Zeszyt Nr 10

wiersze kołysane wiatrem

BAŚŃ O MACIEJCE
/fragment/

Słyszeliście o lewkonii,
o jej czarodziejskiej woni,
co upaja i zachwyca?
Niejednego już panicza
swym zapachem omamiła,
zwiodła i otumaniła,
że w małżeńskie trafił sidła.
I niejedna też dziewica
jej zapachem uwiedziona
wzięła chłopca w swe ramiona.

Od Radomia cztery mile,
może pięć, a może bliżej,
lata temu mieszkał dziedzic.
Miał on bardzo wiele dzieci,
ale tylko jedną córkę.
Była piękna. Włosy krucze,
proste, długie aż do pasa,
cera zdrowa, jak śmietana.
A jej duże modre oczy
wielu chłopców już uwiodły.
Moną Lizą ją nazwano.
Nie spieszyła się wyjść za mąż.
Ojciec martwił się i matka,
martwili się także bracia,
że gdy młodość jej przeminie,
palcem na nią nikt nie kiwnie.
     Skończysz jak dziurawy garnek!
     Kto na starość cię przygarnie ?
     Bratankowie? Bratanice?

Ponaglali ją rodzice.

Panna jakby nie słuchała.
Kawalerów odprawiała.
Ten za gruby, ten za chudy.
A to blondyn, a to rudy.
Przyszedł kiedyś krawiec do niej,
ale nie tak się ukłonił.
Szewc seplenił, murarz nudził.
„Jakże z takim wyjść do ludzi”?
Mona Liza wybierała,
niczym w gruszkach przebierała.
I szukała…I szukała…
W końcu zadecydowała:
     Którzy mężem mym być pragną,
     niech się jutro z kwiatem stawią.
     Kogo kwiat mnie oczaruje,
     temu rękę obiecuję.

I stanęli kandydaci.
I przynieśli z sobą kwiaty.
Pierwszy – Michał wcześnie rano
przyszedł z różą herbacianą.
Jakże cudnie zapachniała!
Panna już by ją wybrała,
ale w drzwiach …

Dodaj komentarz