
„Stan” – tak wołali na Stasia podwórkowi koledzy z małego miasteczka, którego nazwa była tak skomplikowana, że nie była łatwa nawet do przeczytania, a co dopiero do zapamiętania. Nawet Stasio miewał problemy z wymówieniem nazwy tego miasteczka, choć często w nim bywał z rodzicami. Mieszkała tam jego babcia. Stasio spędził u niej wiele wakacji. Babcia, wdowa po mężu Stanisławie, miała na imię Józefa, ale dla wszystkich była „Babcią”. Stasio nie znał dziadka, ale z opowiadań rodziców i babci wiedział, że dziadek był bardzo ważną osobą w Warszawie i to po nim odziedziczyli piękny dom na Ochocie. Wiedział także, że imię Stanisław miał również po dziadku. Kiedy już wyrósł z bycia Stasiuniem, rodzice postanowili zwracać się do niego na poważnie: „Stanisław”. Babci ta zmiana nie przeszkadzała, wręcz była bardzo dumna. Stasio też nie protestował i szybko odzwyczaił się od bycia Stasiuniem, a nawet Stasiem.
Imię Stanisław brzmiało dumnie…
Kiedy Stasio po raz pierwszy wyszedł do kolegów na to podwórko u babci, oni właśnie na nim rozgrywali mecz. Grały dwie drużyny: „Kruki”w czarnych podkoszulkach i „Wrony” w podkoszulkach szarych. Były dwie bramki, linie zaznaczone jak trzeba, nawet ławki dla rezerwowych też były ustawione. Wszystko było zorganizowane przez nich samych „na piątkę”. Podwórkowe boisko nie było gorsze od jego warszawskiego „Orlika”, gdzie grał na pozycji bocznego obrońcy. Stasio nie mógł wyjść z podziwu patrząc na ich grę.
Po remisie chłopcy mecz zatrzymali. W stronę Stasia dobiegł donośny głos bardzo wysokiego chłopca z czarnymi kręconymi włosami związanymi w kucyk:
– Hej, ty, „Krukom” brakuje jednego do składu. Zagrasz z nimi?
Stasio nie zawahał się, ale od razu poinformował, że do tej pory grał tylko na pozycji obrońcy.
– Pasuje wam? – zwrócił się do grupy „Kruków” wysoki chłopiec z czarnymi kręconymi włosami.
„Wygląda na Szefa Podwórka” – pomyślał Stasio. Rzucił wzrokiem na innych zawodników, na ich reakcje i czekając na odpowiedź rozglądał się po otoczeniu. Zauważył, że „Kruki” (każdy wyższy od Stasia) to silni chłopcy i gdzie jemu do nich. Ale po długiej dyskusji w drużynie i z Szefem Podwórka „Kruki” zgodzili się na przyjęcie Stasia do swojej grupy. Stasio był bardzo szczęśliwy, że od teraz będąc u babci na wakacjach, będzie miał też wspaniałych kolegów.
I wtedy stała się rzecz niebywała…
Gdy Stasio już wszedł do swojej grupy, znów usłyszał donośny głos Szefa Podwórka:
– Hej, ty. Jak ci na imię?
– Stanisław – odpowiedział jemu Stasio z uśmiechem i z niezmierzoną dumą, bowiem w tym momencie poczuł wielką satysfakcję i radość, jakiej do tej pory nigdy nie doświadczył.
Jednak ta chwila trwała bardzo krótko i niezmierzona duma legła w mgnieniu oka w gruzach, rozpadła się jak domek z kart. Wśród żartów, śmichów i chichów wybrzmiewało jego imię: „Sta-ni-sław”, „Sta-ni-sław”. Najgłośniej pokrzykiwał bardzo wysoki blondyn z tłustymi długimi rozczochranymi włosami. Nagle, jakby na komendę, wszyscy zamilkli. Z tłumu rozbawionych zawodników wyszedł Szef Podwórka. Poprawiając swój kucyk podszedł do Stasia, wyciągnął rękę i z radosnym uśmiechem przedstawił się:
– Mateusz, ale na boisku jestem Matt. Przez dwa „t” na końcu.
Stasio był tak załamany nietypowym przyjęciem, że nawet nie potrafił odwzajemnić się uśmiechem. Matt zorientował się w sytuacji i podjął dalszą rozmowę.
– Przepraszam cię za ich zachowanie. Stanisław to piękne imię. Nosili je nie tylko polscy królowie, ale także sportowcy – ot, choćby Stanisław Oślizło (legenda Górnika Zabrze, jedyny polski piłkarz, który strzelił gola w finale europejskiego pucharu w1970 roku w meczu Górnika Zabrze z Manchesterem City).
Moje imię Mateusz też jest piękne. Niejeden światowy piłkarz ma to imię – np. Amerykanin polskiego pochodzenia Matt Miazga. Też bardzo wysoki. Jest wyższy ode mnie. Ma 193 cm wzrostu, waży 84 kg. Ja mam190 cm wzrostu – zakomunikował, po czym wyprostował się, jakby chciał pochwalić się swoją wysokością.
– Jeszcze raz przepraszam cię za ich zachowanie, ale na boisku nie będziemy na ciebie wołać „Sta-ni-sła-wie” – szkoda czasu, chłopie. Sta-ni-sła-wie! Wymyśl sobie jakiś skrót, jakąś ksywkę.
Stasio zastanawiał się. Dla niego Matt to już nie był Szef Podwórka. Z taką wiedzą to mógł być tylko Trener. Niezdecydowany, z niepewnym spojrzeniem, odpowiedział:
– Może Staś? … Najkrócej, jak można – dodał.
Matt długo i głośno zastanawiał się na propozycją Stasia:
– Staś… Sta-siek… Sta-sio… No nie, jakoś one brzmią bardzo dziecinnie. A my tu przecież rozgrywamy poważne mecze.
I nastała chwilowa przerwa. Matt głośno zastanawiał się nad ksywką dla Stasia.
– Sta-ni-sław… Sta-ni… No nie … Stan! – nagle wykrzyczał Matt. – Stan, jak Stan Mortensen, angielski piłkarz, któremu kibice postawili pomnik przed stadionem Blackpool.
Matt, dodawszy szczegół o sławnym napastniku, zwrócił się do Stasia: – Będzie OK?
Stasiowi, zaskoczonemu wiedzą Matta, przyszła myśl, że Matt musi być Trenerem, a nie jakimś Szefem Podwórka, a Trenerowi nie odmawia się.
– OK – zadowolony Stasio podał mu rękę i jeszcze raz przedstawił się z uśmiechem od ucha do ucha: – Stan.
Uścisnęli swoje dłonie i podeszli do zawodników. Każdy z nich wymienił swoje zawołanie: Aleks, Nikoś, Rudy, Wrona. …
Kolejny mecz zapowiadał się wyjątkowo. Do zdobycia był „Puchar Podwórka”. Kapitanem „Kruków” był Rudy, na bramce stał Aleks. Zaś kapitanem „Wron” był Nikoś (ten bardzo wysoki blondyn z tłustymi długimi rozczochranymi włosami, co to tak głośno pokrzykiwał „Stanisław”). A na bramce „Wron” stał Wrona. Mecz nie był biletowany. Kibiców nie brakowało. Na mecz przyszła też Stasia babcia i zajęła jedno z lepszych miejsc dla kibiców, ponieważ przyszła ze swoim krzesełkiem. Do przerwy był remis (3:3). Po przerwie zdarzyła się rzecz niewyobrażalna. Ciągle był ten sam remis i tak prawie do końca meczu, aż zostały ostatnie cztery minuty gry. Pod bramką „Kruków” zakotłowało się. Było niemal pewne, że będzie gol. Obrońcy bramki „Kruków” wyraźnie nie dawali sobie rady. I wtedy Stasio, grający na prawym skrzydle obrony, zdecydował się na zagranie rękami i w locie złapał piłkę lecącą prosto do bramki, wyręczając Aleksa. Natychmiast dostał czerwoną kartkę i opuścił boisko siadając na ławce rezerwowych. Babcia, siedząca w pobliżu ławki rezerwowych, wszystko widziała, ale nie ruszyła się z miejsca do końca meczu. Obserwowała mecz i kątem oka zachowanie Stasia. Widziała jak bardzo Stasio przeżywał swój dramat. Siedział smutny, niespokojnie kręcił się na ławce. Babcia wiedziała też, że jego drużyna będzie grała ten mecz do końca w niepełnym składzie. Łzy, jak grochy, potoczyły się jej po policzkach, a każda pozostająca do końca meczu minuta, stawała się i dla niej coraz dłuższa. Aż sędzia „Gwizdek” ogłosił koniec drugiej połowy. I to był remis. Ale mecz był o Puchar Podwórka, więc jeszcze były dogrywki. I ciągle był remis. Mecz rozstrzygnęły dopiero rzuty karne. Podwórkowy Puchar otrzymała drużyna „Kruków”, a decydującego gola strzelił … Rudy. Po zakończonym meczu do siedzącego na ławce smutnego Stasia podszedł Rudy. Poklepał go po ramieniu, po czym pochylił się nad nim i cicho wyszeptał mu prosto do ucha: „Dziękuję”. Stasio nie spodziewał się takiego gestu ze strony swojego kapitana. Stanął przed nim na baczność i odpowiedział (choć bez uśmiechu): OK.
Nagle zza pleców Rudego wyłonił się Nikoś. Zatrzymał się na sekundę przed Stasiem, splunął mu prosto w twarz i wykrzyczał szyderczym tonem „Bałwan”. Nikt z obserwujących nie zdążył zareagować. Niektórzy nawet nie zauważyli tego incydentu, nie usłyszeli tego wyzwiska, tej obelgi. Nikoś błyskawicznie gdzieś zniknął. Stasia dosłownie ścięło z nóg i ścisnęło w gardle. Zmęczony, trzęsąc się dodatkowo ze zdenerwowania, usiadł na ławce. I wtedy podeszła do niego babcia. Udając, że nic z meczu nie zrozumiała, a przyszła tylko wnukowi pokibicować, przysiadła się do niego i powiedziała:
– Kto wymyślił dla ciebie taką piękną ksywkę „Stan”.
– Matt – odpowiedział Stasio, akcentując dwa „t” na końcu.
– A czy wypada, abym i ja tak na ciebie wołała? – dopytywała babcia.
– Babciu! Oczywiście, ale … Stanisław też brzmi dumnie”.
Nagle rozległ się sędziowski „Gwizdek”. Stasio zerwał się z ławki rezerwowych i pobiegł w stronę kolegów dodając w biegu:.
– Zaraz wracam, Babciu. Czekaj na mnie w domu.
Tej nocy Stasio nie mógł długo zasnąć. W uszach słyszał tylko bałwan i bałwan. Ciągle tylko ten bałwan. Nawet to splunięcie tak go nie poruszyło, jak ten bałwan. Kręcił się, wiercił i zaglądał do kuchni, żeby napić się wody. Babcia jeszcze była w kuchni. Zwykle później chodziła spać, gdyż robiła skarpetki wełniane na drutach na kolejną zimę, cicho odezwała się do wnuka:
– Ciężki był mecz. Nie możesz usnąć. Może dodam ci szczyptę soli do wody. Po takim wysiłku, a jeszcze było upalnie, szybciej się nawodnisz i uzupełnisz elektrolity. Sól działa także oczyszczająco na organizm i antybakteryjnie. Może lepiej będzie ci się spało.
Stasio nie mógł uwierzyć, słuchając, jak babcia spokojnie podaje jemu przepis na dobrą wodę, gdy tymczasem on nie może zasnąć głównie z powodu tego „bałwana”.
– Babciu, nie chodzi o mecz, że był ciężki.
– Tylko o co chodzi? – zapytała nie zdradzając się, że wie co to znaczy otrzymać „czerwoną kartkę”.
– Jak on mógł nazwać mnie „bałwanem” ? – odezwał się Stasio z wielkim smutkiem, ledwo powstrzymując łzy.
– Kto ciebie tak nazwał i kiedy? – zdziwiona babcia aż druty odłożyła na bok.
– Nikoś – wycedził przez zęby.
– Nikodem? – zdziwiła się babcia, jakby go dobrze znała. – Kiedy tak cię nazwał? – dopytywała.
– Po meczu. Jak siedziałem na ławce rezerwowych – z opuszczonym nosem odpowiedział Stasio.
– I Marek nie zareagował? – zapytała babcia.
– Marek? – zdziwił się Stasio. Nie wiedziałem, że Rudy ma na imię Marek. A ty, Babciu, wszystkich ich znasz z imienia? – dopytywał.
– Znam, znam. Znam ich wszystkich od dziecka, tylko jeszcze nie znam wszystkich pseudonimów, ale to nie problem – odpowiedziała babcia uśmiechnąwszy się do Stasia. – No, ale co z tym Markiem, znaczy z Rudym, że nie zareagował? – dopytywała babcia.
I Stasio jej wtedy o wszystkim opowiedział ze szczegółami. Nawet jemu samemu było lżej, że mógł się podzielić z babcią swoim wielkim smutkiem.
– Muszę to wszystko przemyśleć, o czym mi opowiedziałeś. Westchnęła babcia. – Porozmawiamy jutro, a teraz idź spać.
I babcia nalała mu do kubeczka wody, a podając mu ten kubeczek dopowiedziała:
– Lekko osoliłam. Postaw go sobie przy łóżku, żebyś nie musiał wstawać, gdyby zachciało ci się pić.
Stasio długo spał. Potem długo zeszło mu w łazience, ale babcia jeszcze krzątała się po kuchni, gdy przyszedł na śniadanie. Wszedł wyspany, wypoczęty, odświeżony i uśmiechnięty. Przywitawszy się z babcią zasiadł do stołu.
– Babciu, powiedzieć ci coś ciekawego? – zapytał z zagadkowym uśmiechem.
– O, widzę, że humor ci dopisuje. Nie ma to jak wziąć dobry prysznic, to jak zostawić troski z boku – skomentowała babcia wizytę Stasia w łazience. – Jak coś ciekawego, to mów natychmiast – dodała .
– Dzisiaj w nocy byłem ….. „bałwanem”. We śnie, Babciu, tylko we śnie. Opowiedzieć ci mój sen? – zapytał.
– Opowiadaj. Sny mają swoje znaczenia. Bywają prorocze i czasem sprawdzają się.
– Poważnie, Babciu? – jakby zaniepokoił się Stasio.
– Poważnie, ale już opowiadaj.
I Stasio zaczął jej opowiadać. Opowiadał go bardzo długo, może nawet dłużej niż ten sen mu się śnił.
– Sen, Babciu, zaczął się od tego, gdy już zostałem przez Nikosia nazwany „Bałwanem” i zostałem na tej ławce rezerwowych sam, zupełnie sam. Nie mogłem wstać, nie mogłem nawet ruszyć się z miejsca. Ogarnął mnie tak wielki żal, że zacząłem płakać. Było bardzo gorąco, chciało mi się pić, ale nie miał kto mi podać nawet łyka wody. A kiedy już się wypłakałem i zdawało mi się, że wszystkie łzy z siebie wylałem, poczułem, że staję się jakiś wiotki, jakiś lekki. I nie wiem, czy to poderwał mnie wtedy wiatr, czy coś innego, ale nagle oderwałem się od tej ławki rezerwowych i zacząłem powoli unosić się w górę. Unosiłem się coraz wyżej i wyżej, aż przebiłem się przez warstwę gęstej mgły. Wtedy spojrzałem w dół i już nie widziałem nikogo, ani ławki rezerwowych, zniknęły też bramki i nawet podwórko. Widziałem pod sobą tylko tę mgłę, a ja unosiłem się ciągle wyżej i wyżej… Aż zobaczyłem małą chmurkę. Złapałem się jedną ręką za nią i udało mi się na nią wdrapać i zaraz usiąść na kolanach. A kiedy już wstałem z kolan i wyprostowałem się, wtedy zobaczyłem bardzo dużo bałwanków. Babciu! Cóż to był za widok!…
Po chwili wytchnienia Stasio dalej opowiadał:
– Te bałwanki wcale nie były ode mnie aż tak daleko, a każdy stał jakby na swojej chmurce. Było też dużo chmurek jeszcze wolnych. A wszędzie dookoła pustą przestrzeń pomiędzy chmurkami wypełniało niebieskie niebo. Spojrzałem po sobie i okazało się, że ja też jestem bałwankiem. Czarne guziki mojego ubrania błyszczały jak małe lustereczka, jakby były z czarnych diamentów. Miałem długą białą pelerynę bez rękawów. Nawet czułem w niej ciepło. Moja peleryna przypominała futerko białego niedźwiedzia, a każdy włosek na czubku błyszczał. I wiesz, Babciu, nie miałem na głowie żadnej czapki, tylko słomkowy kapelusz z rondem na szerokość ramion. Nie było tam żadnego wiatru, żeby mi ten kapelusz mógł zdmuchnąć. I wiesz, że nie czułem w sobie żadnego strachu, niczego nie bałem się. Czułem się tak, jakbym się dopiero obudził z jakiegoś zimowego snu i jakbym dopiero zaczął rozpoznawać teren. I nic mnie nie dziwiło…
Na chwilę Stasio zamyślił się, westchnął i opowiadał dalej.
– Babciu! Cóż to był za piękny widok. Białe chmurki z białymi bałwankami. Były one różnej wysokości i różnej grubości. I wiesz, Babciu, wszystkie te bałwanki lśniły, błyszczały różnymi kolorami. Nawet przysunąłem się do nich bliżej na swojej chmurce, żeby lepiej się przyjrzeć tym pięknościom. Tego, Babciu, nie da się opisać – to trzeba by było po prosty gdzieś zobaczyć, albo wyśnić – uśmiechnął się Stasio do babci rozmarzony i dalej opowiadał. – I wtedy, jak ja się tak do nich przysunąłem, jeden z nich podsunął się do mnie bliżej i zagadnął od razu przedstawiając się: „Widzę, że chcesz do nas dołączyć. Mateusz jestem”. To było tak oczywiste, że i ja podałem swoje imię „Stanisław” . I Mateusz zaraz zwrócił się do wszystkich bałwanków: „Przedstawiam wam Stanisława. Przedstawcie się jemu”. A to co wydarzyło się dalej, było jeszcze bardziej fascynujące. Zaraz ci, Babciu, dokończę, ale może niech najpierw zjem śniadanie.
– Dolać ci herbaty? – zapytała babcia…
Po krótkiej przerwie Stasio powrócił do swojego snu.
– Więc, Babciu, jak ten bałwanek Mateusz mnie przedstawił wszystkim – kontynuował opowiadanie Stasio – to te wszystkie bałwanki w mgnieniu oka ustawiły się w koło. Ja też byłem w tym kole, a Mateusz stał obok mnie. Babciu! To sobie trzeba po prostu wyobrazić. Koło – jak wieki błyszczący kolorowo pierścień, niczym pierścionek zaręczynowy z cykoriami mojej mamy. Nie mogłem oderwać od nich oczu. Aż Mateusz wyszedł z tego koła i przeprowadził mnie po tym kole. Mogłem każdemu przyjrzeć się uważniej i wymienić z każdym uśmiech. I wiesz, Babciu, dopiero wtedy zauważyłem, że każdy bałwanek miał inne nakrycie głowy. Ale żaden nie miał tak dużego kapelusza, jak mój. Przesuwaliśmy się od lewej do prawej. Pierwszy był Marek, potem Filip, Andrzej, Tadeusz, Jan, Aleksy, dalej był Aleksander, Kacper, Waldemar, Grzegorz, Maciej, a gdy zbliżaliśmy się do ostatniego bałwanka, nagle poczułem ogromne uderzenie gorąca do głowy i cały spociłem się w tej mojej pelerynie. Nawet spadł mi z głowy mój kapelusz. Przeleciałem oczami po wszystkich bałwankach, ale one stały na miejscu jakby nigdy nic, jakby do nich to gorąco nie dotarło i nadal błyszczały kolorowo. Mateusz zauważył, że coś ze mną dzieje się niedobrego. Podniósł mój kapelusz i podsunął moją chmurkę do ostatniego bałwanka. Był bez nakrycia głowy. Spojrzeliśmy sobie w oczy. On nawet do mnie się uśmiechnął, ale mnie było już tak gorąco, że nie mogłem na ten jego uśmiech już zareagować. I wtedy, Babciu … wtedy Babciu …
Stasio westchnął i jeszcze raz przerwał na chwilę opowiadanie swojego snu. Babcia czekała, aż on się skupi, jakby wiedziała, że usłyszy coś szczególnego.
– I wtedy, gdy usłyszałem imię Nikodem … obudziłem się cały zlany potem, że musiałem natychmiast iść pod prysznic.
Po chwili, jakby chcąc dokończyć swoje opowiadanie, spojrzał na babcię z uśmiechem i zapytał:
– No i co, Babciu, powiesz na temat tego snu?
– Cóż mogę powiedzieć. Sny odzwierciedlają nasze emocje, przeżycia. Niewątpliwie wczorajsze wydarzenie bardzo ciebie poruszyło i gdyby nie ono, to ten piękny sen, myślę, że nigdy by ci się nie przyśnił. Może wszystko to, co się wczoraj wydarzyło, warte jest opisania?
– Świetny pomysł, Babciu. Napiszesz opowiadanie?
– Mogłabym, ale czy ja potrafię wyrazić swoimi słowami twoje emocje?
– Babciu, potrafisz. W razie potrzeby opowiem ci wszystko jeszcze raz. OK, Babciu?
– OK. Ale jaki tytuł ma mieć to opowiadanie?
– Nad tytułem pomyślimy – odrzekł jej Stasio.
– Może „Stan” … albo „Stanisław”? – zaproponowała babcia.
Stasiowi nie spodobały się propozycje babci i skwitował temat krótko:
– Babciu! Ani „Stan”, ani „Stanisław”. Jeśli już chcesz mieć tytuł teraz to …
Chwilę Stasio zastanowił się i wypalił: – Po prostu: „Bałwan!”
Babcię zatkało. Z ogromnym zdumieniem spojrzała na Stasia, spojrzała na niego i też mu wypaliła:
– „Czerwona kartka!”.
Aż Stasia zatkało. Ale szybko pozbierał swoje myśli i odpowiedział jej dołączając swój uroczy „szelmowski” uśmiech.
– Babciu, jakże ty mnie rozumiesz.
