Baśń o dębie

W nadbużańskim starym lesie
dąb wysoko w górę pnie się
i rozgląda się dokoła…
Szuka kogoś? Kogoś woła?

Krążą o nim różne wieści.
Że to niby chłopak ze wsi,
który czeka na swą Ksenię
już tak długo, że wrósł w ziemię.

Ona była córką drwala.
On zaś służył u kowala.
Wkrótce miało być wesele,
zapowiedzi szły w kościele,
ale stała się rzecz straszna…

O tym wam opowie baśń ta.

Dawno temu – dwa, trzy wieki
nad urwistym brzegiem rzeki
wieś rybacy założyli.
Z czasem do nich dołączyli
kowal, krawiec, szewc i drwale,
piekarz, kucharz i… krasnale,
które im bawiły dzieci.
I tak żyli. A czas leciał…

Ksenia, dziewczę przeurocze,
oczy czarne, blond warkocze,
usta jak namalowane,
co dzień rano brała dzbanek
i do źródła szła po wodę.

Zanim wody dzban nabrała
w lustro wody spoglądała
poprawiając swą urodę.
Kiedyś zapytała brzozę,
która też zerkała w lustro
– Czemu jest ci, brzozo, smutno? –
– Ptaki, które mi śpiewały,
już ode mnie odleciały.
Liście spadły. Leżą w trawie.
Na płacz mi się zbiera prawie.
Jakże więc mam się weselić?
Tak już będzie do niedzieli. –
– Czy w niedzielę coś się zmieni? –
– Przyjdź, zobaczysz, droga Kseniu. –

Do niedzieli prawie tydzień.
Ksenia szła po wodę co dzień.
Co dzień w lustro też zerkała
i wciąż sobie wspominała,
co jej brzoza powiedziała?
Tylko to na myśli miała.

Co dzień mocniej serce biło.
W noc piątkową jej się śniło,
że została żoną króla,
który chodził o dwóch kulach.
– Sam ja sobie nie poradzę.
Weź koronę mą i władzę.
Daję ci też tron i berło
zakończone czarną perłą.
Perła ta ma moc magiczną…
Wszystko czego dotknął – nikło.
Jakąż miała z nim zabawę.
Najpierw skasowała trawę,
potem drzewa, z nimi ptaki.
Później wzięła się za raki.
Wraz z nimi zniknęła rzeka…
Król przyglądał się z daleka.
Wreszcie krzyknął: – Przestań! proszę.
Dłużej tego już nie zniosę! –
Ona dalej, ona swoje.
Aż zostali sami dwoje…
On chciał jej odebrać berło.
Ona go dotknęła perłą…

Szybko otworzyła oczy.
Było ledwo po północy.
Nie usnęła już do rana.
Resztę wody zlała z dzbana
i nim ranna zorza wstała
ona już przy źródle stała.
Długo spoglądała w lustro,
lecz w zwierciadle było pusto.
Ciemno. Głucho. Chwila grozy.
Uśmiechnęła się do brzozy
i swój sen jej przedstawiła.
– Czy ja sobie coś wyśniłam? –
Brzoza pokiwała głową:
– Nie zajmuję się snów mową.
Nie wiem co powiedzieć tobie.
Usiądź i odpocznij sobie. –
Dobra rada. Ale Ksenia
wychowana na wierzeniach
snem tym bardzo się przejęła.
Za przestrogę sobie wzięła.
Cały dzień myślała o nim.
„Będę męża mieć bez nogi ?..
Może jutro już go spotkam?…”
W nocy nie zmrużyła oka.
Rano splotła długie włosy
w dwa warkocze. Spięła w koszyk.
Jarzębiną przystroiła
i chusteczką kok przykryła.
Narzuciła na ramiona
burkę i w nią otulona
znowu dzbanki swe zabrała…

Mgła w powietrzu wciąż wisiała.
Ranek mokry był i chłodny.
Nogi zmarzły jak dwa lody,
chociaż nie szła na bosaka,
tylko w swych nowych drewniakach.
Nim przed źródłem znów stanęła
czyjaś postać jej mignęła
na tle brzozy. Przystanęła.
Brzozę wzrokiem ogarnęła,
lecz nie było tam nikogo,
nawet psa z kulawą nogą.
„Pewnie mi się przywidziało”.
Wszystko wokół jeszcze spało:
ptaki na drzewach bezlistnych,
a w głębokich norach lisy,
wiewiórki w dziuplach siedziały,
dziki także jeszcze spały.
Ksenia podeszła cichutko
do źródła. Spojrzała w lustro,
a lustro zaparowane.
Nie da się wytrzeć rękawem.
Spojrzała w kierunku brzozy …
A tam … chłopiec piękny, młody.
Znała go już od dość dawna.
Służył na wsi u kowala.
Miechem dmuchał, młotem walił.
Chciał w przyszłości być kowalem.
Nazywano go Iwanem.
(Tam, nad Bugiem, imię znane).
I on także szedł do źródła,
chociaż nie miał z sobą kubła.
– Też po wodę? Gdzie twój dzbanek.
Podniosła oczy zmieszane,
lecz on tylko się uśmiechnął
i ręką wody zaczerpnął.
– Przyszedłem tu się odświeżyć.
Powietrza czystego zażyć.
Tak ze sobą rozmawiali,
aż się w sobie zakochali…

On miał zostać królem kuźni…
Ona zaś królową kuchni …

Panna Ksenia całą zimę
darła pierze na pierzynę.
Ozdabiała też ręczniki.
Na krosnach tkała chodniki…
Iwan także nie próżnował.
Do wesela się szykował …
W maju, tuż po „ogrodnikach”,
miała zagrać im muzyka.
Szykowano więc wesele.
Drwal i jeszcze inni drwale wyrabiali stołki, stoły
i znosili do stodoły.
Poprawiali też klepisko.
Kucharz faszerował mięso.
Piekarz chleb piekł. Zaś kucharki
mazurki piekły i babki.
Pracowała też krawcowa,
szewc i kowal … i drwalowa.
Wszyscy ze wsi pracowali.
……………Prócz krasnali.

Na dwa dni przed dniem zaślubin,
Ksenia rzekła mu: – Mój luby,
zanim stanę przed ołtarzem
muszę, czego zwyczaj każe,
sama upleść sobie wianek
z kwiatów świeżych jak poranek,
które rosną na polanie.
Wyjdę wcześnie, nim świt wstanie.
– Sama? Rano? Tak daleko?
Pójdę z tobą i poczekam…
byś mi nie uciekła czasem .
Dodał żartobliwym głosem.
– Nie wywołuj wilka z lasu.
Skwitowała go od razu.

Zakręciła się na pięcie
i już była na zakręcie.
Wykrzyknęła już z daleka
– Na polanie na mnie czekaj! …

A jemu serce zadrżało ..

Zanim jeszcze słońce wstało
i koguty nim zapiały
wsunął drewniane sandały,
ubrał się w ślubne ubranie
i , jakby na pożegnanie,
przeżegnał się znakiem krzyża …

Nad lasem poranna zorza
w kolory się zabawiała.
Raz była żółta. Raz biała.
Raz po raz złotem błysnęła.
Strumieniem srebra sypnęła.
Fiolet zmieszała z zielenią,
zaś ciemny chaber z czerwienią …
Niczym ogrodnik bukiety,
zmieniała swoje żakiety.
Aż w końcu zbrakło jej blasku
i się schowała do lasku/

Iwan pod zorzy wrażeniem,
cierpliwie czekał na Ksenią
na samym środku polany.
Był w niej bardzo zakochany.
Z utęsknieniem czekał na nią.
Aż nadeszła … Istny anioł.
Podśpiewując jak skowronek,
szła do niego plotąc wianek.
– Jeszcze tylko kilka kwiatków.
Szukam maków, albo bratków.
Poczekaj tu jeszcze chwilę .
Spojrzawszy na niego czulej,
odeszła na kilka kroków.
Iwan nie spuszczał z niej wzroku:
– Tylko nie idź po kąkole,
bo porwą ciebie krasnale!!!
Ksenia nie słyszała żartu.
Poszła dalej szukać kwiatów.
Wkrótce znikła jemu z oczu …

Iwan kamień w sercu poczuł.
Ruszyć z miejsca nie miał siły.
Nogi mu się w ziemię wbiły.
Bezskutecznie głośno wołał
Jakby makiem zasiał wkoło …

A tymczasem … Piękną Ksenię,
gdy zrywała kwiat „marzenie”,
który rósł w zaklętym kole,
zaprowadzili krasnale,
aż do baśniowego zamku.
Ileż było w nim krużganków.
Portali ślicznych. Frontonów.
Przepięknych wysokich kolumn.
Przed zamkiem karety stały,
jakby już na nią czekały.
Wybrała całą ze złota.
Konie ruszyły z kopyta…
Dojechali mleczną drogą,
aż do miejsca, gdzie się z wodą
łączy niebo. Tam wysiadła.
Podszedł do niej król na szczudłach.
Rzekł podając swą koronę:
– Chcę cię, Kseniu, wziąć za żonę.
Oddam tobie swoje berło
zakończone czarną perłą.
Perła ta ma … magiczną moc.
Przypomniała sobie tę noc,
gdy jej śnił się król i perła.
Powiedziała: – Nie chcę berła.
Nie chcę także twej korony.
Szukaj sobie innej żony.
Ja chcę mieć takiego męża,
co „mnie nosiłby na rękach”.
Który by mnie kochał szczerze.
Co ty na to „Kawalerze”?

Wtedy stała się rzecz dziwna.
Król odpiąwszy szybko szczudła,
podniósł ją z wdziękiem atlety
i zaniósł wprost do karety.
Objął ją swoim ramieniem …

Zapomniała o Iwanie …

W nadbużańskim starym lesie
dąb wysoko w górę pnie się
Nazywają go Iwanem.
Wiesz dlaczego, mój kochany?

Dodaj komentarz