Baśń o polnym kamieniu

Do Radomia z Sieciechowa

wiodła wąska, kręta droga

z kocich łbów mozolnie zbita.

A brukował ją? – zapytasz.

Któż nazwisko by spamiętał?

Została po nim legenda.

W dawnych pańszczyźnianych czasach

niewolnikiem był dla pana

każdy chłop i każda chłopka.

Od zarania do wieczora

harowali w pocie czoła

na folwarkach i na polach.

I sierota – Stach z Garbatki –

(nie znał ojca, nie znał matki)

również musiał panu służyć.

Na nic była litość ludzi,

na nic rady znakomite.

Sam się musiał zmagać z życiem.

Stach postury słabowitej

Marzył, patrząc za słowikiem,

jak ten śpiewa, jak tryluje.

Marzył, aby w świat z nim uciec.

Wybrał się Stach do dziedzica.

– Czy uwolnisz mnie ? – zapytał.

– Chcesz być wolnym?! Wprost nie wierzę.

Dziedzic roześmiał się szczerze.

– Gdzież ty znajdziesz dach nad głową?

Stachu! Zlituj się nad sobą!

– Będę wolny, będę śpiewał.

Niczym słowiki na krzewach.

I uniósłszy prawą rękę,

zanucił znaną piosenkę:

Szumią jodły na gór szczycie

Szumią sobie w dal

I młodemu smutne życie

Gdy ma w sercu żal

Dziedzic, Stacha „pan i władca”,

pieśń wysłuchał i powiada:

– Słyszę, chłopcze, pięknie śpiewasz,

ale śpiew ci nie da chleba.

Dziedzic wolno słowa ważył

robiąc dziwny grymas twarzy.

Nie chciał wszak chłopakiem wzgardzić,

nie chciał go do siebie zrazić,

więc na koniec rzekł do Stacha:

– Płacisz złotem, czy w dukatach?

Wolność, Stachu, to nie woda.

Możesz też ją … odpracować.

Stach w sekundzie zdecydował:

– Mogę, Panie, odpracować.

Do Radomia z Sieciechowa

poprzez lasy, łąki, pola

wiodła wąska, długa droga.

Stach miał sam ją wybrukować.

– Tylko spiesz się – pan zaznaczył –

bo ci życia nie wystarczy.

Zabrał się Stach do roboty.

Puchły ręce, puchły stopy.

On od rana do wieczora

sam kamienie znosił z pola

i układał je na drodze.

Nikt nie pomógł mu. Przechodzień

tylko kiwał nad nim głową

i szedł dalej swoją drogą.

Dni mijały i tygodnie.

Stach o chlebie i o wodzie

mierzył kamień do kamienia.

I przykładał, i dobierał,

łupał, ciosał i piłował,

aż go dobrze dopasował.

I tak, wraz ze słowikami

co nad głową mu śpiewały,

powolutku krok po kroku

ze swą pracą szedł do przodu,

aż zaniemógł. Sił mu brakło.

Chciał odpocząć, ale zasnął.

Sen mu przyśnił się proroczy.

Obudził się w środku nocy,

z trudem pozbierał się w sobie.

Spojrzał w niebo sennym wzrokiem.

Gwiazdy. Mały Wóz i Duży.

Wkoło cisza. Żywej duszy.

Mocno oczy ręką przetarł.

Nocne zwidy zapamiętał.

A śnił mu się polny kamień.

– Weź mnie i do domu zanieś.

Ludzkim się odezwał głosem.

– Nie zostawiaj mnie na drodze.

Popatrz, Stachu, w tamte gwiazdy,
gdzie Wóz Duży i Wóz Mały,

i gdzie biegnie Mleczna Droga.

Na jej skraju Wega złota.

Tam jest świat, jakiego nie znasz.

Tam kraina ma, ojczyzna,

dom, rodzina, chleb i pacierz.

Tam też Lira – moja macierz.

Polny kamień opowiadał

o balladach, serenadach,

o kapelach i orkiestrach,

o występach i koncertach.

– Zanim Helios konie wezwie

i nim w rydwan je zaprzęgnie,

chór już ćwiczy wszystkie głosy.

I  soprany, i tenory,

barytony, alty, basy –

każdy głos najwyższej klasy.

Nagle urwał. Smętnie westchnął

– Co się stało, Stachu, ze mną

innym razem ci opowiem,

jak z kamienia się uwolnię…

Znowu przerwał. Tchu zaczerpnął

i błagalnym głosem szepnął…

– Weź mnie z sobą. Bardzo proszę.

Nie zostawiaj mnie na drodze.

Wolność twoja mnie uwolni.

Nie ma dla mnie innej drogi.

Jakby coś o Stachu wiedział,

chwilę później dopowiedział:

– Stanie się to w ciągu nocy,

gdy już Helios konie zwolni,

Będzie wolna Mleczna Droga.

Róg i laskę Hypnos schowa…

Nie ma dla mnie innej drogi.

Twoja wolność mnie uwolni…

Polny kamień się powtórzył.

Gdy Stach ze snu się obudził,

w ręku trzymał kamień polny.

Zerwał się na równe nogi

i czym prędzej, po kryjomu,

zaniósł go do swego domu.

Cały ranek do południa

Stach nad snem proroczym dumał:

„Moja wolność go uwolni?

Nie ma on już innej drogi?”

Przejął się Stach jego losem.

– Muszę szybko skończyć drogę!!!

Świat mu nagle się odmienił.

Szybko nazbierał kamieni.

Szybko drogę wybudował.

Dziedzicowi zameldował:

– Jaśnie Panie!.. Już gotowa!

Dziedzic też dotrzymał słowa.

List na czerpanym papierze,

w nim litera po literze

gęsim piórem wyrzeźbione,

wychuchane, wypieszczone :

„Stach (bez nazwisk ojca, matki)

przyniesiony do Garbatki

temu lat dwadzieścia jeden

staje się OBYWATELEM

wolnym od pańszczyzny wszelkiej”.

Data, podpis, dwie pieczęcie,

przez dziedzica ułożony

w tubę z drewna był włożony.

Chwila była uroczysta.

Był już dziedzic, dworska świta,

gdy Stach na dziedziniec wkroczył.

Dobiegł nawet dworski chłopczyk.

I nastała wielka cisza.

Nawet wiatru nikt nie słyszał.

Dziedzic zwrócił się do Stacha:

– Wolność w życiu tyle warta,

ile sucha kromka chleba,

ale bez niej żyć się nie da.

List podając dziedzic dodał:

– No to, Stachu, droga wolna.

Stach stał sztywno, jakby zastygł.

Jakby na coś się zapatrzył.

Jakby czas mu się zatrzymał,

więc dziedzica słów nie słyszał.

– Wolność, Stachu, masz na zawsze

i drzwi do mnie też otwarte.

Późno wrócił Stach do domu.

Usiadł na drewnianym stołku.

Przed nim smalec biały w garnkach

i świeżego chleba ćwiartka.

Wolno na stół tubę kładzie

i przygląda się szufladzie

niedomkniętej na dwa palce.

Już odsunąć chciał szufladę,

już w niej „wolność” swą miał złożyć,

już się z losem swym pogodził,

gdy usłyszał tryl słowika

i donośny głos dziedzica,

jakby echo spoza świata:

„Wolność w życiu tyle warta,

ile sucha kromka chleba,

ale bez niej żyć się nie da”

Upadł, biedak, na kolana

i patrona swego błaga:

– O Stanisławie, patronie,

Pochodnio w złotej koronie!

Proszę, oświeć swoim światłem

drogę, którą dziś wybrałem.

Jak słowiki gdzieś na krzewach

chciałbym śpiewać. Chciałbym śpiewać…

Nagle srebrno-złote światło

zaświeciło się i zgasło.

W chwilę później z prawej strony,

dobiegł Stacha głos znajomy:
– Nim z kamienia się uwolnię,

siądź, o gwiazdach ci opowiem …

Opowiadał o Liranach,

Mlecznej Drodze, gwiezdnych walkach .

– Gwiazda, która z nieba spadnie,

wnet się zmienia w polny kamień.

Leży w piasku, albo w ziemi,

bywa czeka całe wieki,

nim go dotknie ludzka ręka …

Rręka wolnego człowieka…

W chórze byłem pierwszym basem.

Miałem styl swój, ton i barwę.

Miałem się za wielką gwiazdę.

Przeceniłem się, więc spadłem.

Westchnął cicho kamień polny:

– Twoja wolność mnie uwolni…

Weź mnie w obie swoje dłonie,

chwilę potrzymaj przy sobie,

niech ogrzeje mnie twe serce.

Gdy już Helios schowa lejce

i wyprzęgnie swoje konie,

połóż, proszę, mnie na oknie.

Działo się to po północy.

W pewnej chwili kamień polny

delikatnie się poruszył

i do Stacha znów przemówił:

– Spójrz na niebo:  Droga Mleczna,

na jej skraju złota Wega…

Żegnaj, Stachu! Powodzenia!!!

Mgła uniosła się z kamienia.

Podniósł oczy Stach ku gwiazdom.

Ujrzał srebrno-złoty warkocz

szybujący prosto w niebo.

Stach na polny kamień zerknął:

ten zaś cały był ze złota.

„No to, Stachu, droga wolna”.

W uszach dźwięczał głos dziedzica

i wspaniały tryl słowika.

Do Radomia z Sieciechowa

wiodła kręta, wąska droga

z polnych kamieni ubita.

Dziś asfaltem jest przykryta.

Dodaj komentarz