Baśń o zaurusie

Dawno temu – setki wieków –
tam, gdzie dziś Północny Biegun,
z nieba spadł ogromny kamień.
Zrobił takie zamieszanie,
że wprost nie do uwierzenia.
Aż się trzęsła cała ziemia.
 
Spadł on na nią w wielkim pędzie,
aż się przeszył przez jej głębię
i znalazł się z drugiej strony.
Szczęście, że tam były lody.
(Strach pomyśleć co by było,
gdyby przebił ją na wylot).
Na nich kamień się zatrzymał …
I powstała Antarktyda …
 
Gdy ten kamień gruchnął z nieba,
 i gdy tak się trzęsła ziemia,
to z niej wszystko pospadało.
I het – w kosmos wyleciało.
Tylko drzewa pozostały …
Wyskoczyły tarbozaury,
długoszyje brachiozaury
i ogromne seismozaury.
Z mórz wypadły mozazaury,
a za nimi mezozaury,
„ośmiornice” – belemity
i „ślimaki” – amonity.
W kosmos wpadł tyranozaur,
wielki gigant brontozaur
i pancernik stegozaur.
Zniknął nawet pterozaur.
Jak możliwe to się stało? …
Sprawę wielu już badało …
 
Ja tymczasem, w wielkim skrócie,
chcę wam donieść o zaurusie.
Miał on wtedy Wielkie Szczęście.
Właśnie poszedł po żołędzie …
 
Kiedy tak zatrzęsło ziemią
zrobiło się bardzo ciemno.
Jakby oczy ktoś zasłonił.
Zaurus myślał, że już po nim.
Nagle poczuł, że w ciemności
jego ciało się unosi.
(Nie był duży –metr niecały.
Oczy miał jak dwa migdały.
Nos jak guzik na dwie dziurki.
Zamiast uszu miał dwie rurki.
Usta jak napięty sznurek.
Włosy gęste, sztywne, rude,
a sięgały aż do pasa.
Zarośnięty był – jak małpa).
Niosły go kosmiczne fale
coraz wyżej, coraz dalej –
przez przestworza do wszechświata.
Podróżował długie lara …
Wreszcie go ściągnęła ziemia.
Stanął na niej i … zzieleniał …
Pod nogami miał lotnisko.
– Cóż to znowu za klepisko? –
ze zdziwienia aż zawołał,
kręcąc się jak bąk dokoła,
jak baletmistrz w piruecie.
Aż myśliwski Mig przeleciał.
Więc chciał szybko dać drapaka,
aby nie wpaść w szpony „ptaka”.
Ale ten go tak ogłuszył,
że się z miejsca nie mógł ruszyć.
Stał jak kamień oniemiały.
Nawet uszy się schowały.
Mig za chwilę znów nadleciał.
Za nim drugi Mig i trzeci.
Zaurus czuł, że puchnie głowa.
By się tylko uratować
gotów był się wbić w klepisko.
Lecz nagle umilkło wszystko.
Spojrzał w górę bystrym wzrokiem.
Tylko małe dwa obłoki
przesuwały się po niebie.
Odetchnął,. Ruszył przed siebie.
Niemal przeskoczył lotnisko.
Szczęściem las był bardzo blisko.
Tam się zaurus poczuł pewniej.
– Tu odpocznę. Przy tym dębie.
Zebrał trufle i żołędzie.
Z trawy, liści i gałęzi
zrobił sobie legowisko
i rozłożył się. (Panisko).
Wkrótce sen go taki zmorzył,
że oczu nie mógł otworzyć.
I rozległo się chrapanie …
I sapanie … I stękanie …
 
Tuż za dębem biegły tory
od Berlina aż do Moskwy.
Zaurus ich nie zauważył,
więc spokojnie spał i marzył.
Aż nagle ziemia zadrżała.
Błogi spokój mu przerwała.
Sądził, że to gad nadchodzi:
– Trzeba zejść gadzinie z drogi,
  bo rozdepcze jak robaka.
Myślał skryć się w gęstych krzakach,
które rosły za tym dębem.
Nagle pociąg z wielkim pędem,
świstem, gwizdem i stukotem
wpadł do lasu. Chwilę potem
natychmiast wszystko ucichło …
– Nawet bym nie zdążył kichnąć –
stwierdził zaurus przerażony.
Rozejrzawszy się na strony
wrócił znów do legowiska …
 
Przyszła noc. Zaczęło błyskać,
świstać, że huczało w uszach.
Zaurus muślał: „Idzie burza”
i chciał schować się do groty.
Lecz … skorzystał z lisiej nory.
Ukrył się i patrzył w niebo.
To co widział – go urzekło.
I „Komety”. I „Wulkany”.
Plujące żarem „Fontanny”.
Kolorowe „Rzymskie ognie”.
„Słońca”, „Gwiazdy” i „Pochodnie”.
I promieniujący „Bukiet”.
I „Rakiety”. I „Wyrzutnie”.
Jeszcze inne sztuczne ognie.
Długo mu świeciły w głowie.
A najdłużej z nich „Fontanna”.
Nie spał do samego rana …
 
Rano wyszedł z lisiej nory.
Szedł przez las. A w lesie tory.
Ze zdumienia aż zagwizdał:
– Cóż to znowu za drabina?
  I do tego jaka długa.
Dał krok dalej. Patrzy – druga.
Zerknął w lewo, potem w prawo.
Znowu w lewo. Znowu w prawo.
Kręcił głową w lewo, w prawo,
że chodziła jak wahadło.
– Jakieś dziwne te drabiny –
patrzył zaurus strojąc miny.
Wreszcie, po dłuuuuuugiej godzinie
ruszył. Niczym po drabinie
powolutku szedł po torach.
Aż wszedł w tunel. – Co za grota?
  Jakie ściany? A sklepienie? ..
Tunel, długi jak tasiemiec,
caluteńki był z piaskowca
z kamieniołomów z Szydłowca.
Rozglądając się dokoła
zaurus szedł i głośno wołał:
– Hop, hoooop!! .. Hop, hoooop!!!
– ….     ………….  .. …     ……….. –
echo mu odpowiadało.
Nagle ujrzał białe światło.
Cały tunel wypełniło.
Zagwizdało. Zadudniło.
Niczym piorun przeleciało.
I z hurkotem wyleciało.
Zaurus znalazł się na ścianie
(żywy obraz na ekranie).
Nogą, ręką nie mógł ruszyć.
W mózg wcisnęły mu się uszy,
aż mu włosy się zjeżyły.
Oczy z orbit wyskoczyły.
A strach taki go ogarnął,
że mu nawet dech zaparło…
Ocknął się po dłuższej chwili.
– Żyję?! – nie mógł się nadziwić
i z wrażenia aż podskoczył.
Wyjął uszy. Wcisnął oczy.
Parę razy się okręcił.
– Co za gad tak szybko pędził?
  Szczęściarz ze mnie – zauważył.
I pot wycierając z twarzy,
myślał o tym co się stało…
– Gada z groty coś przegnało!
Nagle przyszło mu do głowy.
Strach mu znowu zajrzał w oczy.
Rude włosy się zjeżyły.
Zmykał szybko resztką siły …
Skręcił w las. Tu się zatrzymał.
Długo musiał odpoczywać …
 
Lecz ciszę wrona rozdarła.
Jak ta „gwiazda” tam dotarła?
Zaraz przerwał koncert słowik.
Dzwoniec także przestał dzwonić.
Zamilkł drozd i nawet dzięcioł.
Kukułeczka do dziesięciu
z wielkim trudem dokukała.
Ziemia w strachu oniemiała.
Zaniemogła też kapturka,
nawet kos i drozd, i sójka.
Tylko jeden jedyny ptak
odpowiadał na wronie „krak”
wykrakując głośno: „kraa”.
To szpak. I to odważny szpak.
Kraknął raz .. drugi ..i trzeci.
Potem zamilkł i odleciał.
Gdy skończyła się „rozmowa”,
odleciała także wrona …
I nastała błoga cisza.
Wieczór się powoli zbliżał.
Zaurus długo medytował,
gdzie by tu na noc się schować.
Postanowił się zakopać.
Dół na prawie metr wykopał
i schował się w nim po uszy.
Głowę na noc przykrył suszem …
 
„Zmarznie biedak” – pomyślałam
i do domu go zabrałam.
Trudno jest opisać Słowem,
to co zaurus przeżył potem.
Jak pokonał lęk? Samotność?
Gdzie zaniosła go ciekawość?
Może kiedyś, Drogie Dzieci,
o nim więcej się dowiecie.
 
 
 

Dodaj komentarz