Dawno temu, przed wiekami,
w Czernej pod Krzeszowicami
karmelici, jak wieść niesie,
do pustelni swoich w lesie
most kamienny zbudowali.
Most ten jednak się zawalił.
Mówią, że go diabli wzięli.
Mówią też, że to anieli.
Nikt tej sprawy nie wyjaśnił…
Posłuchajcie o nim baśni…
Jeden karmelita bosy,
człowiek jeszcze bardzo młody,
nie wytrzymał próby czasu.
Habit zdjął i wyszedł z lasu…
Omijając stado owiec
poszedł drogą do Krzeszowic.
Pasterz pyta: – Dokąd, panie?
– Ja? Do miasta. Po ubranie.
Nową czapkę, nowe buty…
– Masz talary na zakupy?
– Parę złotych, kilka groszy…
– Może trochę ci dołożyć?…
Odpracujesz przy wypasie…
Zwrócisz w odpowiednim czasie…
Karmelita podał mieszek.
Pasterz szczerze i z uśmiechem
wrzucił talar, kilka złoty.
Potem jeszcze parę groszy.
– Bóg ci zapłać, mój pasterzu,
żeś tak łatwo mi uwierzył.
Wszystko oddam, co do deka,
niech bym jutra nie doczekał.
W pierś się bijąc karmelita
już się zaczął z nim rozliczać…
Było wcześnie. Szósta rano,
gdy przed „Domem Mody” stanął
na dziedzińcu w Krzeszowicach.
Pusto było na ulicach.
Stał przed sklepem kilka godzin.
Aż zaczepił go przechodzień.
– Pan do sklepu, proszę pana?
– Czekam tutaj już od rana.
– Dzisiaj pan się nie doczeka.
Sklep nieczynny. Jest niedziela.
Zawstydzony karmelita
poczerwieniał na policzkach
i natychmiast myślał odejść.
Zorientował się przechodzień:
– Dokąd idziesz sam i boso?
– Dokąd oczy mnie poniosą.
– Może do mnie na śniadanie?
– Och dziękuję, dobry panie.
Prawdę mówiąc, to zgłodniałem.
Dawno w ustach nic nie miałem.
Poszli …
Gospodyni młoda
uwijała się jak mogła.
Serwując danie za daniem
zabawiała go pytaniem:
– Czy smakuje, miły panie…
Aż skończyło się śniadanie.
Karmelita wstał dziękować.
– U nas można przenocować.
Łóżko czeka. Pościel świeża.
Uszom własnym nie dowierzał.
– Ależ moja miła pani…
– Zosia jestem.
– A ja Kamil.
Noc minęła na rozmowach
o gościnie. I o … łowach.
Bowiem ojciec gospodyni
łowczym był w tutejszej gminie.
Rano Kamil mieszek bierze.
Chce zapłacić za wieczerzę,
ale łowczy się uśmiecha:
– Kto wie, co człowieka czeka.
Może ja twym gościem będę…
I uścisnął jego rękę.
– Obiecuję. Nie zapomnę
i już dziś zapraszam do mnie …-
Rano Kamil wypoczęty
wszedł do sklepu uśmiechnięty.
– Chciałbym modne mieć ubranie.
Podskoczyły piękne panie…
Przymierzały marynary
za te złote, za talary…
I koszule, i żupany.
I żaboty wykładane.
Spodnie, buty, kapelusze…
Przymierzyły też kontusze…
Wreszcie przyszła pora płacić.
– Tyle mam. Czy to wystarczy?
I podaje cały mieszek.
– Jeszcze pan otrzyma resztę –
właścicielka się odzywa.
– Resztę także chciałbym wydać…
Niczym szlachcic nad szlachcice,
Kamil z „Domu Mody” wyszedł.
Rozkoszując się wolnością,
wnet zapomniał o przeszłości.
Wszyscy jemu się kłaniali,
i maniery podziwiali.
Każdy widział w nim „tę klasę”.
(Tak już jest, gdy ma się kasę).
Niczym wiosną młody jeleń,
tu i tam odkrywał zieleń
i jej mocny wonny zapach.
Piękno znalazł także w kwiatach,
w barwie płatków i w ich kształcie.
I wciąż wkoło rozglądał się.
Wierzby, które go witały,
do podróży zachęcały.
Przez Trzebinię, Chrzanów, Libiąż.
Dalej… Przez Chełmek ( pieszo wciąż)
doszedł Kamil aż do Przemszy.
Tu przystanął. Buty zdjąwszy
wszedł do rzeki. Co za ulga…
Przed nim droga bardzo długa.
I wciąż pieszo. Do Rybnika.
Czy na niego tam ktoś czekał? …
Wypoczęty buty włożył.
Już gotów do podróży.
Jeszcze tylko jedna chwilka
na „Ojcze nasz”. Jedno tylko.
Nagle świat mu zawirował.
Jakby mu odpadła głowa.
Ktoś nawlekał ją przez uszy.
Ręką, nogą nie mógł ruszyć.
To napadli go zbójnicy,
grasujący w okolicy.
Mieszek jemu odebrali.
„Do gołego” rozebrali.
Kamieniami postraszyli
i bosego zostawili.
Były karmelita bosy,
aż zapłakał nad swym losem.
Jak iść dalej bez ubrania?
Jak od słońca się zasłaniać?
Jak się bronić przed zbójami?..
Pytania za pytaniami.
– Nie jest pewnie mi pisane,
bym mógł zostać wielkim panem…
Tylko w spodniach i koszuli
wszedł na most i spojrzał w górę…
Zobaczył nad sobą chmurę.
Jak czapa nad nim zawisła.
Spojrzał w dół. Zobaczył liścia.
Niosła go z sobą rzeka.
Pomyślał, że liść ucieka.
Potem zobaczył pajączka.
Płynął na dwóch suchych kłączach.
Pomyślał, że też ucieka.
Bąk na niego też nie czekał.
Komar usiadł, lecz na krótko.
„Gdybym mógł się zabrać łódką…”
Karmelita się rozczulił.
Szukał celu swej podróży.
Czy daleko jest, czy blisko?..
Przez Bieruń? Czy przez grodzisko?
Długo. Długo medytował.
Aż pomogła mu królowa.
(Zapytacie, skąd się wzięła?)
W oczach nagle mu stanęła.
Cała w złocie i z koroną
brylantami ozdobioną.
Po królewsku się skłoniła
i do niego przemówiła:
„Grodzisko – twoim schronieniem.
Spanie znajdziesz za kamieniem”.
Kamień był jak utoczony.
Już siedziały na nim wrony.
Karmelicie było raźniej.
„Popilnują zanim zaśnie.
Może będą, z bożą mocą,
czuwać nad nim ciemną nocą”.
Nabrał szybko siana z łąki
i wymościł sobie kącik.
Usnął, zanim pacierz zmówił.
Już nad ranem sen go zbudził.
Przemówiła w nim królowa.
Powiedziała cztery słowa:
„Bogu dusza, diabłu ciało”.
Zerwał się na równe nogi
i już gotów był do drogi.
Lecz biedny nie wiedział wcale,
czy mam wracać, czy iść dalej?
Aż mu wirowało w głowie…
Znalazł kościół w Mikołowie.
Do świętego rzekł Wojciecha:
– Powiedz, Święty, co mnie czeka?
Co znaczą słowa Królowej?
Święty odrzekł jednym słowem:
– Wracaj! – Biedny karmelita,
bez złamanego grosika,
bosy, szedł powrotną drogą.
Wlokąc się noga za nogą.
grzechy liczył. W wór je wkładał.
I dźwigając je na barkach
do swojej pustelni wracał.
Nikt uwagi już nie zwracał,
że bez butów. Nie ubrany.
Czuł się przez los oszukany.
Trawa zżółkła, kwiaty zwiędły,
na drodze same zakręty.
Wszystkie wierzby go żegnały
i głośno, głośno płakały.
A grające smutno świerszcze,
przyprawiały go o dreszcze.
Jak pokazać się łowczemu
w takim stanie? Nie mógł. Nie mógł.
I nie poszedł do Krzeszowic.
Z dala obszedł stado owiec…
Nagle ujrzał w lesie damę.
Przyszła na jagody z dzbanem…
Cóż to była za kobieta.
Całe życie na nią czekał?
Pewien, że to właśnie ona,
była jemu przeznaczona,
śmiało zawołał z daleka
– Pani pewnie na mnie czeka?
Lecz ta pewność go zgubiła.
Dama znikła. Czy się skryła?
Szukał jej, lecz nadaremnie.
„Życie znów zakpiło ze mnie.
Czas bym do klasztoru wrócił.”
I znów grzechy liczył… liczył…
Przewin wór na plecy wrzucił
i do pustelni powrócił…
Długo myślał o pokucie…
Habit, który leżał w kącie,
wdział na siebie. Zabrał worek
i zatęsknił za … klasztorem.
Wszedł na most. Tam się zatrzymał.
Worek zdjął, lecz w rękach trzymał.
Myślał, jak się wyspowiadać,
by przysięgę mógł znów składać.
Długo, długo medytował…
„Czy przysięgi ja dochowam?..”
Grzechy jemu tak ciążyły,
że iść dalej nie miał siły.
Chciał być wolny, ale nie mógł.
Wreszcie los dopomógł jemu.
Most w sekundzie się zawalił.
Wiecie już co było dalej…
Most ten nazwano „Diabelskim”.
Niektórzy zwą go „Anielskim”,
a Ty go nazywaj jak chcesz.
Co z mostem się stało … już wiesz.