwat!! - pociągnięto toast dalej.
- Wiwat!!! Wiwat!!! - pozostali
głośno się przekrzykiwali.
Ktoś wysoko podniósł puchar:
- Na cześć króla: Hura!!! Hura!!!...
Gdy puchary napełniono,
gdy toasty już spełniono,
gdy już wszyscy posiadali
i gdy ucichł zgiełk na sali,
paź pochylił nisko głowę,
i nałożył nań koronę.
Po czym wszystkim znów się skłonił,
usadowił się na tronie.
Krzyknął paź do odźwiernego:
- Łaski! Wołać mi Łaskiego!!! –
Kanclerz Łaski (Jan z imienia)
zaniemówił ze zdziwienia
widząc „króla” w innym stanie.
- Króla nie poznajesz, Janie? -
paź zagadał do kanclerza.
Wtedy Łaski się odezwał:
- Słucham Jego Wysokości.
- Skup się, Janie. Czas mnie goni.
   Zaraz przyjdą tu grabarze.
   Biegiem przynoś kałamarze,
   no i inkaust, czyste suszki,
   gęsie pióra i stalówki...
Chwilę paź się zastanowił.
- Konstytucję „Nihil Novi”,
   przywileje i statuty...
   I  „Bogurodzicy” nuty –
dopowiedział paź po chwili.
Łaski słuchał. Wciąż  się dziwił.
Takim króla nie pamiętał.
Ale... wola króla święta.
Kanclerz w okamgnieniu  wrócił.
Paź „Bogurodzicę” nucił:
- ... Daj na świecie zbożny pobyt,
  po żywocie rajski przebyt ...
Lecz gdy kanclerz wszedł, paź przerwał.
 
Stół już stał. I stały krzesła.
Ustawiono tron królewski.
Zaświecono wszystkie świeczki,
kandelabry i kinkiety.
Rozłożono dokumenty.
Przy nich pióra i stalówki,
no i  inkaust, czyste suszki.
Napełniono kałamarze.
- Czytaj Janie!
- Jak król każe.
Statut był pergaminowy
z sznurem żółto-fioletowym,
z mocną, woskową, pieczęcią
przybitą królewską ręką.
Łaski Statut wziął do ręki.
Pilnie przyjrzał się pieczęci
(szerokości musztardówki)
i ją złamał na połówki.
Wnet pergamin się rozwinął.
Tekst pisany był łaciną.
Wers po wersie - równiuteńko.
Doświadczoną, pewną ręką.

...Odtąd na potomne czasy –
czytał głośno kanclerz Łaski,
jakby śpiewał barytonem –
  nic nowego stanowionym
  o nas i bez nas być nie ma  
  bez wspólnego zezwolenia ...
                           ...    Skończył.
 
Pierwszy paź swój podpis złożył.
Po nim podpis złożył Łaski,
potem Jakub - króla skarbnik,
arcybiskup i biskupi.
Pod słowami konstytucji
każdy jeden wojewoda
podpisywał się bez słowa.
Każdy poseł w kolejności.
Nawet zaproszeni goście.
Historycy i pisarze.
Zaś na końcu sekretarze.
 
Zakręcono kałamarze.
W drzwiach czekali już grabarze.
Paź jak gdyby wiedział o nich.
Z tronu wstał i w pas się skłonił.
Zdjął koronę... Rozpiął skrzydła...
(Chwila była to niezwykła.
Tylko w baśniach ją spotykasz).
Paź zamienił się w motyla.
Na króciutko siadł na tronie
i cichutko zniknął w oknie.
Nie wie nikt, co z nim się stało.
 
Króla wkrótce pochowano.
Na grób ktoś położył różę.
Liść w zieleni, kwiat w purpurze,
czarodziejski wonny zapach -
najpiękniejszą różę świata.

 

Dodaj komentarz