Muszle, perły i bursztyny …
Kości, ości, skamieliny …
Pąkle. Gąbka. Kość słoniowa …
Różne „skarby” morze chowa.
By odszukać je zbieracze
przeczesują liczne plaże.
Mają z sobą szczotki, łupki,
siatki, noże i szpatułki.
Miny mają „nie na żarty”.
Są to dla nich wielkie skarby.
Dawno. Bardzo dawno temu,
w małej wiosce w środku Helu
żył sobie rybak ubogi.
Stare spodnie, bose nogi
były całym jego strojem.
Przezywano go „Głucholem”.
Czy … był rybak może głuchy?…
Może miał zbyt duże uszy?…
Ludzi może nie chciał słuchać? …
Trudno dziś przyczyny szukać.
Mieszkał rybak jak odludek
w swojej starej chacie kurnej.
Nie miał żony. Nie miał dzieci.
Tylko morze miał … I sieci.
Raz wstał rybak nieco wcześniej.
Coś mu się zwidziało we śnie,
bo wprost z łóżka wbiegł na plażę.
„Jeszcze ja im się pokażę!
Jeszcze będą o mnie gadać” –
biegnąc myślał o sąsiadach.
(Może wyśnił mu się bursztyn?)
„Kupię sobie wreszcie buty,
spodnie nowe i koszulę.
I w świat wielki powędruję.
Tam mnie czeka moje szczęście.
Tu nic po mnie” – głową kręcił.
Gdy tak szukał i tak marzył,
pośród muszli zauważył
małą bielutką muszelkę.
Wziął ją delikatnie w rękę
i szybko pobiegł do domu …
„Może perłę skrywa w środku? …”
Myślał, jakby ją otworzyć …
„Ugotować ją? … Broń Boże!” …
„Może nożem ją podważyć?” …
Dreszcz przeleciał mu po twarzy …
Przyłożył do muszli Głuchol
swoje duże prawe ucho …
Potem lewe, także duże …
Wreszcie, nie chcąc zwlekać dłużej,
na stół spojrzał. A tam – igła.
Ale w żyłach krew zastygła.
Jakby ktoś mu odjął rękę …
I upuścił z niej muszelkę.
Nim minęła jedna chwilka
z muszli wyszła piękna nimfa.
Stojąc w sukni bursztynowej,
pochyliła przed nim głowę
i szepnęła bardzo cicho:
– Dzięki, panie, za twą litość.
Zaskoczony spojrzał na nią.
– A kto tutaj wpuścił panią?
– Pan, przynosząc mnie w tej muszli.
I … żeś z ręki ją upuścił.
Powiedz, jak mam się odwdzięczyć?
– Jestem biedny. Bez pieniędzy.
Gdybym miał choć jeden bursztyn –
zerknął chciwie po jej sukni.
– Możesz mieć ich znacznie więcej,
gdy zostaniesz moim mężem …
Spojrzał podejrzliwie na nią:
– Jakże to możliwe, pani?
Jesteś przecież morską nimfą.
– Jestem zaklętą boginką.
Królowej bursztynów córką … –
z wdziękiem powtórzyła ukłon.
– Powiedz, proszę, co się stało? –
spytał rybak ją nieśmiało.
– Mieszkałam w pięknym pałacu …
Rybie łuski miał na dachu,
a w ścianach lśniły bursztyny.
Wszystkie progi i futryny
były ze szczerego srebra.
Drzwi z hebanowego drewna.
Szyby – wszystkie diamentowe.
Klamki – złote i perłowe.
Ogród wkoło – cały w kwiatach …
Nazywano mnie – Jurata.
Wyznaczono mi w królestwie
pod opiekę ptaki leśne.
Dokarmiałam je. Leczyłam.
Masowałam i pieściłam.
Były dla mnie: siostrą, bratem.
Były całym moim światem …
Matka była dumna ze mnie.
>> Po mnie rządy ty obejmiesz <<
z matczyną dumą na twarzy
powtarzała wiele razy.
>> Zostaniesz Bałtyku boginią << …
Gdy czas jej świetności minął,
wszechmocny Neptun, bóg, nasz pan,
mórz i oceanów władca,
przekazał Bałtyk synowi.
Syn zaś, cyklop jednooki,
wybrał mnie na swoją żonę.
Odmówiłam. Obrażony
zamknął mnie w tej właśnie muszli
i z królestwa przecz wyrzucił,
obrzucając mnie zaklęciem:
>> Tylko ten twym mężem będzie,
przy kim muszla się otworzy <<.
Spojrzał rybak nimfie w oczy …
A gdy się już z nią ożenił,
szybko świat się jego zmienił.
W miejscu chaty stanął pałac.
Okolica nie widziała
takich okien, drzwi, ni dachu.
Wkoło domu morze z kwiatów.
Zazdrościli mu sąsiedzi,
że tak szybko „schował sieci”.
Zazdrościli mu też żony –
pięknej, mądrej, ułożonej.
Pracowitej ponad wszystkie.
Ponad wszystkie gospodynie.
Ponad prządki, tkaczki, szwaczki,
kuchareczki i sprzątaczki.
Ponad praczki, prasowaczki.
Nawet ponad pomywaczki.
Przy tym była zawsze damą.
Aż sąsiedzi, patrząc na nią,
po cichu do niej wzdychali
i do żon swych przemawiali:
– Anno, Wando … Ty, Agato!
Spróbuj być choć raz Juratą
i coś zrób z tą naszą chatą!
– Za co, kochaniutki, za co? –
żony im odpowiadały,
ale się nie obrażały.
Głowami tylko kiwały
i czekały. I czekały.
Nimfa, pochłonięta pracą,
kładła się spać późną nocą.
Rybak zwykle już spał mocno.
A spał dokąd spało słonko.
Rano, zanim się wyziewał,
zanim wreszcie się wygrzebał
z prześcieradeł, pierzyn, poduch,
nim się przebrał z nocnych koszul –
już śniadanie miał na stole.
W misce już miał ciepłą wodę.
Mydło, gąbkę i ręczniki.
Kolorowe bukieciki
świeżych kwiatów już pachniały.
I sandały – też czekały.
O wszystko zadbała nimfa.
Była bardzo pracowita.
Rybak ją uwielbiał szczerze.
Którejś nocy, w dobrej wierze,
rybak chciał się przyjrzeć żonie.
Chciał się też przytulić do niej.
Ale gdy otworzył oczy …
gdy nie było obok żony,
a leżała tylko muszla …
niemal nie wyskoczył z łóżka.
Nie spał do samego rana.
Rano kątem oka „zbadał”
zachowanie swojej żony.
Był nim bardzo poruszony.
Długo, długo myślał rybak,
jak przy sobie ją zatrzymać.
Jak z nią dalej żyć? Jak kochać?
Postanowił muszlę schować.
Kiedyś, gdy już wyszła z muszli,
rybak pustą muszlę ukrył.
Nimfa długo jej szukała …
Aż nareszcie zrozumiała …
Z szaf z świąteczną garderobą
wyciągnęła suknię złotą
haftowaną bursztynami,
koralami i perłami.
Przymierzyła ją przed lustrem.
Białą muślinową chustkę
zawiązała z tyłu głowy.
Ożywiła ją fiołkowym
bukiecikiem kwiatów z trawką,
przypinając ją agrafką …
Jeszcze raz spojrzała w lustro …
Popatrzyła też na łóżko …
Rybak spał już bardzo mocno.
Nimfa go musnęła w czoło
i ledwo stojąc na nogach
wyszeptała: – Twoja wola.
Przytuliła się do niego,
lekko obejmując ręką.
I zasnąwszy tak … umarła …
Na pamiątkę tej historii
ludzie ze wsi i z okolic
tę wieś nazwali Juratą.
Dziś się szczyci piękną plażą.
A po sztormie, czy po burzy,
można nawet znaleźć bursztyn,
gdyby szczęście dopisało …
Mnie się wprawdzie nie udało.
Na pamiątkę z tych wakacji,
trzymam bursztyn w swojej baśni.