sierpień 1999

1 sierpnia 1999r. – niedziela

No to byłam u Irki na działce.
Obejrzałam chyba wszystko. Wiele jest jeszcze do zrobienia. Ale rzeczywiście już jest się czym pochwalić. Wszystko ekologiczne. Znaczy zdrowa żywność.
– Na razie mam zabronione wystawiać się na słońce, ale jak ta cholerna chemia się skończy, to dopiero będzie tu się działo – cieszyła się. – Najpierw studnia. Wiercona. Bo bez wody ani rusz. Będę miała także ule. Swoje pszczoły, swój miód. A poza tym lepsze zapylanie – rozgadała się. – W przyszłości dom.
– Chciałabyś mieszkać daleko od miasta?
– Daleko? Jakie daleko. 20 minut jedziemy samochodem z Leszkiem. Teraz wszystkie bogole stawiają swoje domy za miastem. Patrz, po sąsiedzku już stoją wille. I nie jest im daleko.
– Może bliżej pracują?
– Akurat. Toż to sama „warszawka”.
No i miałam wykład, kto to buduje się w tych okolicach: w Brwinowie, w Podkowie Leśnej, w Milanówku. Same jak powiedziała „bogole”. Nadawała na temat tych działek aż wróciliśmy do domu. Cała Irka.

„Wizytacja ” powoli zbliżała się do końca.
– Jeszcze chciałabym tobie i Małgosi pokazać, jak „pobierać” energię z kosmosu wg Silvy – zaproponowałam.
– Małgosiu, choć tu do nas! – zawołała rozkazującym . – Ciotka chce nas nauczyć „modlić się” – zażartowała.
– Medytować – podchwyciłam temat.
– Niech będzie „medytować” – poprawiła się.
– W pewnym sensie medytacja jest modlitwą. Skupiasz wszystkie swoje myśli na dany problem, spokojnie go analizujesz i zastanawiasz się jak do niego podejść. Medytujesz. Możesz medytować minutę dziennie. Ale jest to twoja minuta. I tylko twoja. Jesteś tylko ty i kosmos. Bóg. Wszystko zależy od jego łaskawości. W medytacji obowiązuje cię tylko jedno prawo: prawo pokory. Człowiek wobec kosmosu, Boga, jest maluczki. Musi być pokorny. Będzie „podskakiwał” to zginie .
Może doszło do Irki, może nie. Milczała.
– Zaczynamy? – dokończyłam swój filozoficzny wywód.
– Ciekawe jak papież się modli – nagle zastanowiła się.
– Sądzisz, że klepie pacierze co rano w swojej kaplicy, jak dewotka? Wątpię. Na pewno medytuje. Mówiłam ci kiedyś o aurach, jakie ma człowiek. Pokazywałam ci swoją. Papież nasz podobno ma białą, czyli boską. Świętym maluje się taka białą aureolę nad głową. Może i nasz papież będzie kiedyś święty i jego będą też tak malować.
– Musiałby robić cuda – zwątpiła.
– Różnie o nim mówią. Mówią także, że ma już w tej „dziedzinie” osiągnięcia.
– Największy to chyba ten, że zwykły Karol Wojtyła dostał się na papieża.
– Właśnie. Może nie taki on zwykły, skoro został papieżem – kontynuowałam temat. Zbieram wiersze na tomik „Listy do nieba”. Wyślę jemu do Watykanu.
– Ty? – roześmiała się.
– Ludzie wysyłają mu różne rzeczy: listy, pojedyncze wiersze, obrazy. A ja mu wyślę swój tomik. Wolno mi.
– A kto ci go wyda?
– Pewnie sama. Może założę wydawnictwo. Na razie rozwiązuje problemy w tym zakresie.
– Ooo. To może i ja skorzystam z twoich usług? – rozochociła się. – Mam już na brudno prawie cały opracowany. Szukam taniego, a najlepiej darmowego wydawcy.
– Jak będę gotowa, to ci dam znać. A teraz proszę do medytacji – zakończyłam, bo czas uciekał.
I zasiadłyśmy do medytacji. Wszystkie trzy. Żadnego ironicznego uśmiechu. Pełne skupienie. Coś takiego. Modliłyśmy się. Pewnie każda po swojemu, ale modliłyśmy się. Miła końcówka dnia.
– Ja to jeszcze poprowadzę cię do końca chemii zwróciłam się do Irki. – Potem to już radź sobie sama. Wiesz na czym to wszystko polega, jak to robić.
– No a teraz ja oczekuję was z rewizytą. Tyle się najeździłam, że teraz kolej na was. Zapraszam na tę niedzielę. Oczywiście wszystkich.
– Może przyjedziemy – odpowiedziała Irka.
– Pojechałabym – Małgosia się włączyła.
– Zapraszam wszystkich. Także Michała.
– Michał znalazł nową pracę. Jest fakturzystą w hurtowni – poinformowała Irka zadowolona. – Nie wiadomo, czy będzie miał wolne, oni różnie pracują.
– W każdym razie czekam.

8 sierpnia 1999r. – niedziela

No i goście nie przyjechali. Wczoraj, gdy zadzwoniłam, okazało się, ze Michał wyjeżdża na jakieś szkolenie i nie przyjadą. A ja z Anią wysprzątałyśmy mieszkanie. Chciałam się „pokazać”, że także umiem dbać o porządek w domu, a tu kicha. Trzeba czekać do września. Trudno.

10 sierpnia 1999r. – wtorek

– No, to co tam u was słychać? – zatelefonowałam do Irki.
– Wczoraj byłam na badaniach. Nie wiem jak wyjdą, ale może…
– Co może? – Zaskoczyła mnie jej odpowiedź. – Coś się dzieje?
– Nic się nie dzieje. Chodzi o to, że zwykle badania robię na jeden, dwa dni przed chemią. Tym razem na tydzień wcześniej, a to bardzo dużo, wyniki mogą być gorsze i mogą mnie do chemii nie dopuścić.
– To dlaczego robią ci wcześniej?
– Sama sobie robię. Jutro wyjeżdżam do Żelewsza i wrócę dopiero na chemię.
Tyle mi miała do powiedzenia.

15 sierpnia 1999r. – niedziela

Przez cały tydzień „sprawdzałam” czy są w domu. Nikogo. Czyli byli na wsi.
– Cześć Leszek. Co ciekawego? – Leszek odebrał telefon.
– Zmarła moja macocha – poinformował.
– Smutna wiadomość – odpowiedziałam. – To dlatego nie odbieraliście telefonu?
– Wczoraj zmarła. Jeszcze nie było pogrzebu.
Leszek dawno nie ma rodziców. Matka zmarła, gdy był mały. Ojciec ożenił się ponownie. Przyszły na świat ich wspólne dzieci. A macocha, jak macocha – nie matka.
– A w Żelewszu? Byliście? – zapytałam.
– W Żelewszu jak zwykle – nic ciekawego. Poza tym Irenka szykuje się do chemii na wtorek. Nareszcie ostatnia – westchnął.
– Znacie wyniki badań?
– Dowiemy się już na miejscu.
– No to trzymam kciuki i jak zwykle seans o 22-giej.

17 sierpnia 1999r. – wtorek

Około południa zadzwonił od siebie z pracy Leszek z krótką informacją.
– Irenka już jest po chemii. Wyniki badan miała dobre. Następną wizytę, już tylko kontrolną, podobno ma wyznaczoną dopiero na 15 grudnia. Ale dziś trudno z nią rozmawiać. Zadzwoń za tydzień, jak będzie się lepiej czuła.
A więc nareszcie koniec chemii. Nareszcie koniec. Koniec.

31 sierpnia 1999r – wtorek

Postanowiłam, że nie będę dzwoniła do Irki. Ostatecznie jest już po chorobie i może wreszcie sama choć raz zadzwonić. Ciągle tylko ja i ja. Ale Irka nie dzwoniła i sumienie mnie ruszyło. Zadzwoniłam. Dzisiaj minęły dwa tygodnie od ósmej – ostatniej chemii.
– Cześć. Nie doczekałam się telefonu od ciebie, więc dzwonię sama.
– Cześć – odpowiedziała jak zwykle krótko z małych westchnięciem.
– Co nowego? – zapytałam
– Nic.
– A coś taka rozmowna?
– A bo tak.
– No to mów, jak było na ostatniej chemii.
– Tak jak przypuszczałam. Mówiłam ci, że wyniki mogą być niezadowalające, bo na tydzień przed robione. I były. Słabo wyszły białe i czerwone ciałka krwi. Nie chcieli mnie przyjąć na chemię, ale wypłakałam i powtórzyli badania. Okazało się, że miałam rację. Wyniki się poprawiły i problemu nie było. Teraz tylko rehabilitacja.
– Czyli wszystko na dobrej drodze – stwierdziłam.
– Może – obojętnie odpowiedziała.
– Co, może? Cały czas uczę cię wiary w siebie, a ty – może. Nie może być żadne „może”. Dziś robię ci ostatni seans. Teraz ty bierzesz wszystko w swoje ręce. Moja rola w tym temacie już się zakończyła. Ja śmiało mogę powiedzieć, że odniosłam sukces. Twój zależy od ciebie. I możesz sobie myśleć co chcesz na ten temat. Ja wiem swoje. Tymczasem do 22-giej. Cześć.
– No dobrze, nie wkurzaj się – próbowała mnie uspokoić.
– Jeszcze sobie pogadamy. Jak do mnie przyjedziesz – „pogroziłam” jej.
– Przyjadę, przyjadę. Może w te niedzielę. Albo w następną. Małgosia od 1-go idzie do pracy. Będzie uczyć muzyki w szkole.
– O! To będzie o czym pogadać. A co z jej studiami?
– Będzie studiować to samy co ja z Michałem. Fajnie, co nie?
– Może i fajnie. Pogadamy. Tylko nie przyjeżdżajcie bez flaszeczki.

Ale tym swoim „może” to mnie wkurzyła. No i masz tu siostrę. Ale żyje! I niech  sobie żyje.
 

Dodaj komentarz