W bartodziejskim dworze – straszy.
Dziedzic? Mnich czy dworski skarbnik?
W czarnym płaszczu i w kapturze
wspina się po dworskim murze
by zanim północ wybije
siąść wygodnie przy kominie
i rozpalić pod nim ogień.
Gdy ostatni zgaśnie płomień
przejrzeć hole i salony,
przejść przez sienie i balkony
zejść na chwilę do piwnicy
i … w parkowej zniknąć ciszy.
Dziedzic? Mnich czy dworski skarbnik?
Różnie o nim mówią starsi.
Wiele też powstało legend.
Jedną z nich podają Ćwierze.
Dwór miał wielu właścicieli,
trudno wszystkich dziś wymienić.
Byli wśród nich Deskurowie,
po Deskurach Gordonowie,
po nich Jakaccy, Strojnowscy,
Maleszewscy i Janowscy.
Od ćwierć wieku dwór niszczeje.
Martwią się nim Bartodzieje,
że gdy mury się rozsypią,
nawet baśnie o nim znikną.
Także ta o czarnym mnichu,
lecz tę zapisz w swym dzienniku.
Rzecz się działa za Gordonów.
Laurze, wdowie po Karolu,
Deskur Andrzej się ukazał.
Czego mogła chcieć ta zjawa?
Przyszła ona w środku nocy,
w świetle migającej świecy.
Zegar wybijał dwunastą.
Wiatr zakręcił się i zastygł.
– Nie obawiaj się, jejmości.
Nie przyszedłem do cię w gości.
Sprawę ważną chcę przekazać.
Słuchaj. Nie będę powtarzać.
Laura, zjawą zaskoczona,
omal nie padła zemdlona.
Słowem się nie odezwała.
Zjawa Laurze się przedstawia.
– Deskur Andrzej się nazywam
i zza światów tu przybywam.
Jest tu w parku skrzynia złota.
Czas najwyższy ją wykopać,
by marzenie spełnić przodków:
wybudować dla wsi kościół.
Jakby się ocknęła Laura.
Oczy rękami przetarła,
do Deskura się odzywa:
– Skąd się w parku wzięła skrzynia?
– Skrzynia ta ma swą historię.
Chcesz – to chętnie ją opowiem.
Laura głową przytaknęła.
Ręką na fotel skinęła.
Deskur w fotelu zasiada
i o skrzyni opowiada.
– Lat pięćdziesiąt może temu
dziedzicowi Kuszewskiemu
ukazała się Madonna.
Złotą puszkę miała w dłoniach;
przed nim puszkę postawiła.
Do dziedzica przemówiła:
– Trzeba kościół pobudować,
by nie chodzić do Lisowa.
Zanim dziedzic przetarł oczy
odfrunęła niczym motyl
zostawiając mu tę puszkę.
Wnet zarządził wielką zbiórkę.
Z puszką złotą od Madonny
obszedł bartodziejskie domy.
Po nim puszkę ja przejąłem.
Wypełnioną srebrem, złotem
przekazałem bratankowi.
Nastał jednak czas pożogi,
czas powstania styczniowego.
Zgromadzone złoto, srebro,
biżuterię i klejnoty,
także puszkę od Madonny –
skarbnik dworski z powstańcami
zakopali pod dębami.
Lecz z powstania nie wrócili…
Wszystko jest złożone w skrzyni.
Deskur podniósł się z fotela
i do wyjścia już się zbiera.
– Jejmość, widzę to w jej oczach,
jakby nie wierzyła w słowa,
które właśnie usłyszała.
Laura nie odpowiedziała.
Też podniosła się z fotela,
za Deskurem do drzwi zmierza,
uśmiechając się pod nosem.
– Gdzie jej szukać? Powiedz, proszę.
– Nim ją z ziemi wydobędziesz,
nim po złoto ręką sięgniesz,
księdza sprowadź. Niech odprawi
nabożeństwo za tych zmarłych
co na kościół się składali,
i co skarbu pilnowali.
Niech msza będzie uroczysta.
Biały obrus, kielich wina,
woda, świece, hostie, psałterz .
Niech niczego nie zabraknie.
Skrzynia jest pod starym dębem
odcisk dłoni na nim będzie.
Deskur Laurze adres podał
i gdzieś zniknął …
Laura jak zaczarowana
w drzwiach przestała aż do rana,
porządkując swoje myśli:
„Park i skarby w jakiejś skrzyni?
Jakiś kościół? Jakaś puszka?
I Madonna? Duch Deskura?
Sen, czy mara? Co to było?
Może to czerwone wino –
rocznik sześćdziesiąty czwarty
albo drugi? Ach te daty?
Chyba nigdy ich nie zliczę”.
Uszczypnęła się w policzek.
Zabolało!!!. Powtórzyła,
szczypiąc się po obu łydkach.
„Deskur tutaj był naprawdę!!!”
I pobiegła sprawdzić adres.
W końcu parku, wzdłuż alei,
rosły cztery stare dęby.
Jeden z nich bezszypułkowy –
okaz w parku wyjątkowy.
Przed nim Laura przystanęła.
Lekko dłońmi go objęła
i jak zawsze przemówiła:
– W tobie moc i w tobie siła…
Po czym wzniósłszy w górę oczy
wyszeptała: – Mój najdroższy.
Już się miała z dębem rozstać,
gdy w jej rękę wpadła kora.
Laura zaszła z drugiej strony.
Nad jej głową w kształcie dłoni
został ślad po tamtej korze.
Uśmiechnęła się: „Mój Boże…”
Po księdza poszła dziedziczka.
Wzieli z sobą szpadle, skrzynię.
W skrzyni krzyż, portatyl, woda,
wino, obrus, mszał, korporał,
kielich, świece dwie i palka.
Jest cingulum, biała alba.
Jest humerał, manipularz,
ornat jest i piękna stuła.
Są ręczniczki i ampułki,
Jest krzesiwo, są też hubki.
Jest patena i ambonka,
mała jest i duża hostia.
Są też księgi liturgiczne,
Wszystko piękne. Wszystko czyste.
Z kościelnym w trójkę stanęli.
Z ziemi kufer wyciągnęli.
Ciężki był, bo był dębowy.
A w nim złoto i klejnoty,
różne drogie kosztowności,
nawet ze słoniowej kości.
In nomine Patris, et Filii,
et Spiritus Sancti…
Już mszę mieli rozpoczynać.
Wtem pojawia się mężczyzna
w czarnym habicie z kapturem
i przed kufrem staje murem.
Zagadkowym głosem pyta:
– A do świec – czy są gasidła?
Przejrzał skrzynię ksiądz, kościelny,
lecz gasideł nie znaleźli.
Nagle, niemal w jednej chwili,
śmiech się rozległ przeraźliwy,
kufer znikł z powierzchni ziemi
i mężczyzna zniknął w czerni.
Został odcisk jego buta,
wosk ze świec i dół od kufra.
Czasem, krótko przed północą,
ode dworu słychać chichot.
W czarnym habicie z kapturem
stoi mężczyzna pod murem
(jakby oczekiwał gości)
aż rozpłynie się w ciemności.
Dziedzic? Mnich czy dworski skarbnik?
Któż tam podejść się odważy?