Baśń o żołędziu

W Bartodziejach, w starym lesie,
zima, wiosna, lato, jesień,
rok w rok, zawsze takie same.
Kiedyś jednak stał tam zamek.
Obok zamku dąb rósł wielki.
Pień, konary, las gałęzi –
niczym z obrazów Szyszkina.
Z liści Bartka przypominał.

Dąb ten służył całe wieki:
był drapaczem chmur dla dzieci,
skrytką był, kryjówką, dachem,
parasolem, drogowskazem,
noclegownią był dla ptaków
i stołówką dla warchlaków.

Skąd tam wziął się? Kto go sadził?
Nikt nie wiedział. Może jakiś
zwierz żołędzie nosił w pysku,
jeden wypadł i dąb wyrósł?
"Z niego byłaby dębina…"
Niejednemu się marzyła:
na drzwi, okna, na parkiety,
szafy, stoły, taborety,
na komody, różne meble.

Dąb ten miał własną legendę.

Było bardzo wcześnie rano.
Z piłą drwal pod dębem stanął,
obszedł wkoło, obwód zmierzył,
pozaznaczał co należy,
na papierze rozrysował.
Spisał. Zliczył. Papier schował.
Ręce złożył do pacierza
i po trzykroć się przeżegnał.
Spojrzał jeszcze raz na drzewo
i po piłę ręką sięgnął.
Bierze ją, do pnia przystawia.
Nagle dąb zaczyna gadać:
–  Synu! Ojciec twój i dziadek,
   dziadka ojciec – twój pradziadek –
   i przed nimi pokolenia
   korzystały z mego cienia.
   Nikt gałązki mi nie złamał.
   Jakaż bieda cię przygnała,
   że przede mną z piłą stoisz?
   Chcę wysłuchać cię, pozwolisz,
   zanim zniknę z kart Bartodziej?

Drwal oniemiał. Stał jak złodziej
przyłapany na kradzieży.
Chwila trwała całe wieki.
W oczach stanął dom, rodzina.
pusta studnia… Wprost perzyna.
Łzy spłynęły po policzkach
i wypadła mu z rąk piła.
–  Nie mam łyżki wody w studni.
   Wyschły rowy. Staw też pusty.
   Nawet rosy nie uzbierasz.
   A bez wody co? Umierać…

Drwal przed dębem na kolanach,
o nieszczęściu opowiadał:
–  Przyjdzie nową studnię kopać,
   wiem już gdzie jest żyła wodna.
Uniósł się powoli z kolan
i cichutkim głosem dodał:
–  Krance, kołki, cembrowiny
   najmocniejsze są z dębiny.
   Wybacz …- skończył drwal nieśmiało.

Wszystko w krąg znieruchomiało.
Ucichł czyżyk i kukułka,
dzięcioł nagle przestał stukać,
posmutniała jarzębina,
w pół przerwała szum wiklina…
Drzewo jakby ktoś zasuszył ,
nawet liść się nie poruszył.
Zamarł wiatr i także milczał,
więc nastała długa cisza…

Blady strach ogarnął drwala.
Na ugiętych stał kolanach,
jak pod mieczem Damoklesa,
ciarki przeszły mu po plecach.
Czuł, że będzie z tego bieda,
ale żar kapiący z nieba,
usta sperzchłe, twarz spalona,
biedne dzieci, we łzach żona,
w ogniu dom i pusta studnia
nie dawały mu się ugiąć…

W cieniu dębu drwal się miotał.
–  Wszystko w rękach Pana Boga…
podniósł piłę …
Gdy chciał odejść,
dąb odezwał się półgłosem:
–  Chociaż żołądź weź na drogę,
   wrzuć do studni, na pamiątkę…

Żołądź na pół kciuka długi,
w ciemnozielonej kupuli *
prosto spadł pod nogi drwala.
Drwal się omal nie rozpłakał.
Postał jeszcze krótką chwilę,
podniósł prezent, zabrał piłę
i wyruszył w stronę domu.

– Święty Boże! Błagam! Pomóż!
Całą drogę drwal się modlił,
choć miał w oczach tylko ogień,
który trawił jego chatę,
słyszał żony krzyk, płacz dziatek.

Bardzo późną nocą wrócił,
na dno studni żołądź wrzucił
i spać przy niej się położył.
Sen natychmiast drwala zmorzył.

Gdy obudził się nad ranem,
przetarł oczy rozespane
i rozejrzał się dokoła.
W jednej chwili sen przypomniał –
studnia nocą mu się śniła.
Z dębu była cembrowina,
w cembrowinie dwie gałęzie,
na nich liście i żołędzie.
Zwid to, senna tylko mara?
Znowu strach ogarnął drwala.
–  W studni dąb ma mi wyrosnąć?
   Nigdy w życiu! — krzyknął głośno.
Myślał wyjąć z niej żołędzia.

Zaraz po drabinę sięga,
niesie ją, do studni wkłada.
Patrzy w głąb… Fatamorgana?
Widzi siebie w srebrnym lustrze.
Niedowierza. Bierze grudkę
ziemi w rękę. Wrzuca…Plusk… Plusk….
–  Żono! Dzieci! – krzyczy. – Cud!! Cud!!!!

W Bartodziejach, w starym lesie,
studni tej już nie znajdziecie,
dębu także.
Jest legenda.
Czy ktoś jeszcze ją pamięta?

*Kupula (łac. cupula, miseczka) – drewniana miseczka otaczająca
żołądź dębów. Powstaje z rozrośniętych przysadek.

Dodaj komentarz