płynie poezja
Modlitwa do Jezusa Chrystusa Nauczyciela Jezu Chryste z krzyżem na ścianie z kamieni uczysz że niemożliwe możliwym się staje gdy miłość ponad że jej ramiona jak balsam jak orle skrzydła uczysz że co stracone co boli to nie na zawsze że czas i pokora najlepszym lekarstwem uczysz że miłość to wiara i siła ufam Ci Jezu więc żebym Twej drogi nie zagubiła
BO ... jeśli nie kochać poezji nie oddać jej nocy, ni dni to czymże świat jeszcze mierzyć miłość odeszła, uciekły sny rozmył się honor i cnota serce zalała tęsknota gdzie szukać skupienia gdy krwawią krzyże zranionej ziemi czas nie wyliże gdzie śmiać się gdzie płakać gdzie składać łzy gdzie był gdzie jest człowieczy syn czy jeszcze powstanie Feniks z popiołów gdy popiół jak ołów kraina baśni chwastem zarosła a ścieżka do niej w pokrzywach i w ostach skrzydła podcięły ostre języki kamienie w sercu już nie kamyki więc jakże nie kochać poezji cieszyć się z wszystkich jej dni i czytać i pisać i wierzyć że miłość powróci, że przyjdą sny
O POEZJI poezja jest pokarmem dla miłości trzeba jej szukać w domu w ogrodzie na drodze w rozlanym mleku w spalonym garnku w bąblach na nodze trzeba jej szukać w górach i w chmurach na pieszej wędrówce w zdeptanych butach w dziurawym portfelu w pustej lodówce trzeba jej szukać jak skarbów szukają dzieci jak słów poszukują poeci
KALINA Któż nie zna pięknej Kaliny?! Od rana przed lustrem stoi i na okrągło się stroi... Największa dama z rodziny. Raz suknię mając na sobie (zieloną, jak młoda trawa) nosem kręciła, że nieciekawa. - Muszę ją czymś przyozdobić? Pąk białych kwiatów w nią wpięła i znów stanęła przed lustrem... - No, teraz to całkiem z gustem – wdzięcznie do lustra dygnęła... Jej uśmiech, jak miód słodziutki, wszystkich rozczulał, urzekał... Lecz czas ... Czas szybko uciekał. Kwiaty opadły z jej sukni. I znów przed lustrem stanęła, zerkając na nie z ukosa. - Może korale we włosach? W mig się zabrała do dzieła. Zielone... Białe... Różowe... Ciągle nie takie. Nie w guście. Mina jej zrzedła. Znikł uśmiech. Aż się łapała za głowę. Wreszcie znalazła. Czerwone. I znów przed lustro. Od nowa. To je przypina. To chowa. Na baczność. Na spocznij. Z ukłonem. Raz z boku. Z tyłu. Na prosto. Kręci się jak sprężyna. Co za dziewczyna – Kalina! Aż nie chce się wierzyć oczom. Dziwiły się też łabędzie, kręcąc długimi szyjami: - Może będzie tańczyć z nami? I podniosły skrzydła z wdziękiem. Popłynęła wnet muzyka. W tan poszły wszystkie łabędzie. - Co za szczęście. Co za szczęście. Uśmiechała się Kalina. Zapatrzona w swe korale, nie liczyła dni, ni nocy... Ale gdy się balet skończył i odpłynął razem z wiatrem, znów stanęła przed swym lustrem. - Coś ta suknia nie tak leży... I zaczęła nowe mierzyć. Złote, bursztynowe, żółte... Przymierzyła też brązową... Aż stanęła całkiem naga. Jak listopad, smutna, szara. Pokręciła tylko głową. - Muszę kupić sobie nową. Białą. Niczym płatki śniegu. List wysłała aż na biegun, pocztą bardzo ekspresową. Suknię dostarczyły chmurki. Brat i siostra: Puch z Pierzynką. - Chciałaś jeszcze coś Kalinko? Może ci potrzebne butki? – zapytały wprost Kalinę. - Już nie grają tu muzyki. Niepotrzebne mi buciki. Idę spać na całą zimę. Rozpłakała się Kalina. Puch z Pierzynką ją ubrali. Łzy otarli. Odjechali. Uśmiechnęła się Kalina. Co za dziewczyna!
