wiersze barwne motyle
Baśń o siwku
fragment
Kiedyś siwek opadł z siły.
Stało się to w jednej chwili.
Handlarz w strachu do Radomia
po lekarstwo biegiem pognał.
Wraca, a tu siwka nie ma.
Do handlarza klacz podbiega:
Siwek zniknął, wciąż go nie ma.
Żadnych śladów, nawet cienia.
Opowiada z niepokojem:
Nie ma go nad wodopojem.
Przeszukałam trzęsawiska,
błota, muły, grzęzawiska.
Rozlewiska posprawdzałam.
Nigdzie go tam nie widziałam.
Przepatrzyłam wszystkie nory,
wyrwy, jamy i zapory.
Do bocianich gniazd zajrzałam…
Nie ma, nie ma go na bagnach.
Szukam wszędzie, wkoło biegam.
Niczym kamień w wodę przepadł.
Handlarz widząc smutek klaczy,
biegiem wpał do swojej chaty.
Zajrzał w kąty, w zakamarki
i pod pudła, między garnki.
Zerknął też do starej dzieży:
Może tutaj siwek leży?
Ale nigdzie go nie znalazł.
Boże Wielki! Proszę, błagam!
Upadł handlarz na kolana.
Posypały się lekarstwa.
Litość dla mnie miej, grzesznika.
Pomóż mi odnaleźć siwka.
Biedak nam się rozchorował.
Może zemdlał, może kona.
Nagle w drzwiach coś zaświeciło,
całą izbę rozświetliło.
Jasność taka wielka była,
że handlarza poraziła.
Wytrąciła go z modlitwy:
Miłosierny, litościwy…
Błagał handlarz wstając z klęczek.
Strach ogarnął go i dreszcze.
Zawirowała podłoga.
Z trudem handlarz do drzwi dotarł.
I znów błysk i znowu jasność.
Poszedł tam skąd biło światło.
W progu na snopku ze słomy
leżały cztery podkowy.
Wszystkie ze szczerego złota.
Handlarz, jak stary dozorca,
usiadł przy nich. Długo płakał
i wspominał przeszłe lata…
A gdy już zamierzał wstawać
siwka głos usłyszał z dala:
Gdy nadejdzie głód i bieda –
sprzedaj…bieda … sprzedaj…bieda…
sprzedaj …
Handlarz jeszcze przez lat wiele
w Farnym modlił się kościele.
Na ofiarę dawał więcej.
A podkowy … miał na szczęście.