Baśń o białej damie

Pod Kowalą, na folwarku

(dziś już nie ma po nim śladu),

cztery wiorsty od Radomia

kowal żył na ośmiu morgach.

Pracy miał on co niemiara.

W polu i w kuchni. Przy garnkach.

Nawet w sadzie i w ogrodzie.

Wszędzie sam. Od rana, co dzień.

Pracowity, silny, zdrowy

nie mógł sobie znaleźć żony.

Cóż że dom, że piękny ogród,

kuźnia, sad, że plony w polu.

Panny jakby go nie znały.

Wdowy wciąż mu odmawiały

i rozwódki odtrącały –

nawet one go nie chciały.

Chętna była tylko jedna,

bardzo chuda, bardzo biedna,

ni figura, ni uroda.

Nikt jej nie chciał, nawet kowal.

Szewc, jej ojciec, płakał nad nią,

że zostanie starą panną.

Kowal modnie się ubierał.

Przy kościele się udzielał:

do mszy służył, w chórze śpiewał.

Czegóż więcej było trzeba?

Dni, tygodnie przemijały.

Lata szybko uciekały.

No i kowal się zestarzał,

na kobiety już nie zważał.

Wtedy w okno jego chaty

ktoś zastukał. Kowal patrzy,

nasłuchuje, mruży oczy

(było dobrze po północy),

żadnej obcej żywej duszy…

Ledwo się od okna ruszył,

to stukanie znów usłyszał.

Przywidzenie? Mara zwykła?

I znów kowal nasłuchiwał,

niemal oczy wypatrywał,

do szyby przykładał uszy…

Nawet liść się nie poruszył.

Wszystko na swym miejscu stało.

„Pewnie mi się przesłyszało”-

szepnął sobie. Już miał odejść,

już odwracał nawet głowę,

gdy usłyszał to stukanie.

Co za licho? Zły wyraźnie,

że coś budzi go po nocy,

kowal chaty drzwi otworzył.

Stała przed nim piękna dama

w płaszczu białym jak śmietana,

długim aż po samą ziemię.

Płaszcz miał kaptur i kieszenie,

wszystkie brzegi wysrebrzone,

zamiast paska miał postronek

(z nici srebrnych był skręcony

i do płaszcza doczepiony).

Płaszcz miał tylko jeden guzik

(cały z płatków białej róży)

zapinany na dekolcie.

Długi szal, szerokie spodnie,

rękawiczki aż po łokcie

(wszystko białe i błyszczące)

uczyniły z płaszcza szatę

godną najcnotliwszych panien.

Kowalowi dech zaparło,

skurcz jakiś złapał za gardło

i słowa nie mógł wydusić.

– Czy mnie do swej chaty wpuścisz? –

wyszeptała cicho dama.

Kowal ocknął się w pół zdania

i do chaty damę prosi.

– Dawno tu nie było gości…

Pani, niczym anioł z nieba …-

kowal z wdziękiem się uśmiecha –

Taki gość … Ugościć trzeba…

Już nakryty stół obrusem

śnieżnobiałym w białe róże…

Już na stole jest zastawa:

jest ćmielowska porcelana

biała jak najsłodsze mleko,

z Hefry sztućce, samo srebro,

już krośnieńskie są kryształy

i… karafka z winem białym,

prosto z Golesz od Myśliwca.

Chleb, sałatka i wędlina.

Kowal damę za stół prosi…

– Nie myślałam tu się gościć –

mile zaskoczona dama

do stołu z wdziękiem zasiada.

– Przyszłam…niby tu …na chwilę…

ale widzę… że się mylę…

Muszę tutaj dłużej zostać –

pewna siebie biała postać

„karty” swe na stół wykłada:

– Jestem …Śmierć. Po ciebie wpadłam –

i uśmiecha się uroczo.

Nie chcąc wierzyć własnym oczom

kowal tak jej odpowiedział:

– Tyś kostucha? …Taka piękna?

Nie uwierzę… Gdzie masz kosę?

Dama odkręciła głowę

w stronę drzwi. – Za progiem.

Chcesz zobaczyć? Bardzo proszę –

uśmiechnęła się cynicznie.

– Jesteś pierwszy na mej liście.

Tylko, proszę, nie kostucha!

Widzisz we mnie kościotrupa?

Damę niemalże poniosło.

– Ależ pani, nie tak ostro.

Nie myślałem cię obrazić –

kowal zaczął się tłumaczyć.

Dama z krzesła się podniosła.

– Mógłbyś na mnie mówić Kosia,

niechby Kosa… Nie kostucha!

Kowal dwornie ją wysłuchał

i po swój kapelusz sięgnął…

– Hola! Hola! Nie tak prędko.

Piękny dom, cudowny ogród,

kuźnia, sad i plony w polu.

I do tego stół nakryty –

W głos aktywa dama liczy.

– Tutaj mogę też być panią! –

Po co mam po świecie ganiać,

za garnuszkiem postnej strawy.

No, kowalu, bądź łaskawy

przywieźć mi tu jutro z rana

coś innego do ubrania,

żebym nie straszyła ludzi.

Kowal jakby się obudził:

– Droga Koso! Wszystko co chcesz!

Chusta, suknia i pantofle,

i podwiązki za kolano.

Wszystko będzie jutro rano.

Rano Kosa wstała. Patrzy:

kowal jajecznicę smaży

i do stołu ją zaprasza:

– Takiej to jeszcze nie jadłaś.

Bardzo proszę. Dwa jajeczka

ze szczypiorkiem na skwareczkach.

W pas się białej damie kłania,

dwa talerze na stół stawia.

– Widzę, widzę, że wyborna,

lecz nie jestem jeszcze głodna.

Kosa talerz swój odstawia.

– Wybacz, proszę, że odmawiam.

Pogadajmy o biznesie.

Będziesz moim kontrahentem.

Będziesz robił sierpy, kosy…

sto tysięcy różnych noży.

Będę nimi handlowała.

Będzie ciebie Polska znała!

– A co z domem i co z polem ?

A co z sadem i z ogrodem?

Kowal bardzo zaskoczony,

bronił się przed wizją Kosy.

– Nic się nie martw! Pracowników

wynajmiemy: ogrodników,

sadowników i kucharzy.

I do domu gospodarzy.

Stać nas będzie też na służbę.

Znajdę więc i pokojówkę.

Biznes będzie, jak się patrzy.

Tylko ty się weź do pracy.

Towar ma być pierwsza klasa.

żadnych bubli, żadnych partactw.

I to już się bierz do dzieła!

Kosa biznes rozpoczęła.

Służba, kucharz i ogrodnik,

chłop, gospodarz i sadownik –

pracowali u kowala.

Kosa ich nie żałowała,

rozliczała skrupulatnie,

nagradzała też dokładnie.

Wszystko grało jak w orkiestrze.

I wszystko było najlepsze.

Sierpy, kosy, noże, piły

sprzedawały się jak bliny…

Jednak kowal chodził smutny.

Nowy krawat, nowe buty,

dwie zmiany nowej bielizny

nastroju nie poprawiły.

Nie uśmiechał się do ludzi.

Urok ktoś na niego rzucił?

Nawet na mszę Kosa dała,

lecz i ta nie podziałała.

Kosa myśli, kombinuje

i znachorów wypytuje.

Myśli…myśli… myśli… Wreszcie!

„Zmienię mu w sypialni meble!

Jeśli to mu nie pomoże,

zbieram graty i odchodzę”…

Meble były kozienickie

i na wymiar wzięte wszystkie.

Łoże było nowoczesne,

od starego dużo szersze,

z baldachimem i zagłówkiem.

Kowal drapie się za uchem,

miny stroi, głową kiwa…

Po kwadransie się odzywa:

– No, a gdzie ta pokojówka?

Stało się to w dwóch sekundach.

Ledwo Kosa za drzwi wyszła,

pokojówka się zjawiła.

Krótkie włosy, czarnooka,

wzrostu tego co i Kosa

pewnie przed kowalem staje:

– Słucham, najjaśniejszy panie.

Kowal mocno zaskoczony

spojrzał pokojówce w oczy…

Tydzień później się oświadczył:

– Nie mam kogo posłać w swaty.

Niech zastąpi go … mój uśmiech.

Spojrzeli na siebie czule…

– Staszek jestem….

– Jestem Kosa.

Możesz na mnie mówić Kosia…

od Konstancji …tej… od szewca.

Kosia Staszka w nos cmoknęła.

– Trzeba uczcić taką chwilę.

Gdzie karafka z białym winem?

W oka mgnieniu stół nakryli…

Długo białe wino pili…

Podczas bitwy pod Kowalą

wojsk powstańczych z armią carską,

w czasie, gdy się wieś paliła,

Kosia syna urodziła.

Stach był wówczas z powstańcami…

Długo go oczekiwali…

Pod Kowalą, na folwarku (dziś już nie ma po nim śladu), cztery wiorsty od Radomia kowal żył na ośmiu morgach. Pracy miał on co niemiara. W polu i w kuchni. Przy garnkach. Nawet w sadzie i w ogrodzie. Wszędzie sam. Od rana, co dzień. Pracowity, silny, zdrowy nie mógł sobie znaleźć żony. Cóż że dom,… Czytaj dalej Baśń o białej damie

Dodaj komentarz