W nie tak jeszcze dawnych czasach
stała w szkole ośla ławka.
Była cała w różnych plamach.
Miała dziurkę na kałamarz.
Na pulpicie miała rowki
na stalówki i ołówki.
Pod pulpitem zaś był schowek
na tornister oraz worek.
Była ciasna. W kącie stała.
I do tego się kiwała.
Zasiadały w niej nieuki.
I siedziały tam dopóki
inne ich nie wymieniły
lub się same poprawiły.
W niej sadzano też psotników,
utrapieńców i oprychów.
Siedzieli w niej też pyskacze,
hałaburdy i pieniacze.
Wszyscy się z nich naśmiewali :
– Osioł! Osioł! – wytykali.
Nie ma gorszej kary w świecie,
niż być osłem. Przyznajecie?
Może baśń to, może plotka:
król zamienił syna w osła.
Wieki temu to się stało.
W kraju, jakich w świecie mało
(może nawet nie ma wcale),
mieszkał król, co z żon miał harem.
Miał on także dużo dzieci.
Kochał je, jak nikt na świecie.
Wszystko jedno: syn czy córa
byli oczkiem w głowie króla.
Każde miłe, piękne, grzeczne,
ułożone i stateczne,
wychuchane, wypieszczone
i starannie wykształcone.
„Bardzo proszę” i „dziękuję”,
„przepraszam” i „gratuluję”,
były zawsze w ich słowniku
nawet wobec niewolników.
Także uśmiech niewymowny,
ukłon niski i pokorny
i maniery salonowe.
Wszystko było wprost wzorcowe.
Tylko Jan był nieco inny.
Nie przystawał do rodziny
choć był bardzo piękny, grzeczny,
ułożony i stateczny,
wychuchany, wypieszczony
i starannie wykształcony.
„Bardzo proszę” i „dziękuję”,
„przepraszam” i „gratuluję”
też znajdował w swym słowniku
nawet wobec niewolników.
Ale Jan był bardzo chłodny,
obojętny, niepokorny.
Często miewał muchy w nosie.
I na wszystko miał odpowiedź.
Jan najlepiej mieczem władał.
Konia w biegu Jan dosiadał.
Grał w warcaby, w bingo, w szachy.
Uwielbiany był przez panny.
Król był dumny z swego syna.
Dumna była też rodzina.
A że Jan był niepokorny?
– Może wysłać go w legiony?
Może go poduczą żony? –
często myślał król zmartwiony.
Dumał król i o królestwie,
jego sile, bezpieczeństwie.
Myślał o następcy tronu.
Kiedyś wezwał do salonu
wszystkie żony, córy, synów.
Pozapraszał też kuzynów.
Siadł na tronie i zapytał:
– Moi drodzy! Czas umyka.
Który z synów zechce po mnie,
na królewskim zasiąść tronie?
Każdy z chłopców o tym marzył.
W króla się od dziecka bawił
i na tronie przesiadywał.
Wszczynał wojny i wygrywał.
Liczył łupy i chorągwie…
Popatrzyli więc po sobie.
Poklepali się po plecach
lecz … się żaden nie odezwał.
Wreszcie Jan przed ojcem klęknął:
– Ja chcę zostać twym następcą.
Będę królem nad królami!
Bracia w głos się roześmiali.
Ojciec wszystkich przeszył wzrokiem.
Z tronu wstał i tak mu odrzekł:
– Będę, synu, z tobą szczery:
znasz się na niejednej rzeczy,
jesteś mądry, jesteś grzeczny,
ułożony i stateczny
lecz brakuje ci jednego.
– Czego, ojcze? Powiedz – czego?
Ojciec długo medytował,
długo mierzył, ważył słowa,
wąsem kręcił, brew napinał.
Nie chciał wszak obrazić syna.
– Sprawa nie jest taka prosta.
Musiałbyś wejść w skórę osła.
Tylko wtedy byś zrozumiał…
Osioł, synu, to nie rumak,
to nie ogier wyścigowy
w stajni przy obroku zdrowym.
Osioł, synu, to wyzwiska,
juki, baty, wyzysk, krzywda.
Osła o grzbiet nikt nie pyta,
póki niosą go kopyta.
Osioł, synku, to pokora.
Nie nauczysz się jej w szkołach.
Jan, zaś na to, zlany potem:
– Chcę być królem, będę osłem!
W oka mgnieniu tak się stało:
Zaszumiało, zahuczało –
z Jana pozostała plama…
Była jak zaczarowana:
śmiała się, a potem rżała,
kładła się, to znów skakała,
aż z niej powstał piękny osioł.
– I-aaa!! I-aaaa!! – ryczał głośno.
Skoro nikt go nie rozumiał,
osioł z domu odejść musiał.
Poszedł w świat. Od razu ruszył.
Smętnie mu zwisały uszy.
Nos opuścił. Zwiesił ogon.
Szedł nie patrząc jaką drogą.
Pierwszą spotkał białą kozę.
– Może pani mi pomoże …
– Z głupszym ja się nie zadaję –
koza mu przerwała zdanie.
Biedny, chciał zaprotestować
lecz uciekła – jak to koza.
Zebra w biało-czarne paski,
widząc osła rzekła: – Z takim
żadna zebra nie rozmawia.
Może hiena, albo pawian.
I zrobiwszy głupią minę
popędziła gdzieś w gościnę.
Lew odezwał się zdziwiony:
– Chyba jesteś pomylony.
Tu nie znajdziesz sobie żony.
Biedny osioł! Odtrącony,
spojrzał w cztery świata strony
i zapłakał zrozpaczony.
– Tyle ważnych spraw na świecie.
A ja jestem zwykłym śmieciem.
Niewyspany, chory, głodny.
Pewny, że już będzie po nim,
szedł i łzy za sobą ronił.
Przeleciało stado koni.
Żaden z nich się nie zatrzymał.
Dla nich osioł – nie rodzina.
Doszedł osioł do strumyka.
Ledwo się na nogach trzymał.
Patrzy, a nad brzegiem cielę
ledwo dyszy. – Przyjaciele!
Wody! – błaga. – Choć łyżeczkę,
naparsteczek, kropeleczkę…
Osioł, widząc je w niemocy,
chciał udzielić mu pomocy,
ale stanął tylko nad nim.
Zalał się rzewnymi łzami
i z rozpaczy w głos zaryczał.
Ojciec syna głos usłyszał.
Szybko wezwał wszystkie wiatry:
– Zdjąć mi z syna ośle szaty! –
król nakazał gromkim głosem
choć na chwilę stracił oddech.
Jeden z wiatrów się poderwał.
Z Jana oślą skórę zerwał,
potem ukrył ją pod płotem…
Wiecie, co się działo potem…