Krasula, wygon, pastwisko
I mleko prosto od krowy –
Jak pamięć – ulotne wszystko.
Dziś został worek foliowy.
Niechaj tę pieśń o krasuli,
Którą rękami doiłam,
Chociaż ten papier ocali.
Zrozumiesz, jak się zmieniła.
Gdy się skończyły mrozy,
Skończyło się na wsi siano
Wszystkie krasule za rogi
Z obory powyciągano.
I tak do mrozów co rano,
Nawet w niedzielę i święto,
Na paszę je wypędzano,
A żadnej nie pominięto.
I ta z łańcuchem na nogach
I tamta z kołkiem u szyi,
Wszystkie po swoich szły drogach
Nim się ze stadem złączyły.
Po drodze swe wścibskie nosy
Wtykały między sztachety,
A rycząc wciąż wniebogłosy
Zbudzić by mogły planety.
W jeziorze się gromadziły,
Co się odbiło od Bugu.
W nim się umyły, napiły,
Postały na jego brzegu
I poszły stadem na paszę…
Rowy, ugory, pastwiska,
Krótkie wygony pod lasem
Jesienią także ścierniska…
Niczym kosiarze kosami
Od rana aż do wieczora
Machały wciąż językami,
Aż wracać nadeszła pora,
Bo w domu dzieci czekały
Na kubek ciepłego mleka,
Koty przy miskach miauczały
I pies na uwięzi szczekał.
Jakże więc można zapomnieć
Zwykłą krasulę, pastwiska.
Niechby ten wiersz mym potomnym
Pokazał krasulę z bliska.
