Baśń o Agacie

Agat - kamień niby znany,
w źródłach licznych opisany,
znany też w terapeutyce,
jakby miał swą tajemnicę.
Może kiedyś się wyjaśni.
Dzisiaj posłuchajcie  baśni.
Będzie to baśń o Agacie,
co się zamieniła w kamień.
 
 
Dawne to, oj dawne, lata.
W Wojcieszowie, skąd Kaczawa
bieg do morza rozpoczyna,
mieszkał Wojciech - młody młynarz.
Młynarz  z ojca, młynarz z dziada,
młynarz z pra...  i z pra...pra...dziada.
Po nich także miał swe imię
oraz żarna. I opinię.
Mełł on mąki najprzedniejsze,
mąki białe i ciemniejsze.
Na chleb mełł i na bułeczki,
na rogale, na kluseczki,
na grahamki, na bagietki,
i na pączki, na kajzerki,
na ciasteczka i na ciasta.
Z każdej jednej garstki ziarna
(czy to żyto, czy pszenica)
skrupulatnie się rozliczał.
Biały drelich, biała czapka,
białe buty i krawatka,
ciepły uśmiech i błysk w oku
dodawały mu uroku.
Wszystkie panny go wielbiły,
wszystkie tylko o nim śniły.
Matki panien  i  ojcowie,
nawet babcie i dziadkowie,
też na niego spoglądali
i w gościnę zapraszali.
- Czym zadziwić, co pokazać,
  by mieć szansę u  młynarza? –
głowili się domownicy,
służba, nawet ogrodnicy.
Nie działały kapelusze,
czepków modnych cały kufer,
chustek stos, we włosach bukiet,
nawet najmodniejsze suknie.
Wojciech szukał narzeczonej
pracowitej, ułożonej,
świeżusieńkiej jak poranek
i pachnącej jak rumianek.
Narzeczonej mądrej, bystrej,
osobliwej - wprost niezwykłej.
- Tylko tę za żonę wezmę,
   która w mące znajdzie „perłę” –
zażartował w domu młynarz.
W żart ten babcia uwierzyła: 
- Trzeba roznieść wieść po mieście!
- Wolniej, babciu! Trzeba wcześniej
   przygotować mąki zapas –
skwitowała pomysł matka –
   torby kupić, sprawdzić wagi,
   kurze wytrzeć, umyć lady.
   Trzeba nowe kitle poszyć.
   Zdałoby się i na głowy
   włożyć całkiem co innego.
   Coś świeżego, gustownego.
- Może toczki? – Może czepki?
- Może nowe furażerki?
Rozwinęła się dyskusja...
- Niezły, synu, chwyt na utarg.
   Konkurencja pozazdrości -
ojciec swoją myśl wygłosił.
- Dzięki, ojcze. – Bardzo proszę -
uśmiechając się pod wąsem
dłoń wyciągnął w stronę syna.
Winszowała też rodzina.
Wreszcie babcia się odzywa:
- No, a perła? Jest? Prawdziwa?
- Kupię byle jaki kamień -
uspokajał młynarz babcię.
- Byle jaki? ... Jakiś drogi.
  Byle jaki nie uchodzi -
babcia głową pokręciła.
- Znajdzie się coś u złotnika.
- Trzeba jechać do stolicy!
- U nas także są złotnicy.
  Wysłuchają i doradzą.
- Nie naciągną - ojciec na to. -
  Swoim trzeba dać zarobić.
I rozmowę tak zakończył.
 
Poszedł ojciec do komory.
Przejrzał wszystkie worki, wory.
Każdy sprawdził i wytrzepał.
Sznurki nowe podoczepiał.
Dziury zeszył. Łaty wstawił.
Podniszczone też naprawił.
Słabsze miejsca wycerował.
Złożył, zliczył, porachował.
Młody młynarz kupił nowe:
sizalowe, papierowe,
(kolorowe jak laurki).
Kupił także nowe sznurki,
nowe metki, etykietki,
chochle, łyżki  i łyżeczki.
Kupił nawet nowe wagi.
Odważniki, miary, miarki.
Gdy już całość zgromadzili,
wszystko jeszcze raz sprawdzili.
W reszcie worki ustawili
i do pełna napełnili:
mąką na chleb, na bułeczki,
na rogale, na kluseczki,
na grahamki, na bagietki,
i na pączki,  na kajzerki,
na ciasteczka i na ciasta.
Nawet na poznańskie gniazdka.
Ojciec worki sprawdził, zmierzył.
Przypiął metki jak należy,
by nie mylić mąk w sprzedaży.
Sznurki sprawdził kilka razy.
Wtedy zeszła się rodzina.
Ojciec rzekł do swego syna:
- Czyżeś synu już gotowy?..
  Oto perła – skarb rodowy.
Wojciech perłę ujął w dłonie
i się uśmiechnąwszy do niej
rzekł do ojca: - Ojcze, dzięki.
  Ale, czy nie szkoda perły?
Może żadna jej nie znajdzie?
  Kupię byle jaki kamień.
- Jaki klejnot - takie szczęście.
Uścisnęli sobie ręce.
 
Wojciech z perłą w prawej dłoni
długo wkoło worków chodził.
Wreszcie zamknął mocno oczy;
worki jeszcze raz okrążył;
aż przy jednym się zatrzymał...
Przyglądała się  rodzina.
Perłę w mące  zakopano.
Worki sznurkiem powiązano.
Wystawiono do sprzedaży...
 
Ruch się zaczął u młynarzy...
 
Panny z miasta i z okolic
wprost rzuciły się do stolnic,
wysypując na nie mąkę.
Można by napisać książkę,
jak szukały one perły.
Jaki pośpiech. Jakie nerwy.
Także panna kowalówna,
jedynaczka samolubna,
rozkazała swej służącej,
szukać białej perły w mące.
Nie minęły dwa tygodnie
kowalówna poszła do niej.
Podniesionym głosem  rzekła:
- No, Agato! Gdzie ta perła!
  Grzebiesz się, jak mucha w smole!
  Pośpiesz się, Agato, pośpiesz!
Służka jakby nie słuchała,
dalej mąkę przesiewała.
Kowalówna wyszła z siebie:
- Będziesz się smażyła w piekle!!!
  Skały cię, Agato, wchłoną,
  jak nie będę młynarzową!!!
  Skończy się dla ciebie służba!!!
Zagroziła kowalówna.
Służka nie odpowiedziała.
Dalej mąkę przesiewała.
Ileż ona jej przesiała.
Ileż przy niej łez wylała.
Ileż przy niej się nastała.
Ileż nocy nie przespała.
Jakżesz ona się starała.
Perła jakby się schowała...
 
Było długo po północy.
Sen Agacie wchodził w oczy.
-  Jeszcze tylko jedno kilo -
pomyślała sobie cicho.
Nagle oczom nie chce wierzyć.
Biała perła w mące leży.
- Perła!!! – krzyczy. W jednej chwili
wszyscy nagle się zbudzili.
- Perła! Jest! Znalazłam! Biała! -
na głos się Agata darła.
Wnet przybiegła cała służba.
Kowal z żoną. Kowalówna.
Przybiegł nawet pies z kociakiem,
a na końcu babcia z dziadkiem.
Radość bliskich była wielka.
I tych z bliska. I z daleka.
Wkrótce były oświadczyny.
Zaraz po nich zaręczyny.
Kwitła panna kowalówna.
Ślub. Wesele. Noc poślubna.
Wszystko według kolejności.
Aż się rozjechali goście.
Skromny młoda młynarzowa
do młynarzów posag wniosła.
Siennik, pościel, dwie pierzyny.
Dwie poduszki. Kosz z wikliny.
Dwa ręczniki haftowane.
Wzięła z sobą też ... Agatę.
 
Kiedy młynarz służkę  zoczył,
jakby ktoś go kirem okrył.
Serce nagle posmutniało.
Lecz  zrozumiał, co się stało.
Miłość jego do Agaty
i do żony – jak dwa światy.
W dzień i niebo by przeskoczył;
cały z sił opadał w nocy.
Młoda pani młynarzowa
miłość swoją chcąc ratować
zarzuciła służce zdradę
i kazała zamknąć w skale.
- Za niewierność, wstyd i hańbę,
  nieuczciwość... i  za zdradę –
kowalówna oskarżała  - 
  każę zamknąć ciebie ...w skałach.
  Jest w nich pieczar całe  mnóstwo.
  Znam ja taką jedną. Pustą.
  W niej się kryłam będąc dzieckiem.
  Akurat w sam raz dla ciebie –
oskarżenie zakończyła.
Nikt nie płakał. Nawet młynarz.
Nikt za służką się nie wstawił.
Pożegnano ją gwizdami.
Obrzucono wyzwiskami,
a po drodze kamieniami.
Wreszcie weszli między skały.
Odsunęli właz pieczary
i Agatę w niej zamknęli.
 
Dwóch służących - bliscy krewni -
zbrodni tej się przyglądali.
I tak ją zapamiętali:
- Na ostatnią swoją drogę
  założyła buty nowe,
  fartuch w tęcze, z kwiatów wianek.
  Miała z sobą też różaniec...
 
W Wojcieszowie w krótkim czasie
zapomniano o Agacie.
Ale młynarz nie zapomniał.
Świeże kwiaty były co dnia...
Kiedyś tak zatęsknił  za nią,
tak zobaczyć  ją zapragnął,
że sam poszedł  między skały.
Sam odsunął właz pieczary...
Wszedł ... i złapał się za serce....
Wszystkie ściany były w tęcze.
Na suficie tuż nad drzwiami,
sznur paciorków, jak różaniec.
Było ich pięćdziesiąt  dziewięć.
Kto go rozpiął – tego nie wiem.
Lecz nie było już Agaty.
Pozostały tylko kwiaty,
z których był uwity wianek.
I dwa buty skamieniałe.
Wojciech, kiedy ujrzał kwiaty,
szepnął tylko:  - To Agaty.
 
 
Różne skarby agat skrywa.
Może ta baśń jest prawdziwa?
 
 

Dodaj komentarz