Kiedy byłam jeszcze mała
(może cztery latka miałam)
zaciekawiła mnie krowa.
Nasza „mleczarnia domowa”.
Po co jej potrzebne rogi?
Czemu ma aż cztery nogi?
O czym myśli, kiedy żuje?
I czy trawa jej smakuje?
Po co z tyłu nosi ogon?
Po co książki nosi z sobą
skoro wcale ich nie czyta?
Czemu ranek rykiem wita?
Czemu ze snu jest zrywana
i z obory wypędzana?
Po co w ogóle mleko daje,
skoro sama go nie pije?
Czemu, gdy ma smutne oczy,
nawet łezki nie wytoczy?
Pytań miałam co niemiara.
Moja babcia, choć już stara,
na wszystkie odpowiedź miała.
Babcia nawet o niej znała
piękną baśń: „O bożej krówce”.
Mocno mi utkwiła w główce,
bo pamiętam ją dziś jeszcze.
Posłuchajcie jej. Koniecznie.
BAŚŃ O BOŻEJ KRÓWCE
Młody rybak ze swą żoną
byli parą wymarzoną,
a do prawdziwego szczęścia
tylko brakło im dziecięcia.
Rok po roku, każdą wiosną,
przyglądając się pierwiosnkom
na bociany wyglądali.
I czekali … I czekali…
W końcu rybak rzekł do żony:
– Nasz potomek wymarzony
nie jest widać nam pisany.
Cieszmy się więc tym, co mamy.
– Niech tak będzie, mężu drogi.
I spokojnie żyli sobie.
Mąż codziennie na śniadanie
ryby świeże znosił żonie.
Ona ryby patroszyła,
gotowała i smażyła ..
Tak się w końcu zestarzeli.
O dziecięciu zapomnieli.
Wtedy im, na stare lata,
los wielkiego figla spłatał …
Stało się to na kupały.
Całą noc pioruny grzmiały.
Błyskawice cięły niebo,
jakby chciały zabić ciemność.
Wicher szalał jak w obłędzie.
Wyłamywał z drzew gałęzie.
Całe drzewa z korzeniami.
Ciskał ziemią, kamieniami.
Rwał, wywracał żerdzie, płoty.
Zrywał z dachów strzechy, gonty.
Wreszcie zrównał domy z ziemią
i przeniknął mroczną ciemność,
aż się chmura oberwała.
Wszystka woda się wylała.
I zalała ścieżki, dróżki,
pola, łąki, leśne dukty.
Nijak przejść, nijak przepłynąć.
Aż potworny koszmar minął.
A gdy noc już się skończyła
i ruiny odsłoniła
rybak rzekł do swojej żony:
– Nic, że dom nasz jest zburzony.
Bóg nas jednak ma w opiece,
bo są jeszcze ryby w rzece …
I z głowami spuszczonymi
poszli. A nadzieja z nimi …
Sobótkowy stos zgaszony.
Chrust i zioła rozrzucone.
Tylko echo na polanie
powtarzało: „Janie, Janie!”
Popatrzyli, posłuchali,
krótką chwilę podumali
i odeszli … jak baranki …
– Mężu, popatrz! Płyną wianki!
– Już na rybę czas, dziecino.
Wianki niechaj sobie płyną –
szeptał rybak do swej żony
czule tuląc ją w ramionach …
Razem zarzucili sieci.
Nagle z trzciny bąk wyleciał
głośno brzęcząc: „krau grok, krau grok”.
Pewnie chciał ich przegnać stamtąd.
Rybak spojrzał na swą żonę:
– Popatrz! Jaki obrażony.
Brodziec też się niepokoił
wykrzykując „dikdik” swoje.
Kania widząc to się śmiała.
„Hije hihi” trelowała.
Czapla, boso stojąc w wodzie,
popatrzyła na nią srodze.
Chciała krzyknąć „kowa, kowa”,
lecz zacięła się w pół słowa
i do wody dziób schowała.
Może tylko ryb szukała?
Scenę obserwował bocian.
„Koniec żartów!” zaklekotał …
Zajrzał rybak do swych sieci.
Obok „kew, kew” łyska drze się,
za nią kaczka zakwakała,
jakby zawyrokowała.
Rybak groźnie na nią spojrzał
i już więcej jej nie ujrzał.
Poślizgnęła się rybitwa.
Zimorodek stał na witkach
i czatował na swój kąsek.
Z trzcin przyglądał mu się bączek.
Z góry zerkały ciekawie
przelatujące żurawie.
Prym na wodzie wiodły tracze.
(Lepszych nurków nie zobaczysz).
Rybak z żoną ze wzruszeniem
oglądali przedstawienie.
Sieci ciągle były puste …
Z daleka płynął wianuszek.
Popatrzyli w jego stronę.
Płynął wolno. Rybak żonę
przytulił mocno do siebie.
– Biedny, dryfuje sam jeden.
– Mężu, może go zabierzmy,
zanim wciągnie go wir rzeczny…
I posłuchał rybak żony.
Zdjął sandały. Wszedł do wody.
Gdy go miał w zasięgu ręki,
przyjrzał mu się. W wianku … becik
bialusieńki jak poranek,
z koroneczek i z falbanek.
Nic a nic się nie zamoczył.
Rybak ręką przetarł oczy,
jakby im nie całkiem wierzył.
A w beciku dziecię leży
i do niego się uśmiecha.
Ani chwili już nie zwlekał.
– Spójrz, co nam przyniosła rzeka –
wołał rybak do swej żony. –
Oto syn nasz wymarzony.
– Boże! Zmiłuj się nad nami.
Przecież go nie wychowamy –
załamała żona ręce.
Mąż zaś wyjął z wianka dziecię.
Przytuliwszy je do siebie
błagał cicho: „Ojcze, w niebie …”
Długo. Długo się modlili.
Nagle z nieba w jednej chwili
spadła mała biedroneczka.
Calutka w czarnych kropeczkach.
A tych kropek miała siedem.
– To dopiero dla nas prezent –
głośno zażartował rybak.
– Nic wam więcej nie potrzeba –
usłyszeli głos biedronki.
– Tylko zanieś mnie na łąkę.
– Kim ty jesteś? Skąd przybywasz?
– Matka Boża mnie przysyła.
zza siódmego nieba, lecę
by pomagać wam w opiece
nad nieszczęsnym niemowlęciem.
– Jakież będzie twe zajęcie?
– Co mam robić? Czas pokaże,
tylko mnie na łąkę zabierz.
Poszli razem wszyscy czworo.
W pobliżu było jezioro,
a wzdłuż niego łąka rosła.
Wtedy zniknęła biedronka.
– Ot! – rzekł rybak. – Już pomogła.
Zawrócili. Nagle krowa
zamuczała krótko „muu”.
Odwrócili się do tyłu.
Patrzą: krowa w czarne łatki
pasie się na środku łąki.
A tych łatek miała siedem.
– To od Matki Bożej prezent
przez nas szczerze wymodlony –
rybak rzekł do swojej żony.
– Podziękujmy – rzekła żona.
Uklęknęli na kolana
i uniósłszy w górę ręce
hołd złożyli jej w podzięce.
Boża krówka. Ryby w rzece.
Nie umarło z głodu dziecię.
Rybak z żoną niestrudzenie
podawali mu jedzenie.
Rósł im chłopiec jak na drożdżach.
– Wkrótce sama go nie poznasz –
szepnął rybak do swej żony.
Co dzień, z synem wymarzonym,
chodził rybak łowić ryby.
Raz nie poszli. Morski przypływ
uniósł lustro wody w rzece.
– Gdzież, kochani, dziś pójdziecie? –
pytała żona rybaka.
– Nie będziemy przecież płakać.
Wybierzemy się na łąkę…
Na łące spotkali biedronkę,
która kropek miała siedem …
Co się dalej działo? – nie wiem.
Ale jedno wiem na pewno.
Syn ożenił się z królewną.
Rybak z żoną, moi mili,
długo i szczęśliwie żyli.
Boża krówka – biedroneczka
ciągle dźwiga kropek siedem.
O niej pisze się w książeczkach,
jak pomaga ludziom w biedzie.