zapamiętanie
złote słońca
w kałużach podwórka
mech
na skrawku
pastwiska
karłowata kalina
stara jabłonka
ścięty dąb
jarzębina
przy płocie
orzech
sobieska
kosztela
niebieski bez
……………..
tego już
nie ma
……………
ale to jest
przedwstęp
towarzystwo
brzydkiej trawy
wichliny łąkowej
ostróżki
powalonych drzew
i wiatr
nieczysty od dymu
każą mi pisać
wiersz
wierzba
pod poetami
paplin
czuwa
nade mną
drżę ze strachu
rozgrzane kiełbaski
nie w słońcu
wakacji
a poeci połykają
liście i kwiaty
przyniosę ci
dziś wieczorem
kawałek
tej dobroci
i wtedy
napiszę wiersz
***
za zasłoniętą
firanką
wakacje
zielony orzech
smak wiśni
w kratkę
zbutwiały słonecznik
kartoflanka
na stole
gorzka
herbata
pomidor ….
……………….
a miłość
………………
………………
za zasłoniętą
firanką
czekam lata
POZDROWIENIA
przesyłam Ci
wiatr w butelce
i trochę
nieprzespanych nocy
i niedokończony
list
bo o czym
kiedy ciągle
pada
na dworze
mokry
mój plecak
kurtka
i trochę
myśli
może
o tym
że lato
powinno być
ciepłe
i dobre
a nie takie
ponure
jesienne
i czasami złote
przesyłam Ci
wiatr w butelce
i do domu
wracam
z powrotem
moje lato
a moje lato
jest
w słonecznej
skarpetce
i w błękitnym
kapciuszku
co ma dwa
ciepłe
księżyce
i w podomce
jak lilia
i na balkonie
kiedy
na bzyczące
osy
w mokrych gruszkach
krzyczę
i czasami
jest na szybie
kiedy kropelkami
deszczu
mówi
poczekaj jeszcze
na mnie
ciepłe i słoneczne
poczekaj jeszcze
jesień w Grodzisku
chorągiewki jedwabiu
uszyte
w babie lato
witki gałęzi
jak anielskie
choinki
żurawie kluczą
za wysoko
i nikogo nie pytają
odchodząc
jeszcze trochę
ciepłego powietrza
ale sens wydarzeń
i tak
układa się
w odpowiedź
przepraszam
kilkadziesiąt lat
musiałam dojrzewać
by zauważyć
życiorys dżdżownicy
żaby osiadłej
na mojej działce
od wieków
pszczół które
od dawna
mnie poznają
psa sąsiada
który nagradza
mnie ogonem
stojąc
na dwóch łapach
za nic
oraz wron
które uciekają
na mój widok
z pryzmy
bo wiedzą
że tylko ja
ich nie lubię
teraz na nikogo
nie rzucam
patyków w górę
mam sporo lat
i podobnie
jak oni
szukam
pożywienia życia
22 IX 1980r. (córce)
wrześniowy zimny poranek
chłodził moje ręce
pod lufą armatniej ciszy
szłam po coś
na nie białych łóżkach
zabrakło stylizowanych
podpasek kobiecych
ściany nie wolne
od napisów
krzyczały ze złości
udało się
wróciłam pewniejsza
w białych skarpetkach
na piersi
i z nowym życiem
Moje dzieci
Namalowały
motylek
na małej
kartce
papieru
skrawku
drugiego śniadania
kawałek nieba
i ciepła,
a kroplą wosku
liczbę 45
i tak
po prostu
przyszły
do mnie
by przypomnieć
że pamiętały
poker wiosny
w kubeczku
zachodzącego słońca
truskawkowy mus
z pianką obłoku
i purpurą na policzkach
pączkujące
koszyki krzewów
upodobniają się
do przeszłorocznej
ikebany
prześwietlone drzewa
etykietują graffiti
kobierce krokusów
i przebiśniegów
wyznaczają STRITY i FULE
w kolorze
czerwcowa pora roku
układa poker w przebudzenie
małosłodkie przestrzenie
na przystankach
małosłodkich
przestrzeni
istnieją jeszcze
wyobraźnie
posiwiałe brzozy
jak włosy
od chłodu
i bez liści
płaczą ozięble
pięć minut czekania
smakuje pamięcią
każde wspomnienie
przerwać je może
tylko bezdomny pies
gołąb błagający
o garść wsparcia
i nadjeżdżający autobus
***
złote
ołtarze seksu
a niebo
ma
kolor fioletu
Rio
na skrawku
świata
uczłowiecza
piękno
z przymrużonym
okiem
za głośnym
szeptem
tupią bolera
rumbę
sambę
szklane łzy
spadają mi
z powiek
****
przewleczone
pajęczynki życia
przez nasze twarze
nie jesteśmy już
do siebie podobni
dzisiaj spakowałam
swoje życie
by przedłużyć ten czas
Imię losu
Nawet imię
mego losu
ofiarował
brzydki czas
w najboleśniejszy sposób.
Przyszłe nadzieje
wyrzucił z pamięci
boleścią po kościach,
po dotyku,
co za mocno
w uścisku boli,
i w oczach
co patrząc
już nie do woli
i tak męczą się,
i w sercu,
gdzie jeszcze
nie pustka.
A imię mego losu
wypisał czas
na najsmutniejszych
ustach.
Jak masz na imię?
Jak masz
na imię,
kiedy
gniewasz się
na mnie,
kiedy
wielką ciszą
smutek rozsiewasz,
kiedy
puste dłonie
chowasz
w kieszeni,
kiedy
ramię skulasz,
kiedy
głowę odwracasz?
Jak
masz na imię,
kiedy na mnie
się gniewasz?
Jak
masz na imię
kiedy
mi przebaczasz?
Na imię mi księżyc
I Na imię
mi księżyc
co nocy
nie przesypia
tylko wczesnym rankiem
czasami spać
się nie kładzie
by w słodkie
godziny i ciche
wierszyki
gładzić
II A może
w moim wierszu
siebie odnajdziesz
i moje słowa
będą ci darowane
to tak wiele
wdzięczności
za moje
godziny nie przespane
III Na imię …
***
zdążyłam
złapać lato
kluczy żurawi
nie było
pajęczyn też
kot wygrzewał
podbrzusze
woda …..
…
od zakochanych
i całowała
może ostatnie ciepło
jesiennego słońca
Burza
Gołębie
pobożnie
uginają się
przed burzą
Wróble chowają
dzioby w skrzydła
…..
i źdźbła
wysuszonej trawy
przeganiają nas
pod dach
błyskawice
z ulewą
kaleczą
ciszę
ale nie są
w stanie ochłodzić
naszych ciepłych
rąk splecionych
deszczową tęczą
i naparem ozonu
jak ciepły
oddech
mruczącego kota
spacer w liściach
gałązki antocjanowe
i z apetytem
karotenu
a my spacerujemy
po liściach
podajesz mi synku
małą garścią
za dużo dobroci
bucikami
z uśmiechem
układasz dla mnie
jesienne
pawie pióra
twoje
zmęczone kolanka
uginają się pod drzewo
i razem
usypiamy
pod ciepłym
obłokiem
października
***
szpalery śmierci
każdą noc
układają się
w wyobrażenie
podobne
do tych
na placu Thien an Men
do tych przypadków
na skrzyżowaniu
7-kątnych ulic
a te w środku
Hiroshimy i Nagasaki
i w drżących
rękach
ostrego skalpela
na środku brzucha
też są takie same
ja o tym wiem
mojemu Karczewowi
czasami miasto
jest moje
kiedy w półmroku
oglądam przebudzenie
z okien samochodu
jakby trochę
podobniało
trzymany za rączki
uśpiony pamiętnik
wyznaczył ten sam
spacer słońca
przed nocą
ulice rozpasione
rzeczywistością
z nadwagi kruszćca
i mercedesa
jakby trochę
obojętniały
ale dzisiaj
najważniejszy
jest ten sam smak
naleśnikowego
rosołu
na Armii Krajowej
który odbiega
od doznań
współczesności
Moje miasto
Niebieska firanka
w maleńkim
pokoiku,
szyba –
malowana fotografia:
parę doniczek
z kwiatami,
na sznurze
pranie,
a w górze
moje miasto –
słoneczny ranek,
kiedy wychodzę
z domu
i granatowe niebo
kiedy idę spać
na pożegnanie
kołysanka dziecka
uplotłam
ci koszyk
z pajęczyn księżyca
co nocą
przez dziurki żaluzji
zawiesza się
na ścianie
i bujam
pocałunkiem słodkim
pod sufitem
twoje uśmiechnięte
maleńkie sny
i nasze
zasypianie
i tylko czasem
zła chmurka
nam przeszkodzi
miłować
wieczór
i noc
na którą
czekamy
ale
to nic
dziecino
ja jestem
zawsze
przy tobie
twoja mama
i twoje
tysiąckroć
nocne mamy
***
Święty Mikołaju
piszę do ciebie
tęsknoty,
a każdą
układam w szereg
a ty mi myśli
podaruj złote
i złoty sweterek
Święty Mikołaju
w pokorze kłaniam
się białym śniegom
pamięcią pamiętam
o świętowaniu
zawieszam firanki
w moim oknie
kocham mamę
a ty mi spokój
podaruj
Święty Mikołaju
zaśpiewam wszystkim
kolędę
swoje sny
przyślę ci na trochę
i jeszcze myśli
co proszę
przyjdź do mnie
bo tęsknię
i bardzo cię kocham
kolęda o mrozie
zwariowany mróz
namalowuje
na szybach
kolędy
być
jestem
i deszcz
i susza
i las
i pole
i miedza
i rzeka
jestem
i księżyc
i lekcja
i długopis
jestem
i ogień
i woda
jestem
i życie
jestem
i śmierć
turkusowy król (lekarzom)
strumienie kropli
wciskają
we mnie
białe damy
odrzucam je
bezmyślnie
z pogardą torsji
zgodnie
z planem doktora
one i tak
przepłyną
działkę
mojego ciała
turkusowy król
przeważnie
proponuje
sześć
takich cierpień
dwudniowych
bym mogła
jeszcze parę
miesięcy
mówić mu
dzień dobry
i bardzo dziękuję
***
takie
najprostsze
wakacje
co wiatrem
rumienią wiersze
i deszczem
moczą
natchnienie
niezapominajka
z żółtym środkiem
grzybienie
na wodzie
kołyszą
moje myśli
przytulam
liście wierzby
i ku mojej
uciesze
zrozumiałam
gdzie jestem
moja wieczność
A kiedy
noc nadejdzie za cicha
taka co nie zna
szeptów i płaczu
i kęskiem tęsknoty
dłoni naszych
nie dotknie
ani nawet
na tatuażach
wyobraźni
nie pozwoli
nas zobaczyć
i nie zakrzyczy
za głośno
ani za szeptem
przyjdą
do mnie tam
gdzie jestem
i gdzie byłam
przedtem
***
na pustym ramieniu
dźwignęłam przebaczenie
podobne do winy
los skrzywdził
czworonoga
łzy spływające
po sierści pyska
wyglądały
jak cierpienie
ułożone w bukiecik
wdzięczności
pomogłam mu
podnieść torbę
wydartą z ręki
z zawartością śmietnika
szczeknął i odszedł
po ludzku
***
Nawet 100 orchidei
w garści
nie zmierzy się
z moim przebaczeniem
w bezmiarze twoich
darowizn
mogę co najwyżej
podziękować za rzecz
hymn Odrany
a mi zabrakło
płatków śniegu
by móc okrywać
twoje ramię
i stąpać mocno
po chodniku
i budzić noc
rankami
a mi zabrakło
lata w garści
i paru pysznych
gruszek
by na talerzu
w tle budyniu
powiedzieć
to co muszę
a mi zabrakło
każdej wiosny
co pcha mnie
do Odrany
i kęskiem świtu
daje siłę
na inny dzień
nastany
cywilizacja śmierci
czasami sny
umierają
przedwcześnie
talenty Edisona
Kocha Religi
zapominają
na pamięć
wierszy
wdzięczność
ma tu smak
wymierny
tylko głupcy
kochają Judyma
Czas
Trzeba było
½ wieku historii,
gumowy kombinezon,
łopatę,
by wykopać dół,
pociągnąć
za fraki umarłych
i zapytać ich
o prawdę czasów
***
a
daleko
przy lipach
chodził
starszy pan
posadził
nawet sporo
drzew
pojął
każdą gazetę
nie czekał
na mnie
za darmo
nigdy
nie wiedział
ile mam lat
zapomniał
do mnie
uśmiechnąć się
ostatni raz
go widziałam
bo przykryłam
bandażem
powieki
nie zrozumiał
nawet
i wtedy
moje serce
się zlękło
***
na skrawku
tamtego podwórka
zostawiłam
nie oddane
kolorowe szkiełka
poszukane w przyjaźni
czasami
tam wracam
by wspomnieć
nasze
małe dłonie
i spłacić dług
portret
staruszek
ma oko
na zwisający
żyrandol na suficie
na plamki kurzu
poprzylepiane
na wysokości
meblościanki
na przechodnia
oglądanego
ażurem
firanki
i wie
że zaraz skręci
do pubu na piwo
a potem
szparką balkonu
drugiego pokoju
chyba powróci
do domu
ta kobieta
idzie jak zwykle
z tym samym
dzieckiem
z przedszkola
ale wczoraj
była nieobecna
w jego oknie
być może
zachorowała
albo staruszek
źle się poczuł
jesień życia
dotknięta tęsknotą
nasza obecność
jest tu
siwe liście
spadają z grusz
sad w pijanych
kałużach
przekrzywia się
od półpaśćca
za zimne słońce
mruży nam oczy
nadgarstki dłoni
z naroślą czasu
trzymają się
nienajgorzej
a deszcz siąpi
i siąpi
zrozumieliśmy
nasz czas
***
Uśmiecone ręce płaczem i bólem
podają ci jeszcze mój dotyk
Nawet nie wiesz Synku
jak trudno odchodzić
zostawiając na Twoim biurku
odłamki gasnącej tęsknoty
***
oczy otynkowane
lękiem
to nic
dobrze, że żyjesz
dziurawe dłonie
podają
jeszcze sznurek
zaliczył
mnie stwórca
do wybrańców
skazanych
na umęczenie
przypuszczam
że może
już jutro
odejdę
agonia
Koniczyna siedmiolistna
rozerwana
przez księżyc
Liczę
na ślady pocałunku
nastawione
na mocny policzek
Moja wieczność (Mężowi i Dzieciom)
A ja Ci sen
przyrzekam nocą
nanosić
na skłony powiek,
na każdy lęk,
na każdy płacz,
na niezdrowie.
W za cichy szept,
w za cichy śpiew,
wypowiem Twoje Imię,
w moim śnie,
co nie będzie snem,
a wiecznym stróżem
przy mnie.
A ja Ci sen
przyrzekam nocą
układać na pościeli
i przyjść z uśmiechem
po coś
z czym chciałabym się podzielić.
