1 marca 1999r. – poniedziałek
I rzeczywiście. Irka zadzwoniła sama ze szpitala.
– Cześć! – usłyszałam w słuchawce jej charakterystyczne krótkie „cześć”. – Już jestem po chemii. Czuję się bardzo dobrze w porównaniu do tamtej chemii, gdzie cały tydzień to było istne piekło. Do tej pory jeszcze ani razu nie zwróciłam. Może dlatego, że miałam ze sobą cukierki miętowe. Poprzednim razem poradził mi jeden chory. Biorę je, jak tylko mi się robi słabo. Jutro rano przyjedzie po mnie Leszek. Teraz idę na telewizję – wyrecytowała, jakby nigdy nic się nie stało.
– To kiedy zadzwonić do ciebie?
– Za kilka dni. Może tym razem będzie lepiej. Może upiecze mi się to piekielne piekło.
4 marca 1999r. – czwartek
Tak jak Irka chciała, nie dzwoniłam przez kilka dni.
Nie robiłam także wizualizacji. Miałam wolne. Dopiero wczoraj próbowałam dodzwonić się do Leszka do pracy, żeby się dowiedzieć co u niej, ale go nie zastałam. Zadzwoniłam więc dziś wieczorem do domu. I dowiedziałam się , że Irka znowu przeżywała piekło.
– Już jak wracaliśmy do domu, zaczęła zwracać – opowiadał
Leszek. – Musieliśmy jechać bardzo powoli. Często przystawać. W domu dostała temperatury. Próbowała połknąć jakiś proszek, ale go zwróciła. Jest bardzo zmęczona, znowu przeżywa to piekło.
– Wiesz jakie miała wyniki badań przed tą chemią?
– Chyba dobre, skoro dopuścili ją do chemii. Markerów
miała 80. Norma to 30. Zmalały w porównaniu do
pierwszych.
– Pamiętasz poprzednie? – zapytałam, ponieważ do tej pory
Irka nic na temat markerów nie wspominała. Nawet nie znałam takiego badania lekarskiego.
– Chyba 180, a może i więcej. Nie pamiętam. Na pewno
bardzo dużo… Podobno 150 można przeżyć. Tak mówią pacjenci – dodał po chwili.
Nie rozmawiałam z nim długo. Na pewno też był zmęczony.
5 marca 1999r. – piątek
Irka nadal czuje się źle. To już piąta doba. Nawet nie ma siły się podnieść. Nic nie je. Z nikim nie rozmawia. Tylko śpi. Może i dobrze, że dużo śpi. Może prześpi to piekło.
6 marca 1999 r. – sobota
Dziś sobota, więc Leszek ma wolny dzień w pracy. Zadzwoniłam do niego do domu. Telefon odebrała Małgosia.
– Ciociu, mama nie chce z nikim rozmawiać – mówiła. – Czasem tylko poprosi Michała, żeby przyszedł do niej. Na mnie i na tatę jakby się gniewała. Nie wiemy, co się stało. Nie chce nic jeść. Nawet nie próbuje.
– Może rzeczywiście nie może.
– Ja myślę, że mama postanowiła nic nie jeść.
– Jak to postanowiła? – nie bardzo ją zrozumiałam.
– Podobno źle było, że tak dobrze się odżywiała po pierwszej chemii. Brała różne witaminy. Dużo jadła, żeby utyć. Wszystko robiła, by wzmocnić organizm. Ale przy okazji wzmacniała także raka – informowała mnie Małgosia. – Może dlatego tym razem nie chce nic jeść.
– A co na to tata? – zapytałam licząc, że może dowiem się od niego czegoś więcej.
– Taty nie ma w domu, ale on ci nic więcej nie powie. Jak będziemy coś wiedzieli to zadzwonimy – Małgosia szybko zakończyła rozmowę ze mną.
Pomyślałam, że czegoś mi nie chcą powiedzieć. Może coś ukrywają? Może mają dość rozmów ze mną? A może oni po prostu boją się mnie? Tylko niby dlaczego? Może boją się moich wizualizacji? Różne myśli plątały mi się po głowie.
I postanowiłam powrócić do moich cowieczornych wizualizacji. I to już od dzisiejszego wieczoru. Od niedzieli ich nie robiłam, ponieważ Irka poczuła się lepiej. Widziałam to na własne oczy w niedzielę. Zdawało mi się, że sobie poradzi sama. Ale jednak? Jednak chyba sama sobie nie poradzi. Przecież nie muszę ich o wszystkim informować, a już przede wszystkim o swoich praktykach.
7 marca 1999r. – niedziela
Myśl, że może Irka umiera, nie dawała mi spokoju. Nie mogłam nie zadzwonić i nie zapytać o jej zdrowie. Wczorajszego wieczoru bardzo mocno skupiłam się na swoim seansie. Dziś chciałam się dowiedzieć, czy odniósł on jakiś skutek. Czy jest możliwy kosmiczny kontakt między nami. Na świecie jest znanych wiele przypadków, gdy bliźniacy oddziałują na siebie. Przecież nie muszę im o tym opowiadać.
Zadzwoniłam.
– Dziś Irenka próbowała coś zjeść. Jest jednak nadal słaba.
Nie wstaje z łóżka i nie ma ochoty nikogo widzieć – informował mnie Leszek. – Schudła przez ten tydzień 5 kilogramów.
– Ale zaczęła coś jeść – zapytałam, by się upewnić, że
dobrze usłyszałam.
– Trochę.
A więc zaczęła jeść. Ta informacja dała mi nadzieję, że może ta moja wizualizacja pomaga jej w wychodzeniu z choroby. To znaczy, że może mamy ze sobą kontakt bliźniaczy. Chciałam w to wierzyć i zaczęłam wierzyć. Wiara czyni cuda.
Wieczorem ponownie powróciłam do swoich praktyk.
8 marca 1999r. – poniedziałek , Dzień Kobiet
Smutny ten Dzień Kobiet. Przemilczany.
Wieczorem znów zasiadłam do wizualizacji.
9 marca 1999r. – wtorek
Leszek zadzwonił z pracy, że Irka dziś rano sama poprosiła o jedzenie. Jest jednak bardzo słaba.
– Irenka prosiła, żebyś jutro do niej zadzwoniła. Może już będzie mogła podejść do telefonu.
– O której? – zapytałam.
– Nie mówiła. Pewnie jak będziesz miała czas. Sama
chciała do ciebie zadzwonić, ale jej odradziłem, wiedząc nie zawsze podnosisz słuchawkę.
– Czasem – potwierdziłam, że nie zawsze podnoszę słuchawkę. – Ale nie jest aż tak źle. Słuchawkę podnoszę, tylko czasem trzeba dłużej poczekać. Jak do siódmego dzwonka nie podniosę słuchawki, to znaczy, że jestem bardzo, bardzo zajęta i wtedy trzeba zadzwonić późnej – usprawiedliwiałam się przed Leszkiem.
– To co?
– Zadzwonię koło dziesiątej. Przekaż jej i powiedz, że
bardzo się cieszę, że chce ze mną rozmawiać.
10 marca 1999r. – środa
Dziś mija Irce dziesiąty dzień po drugiej chemii. Po pierwszej już po trzech dniach lepiej się czuła. Co się stało? Myślałam, że może powie przez telefon.
– Cześć Irka!
– Cześć – Irka odpowiedziała jak zwykle swoim krótkim
„cześć’ i rozpłakała się. Nie odzywałam się. Słuchałam. I też płakałam.
– Nie wiem, Walka, co się ze mną dzieje… Czy tak się
umiera?.. Czy ja już umieram?… Boję się umierania.
Nie spodziewałam się, że Irka tak się załamie.
– Nie Irka. Nie umierasz. Jesteś tylko bardzo zmęczona.
Wiesz przecież, że chemia to straszna trucizna. Jesteś nią przytruta, ale to wszystko minie. Tylko musisz uwierzyć w siebie. Uwierzyć, że jesteś w stanie wytrzymać nawet najcięższą chemię. Nie rezygnuj z leczenia i nie poddawaj się. Będziemy ci w tym pomagali. Może wspólnymi siłami uda się.
– Łatwo powiedzieć.
– Masz rację, że łatwo powiedzieć. Ale pamiętaj, że dobrzy
kibice pomagają w walce o zwycięstwo. A gra na boisku bez kibiców nie dodaje skrzydeł.
– Przecież ja się nie poddaję. Ja naprawdę chcę jeszcze żyć.
– Irka. Od soboty powróciłam do wizualizacji. Może ty też
się włączysz osobiście i zacznę przekazywać ci energię jak w poprzednim miesiącu? Co ty na to? O 22-giej?
Irka zgodziła się.
– No to do 22-giej. Cześć.
– Cześć – odpowiedziała jak zwykle ostro i krótko, choć nieco ciszej.
11 marca 1999r. – czwartek
Przed 22-gą zadzwoniłam do Irki, żeby jej przypomnieć o naszej wczorajszej umowie. Przy okazji dowiedziałam się, że czuje się lepiej.
– Dziś to nawet smażyłam pączki na oliwie dla rodziny, a
sobie na parze – chwaliła się.
– A jak stolce? – zapytałam.
– Prawie normalne. Nie czarne jak prawie przez cały miesiąc
po pierwszej chemii Przy okazji dowiedziałam się też, że bierze biały kolor chemii.
– Moja klientka mówiła mi, że podobno najgorsza chemia
ma kolor czerwony lub czarny – powtórzyłam jej informację od mojej klientki. – Może Irka z tobą nie jest aż tak źle, jak by się wydawało. Masuje ci Leszek nogi wg tej książeczki ?
– Masuje.
– Czyli każdy robi co do niego należy – stwierdziłam
żartobliwie. A więc o 22-giej zapraszam na „film”. Cześć.
– No to cześć. Nastawiam się na odbiór….Dzięki że
zadzwoniłaś – dodała jeszcze przed odłożeniem słuchawki.
Irka rzadko dziękowała. Widać była autentycznie bardzo zadowolona z rozmowy. Z resztą sama chętnie rozmawiała. Nie musiałam jej ciągnąć za język, jak ostatnio. Widać, że powraca jej wiara na wyzdrowienie i że zaufała także nam, naszej pomocy.
12 marca 1999r. – piątek
Już nad samym ranem śniła mi się Irka. Niby to była zima. Miałam jakąś trudną drogę. Jechałam z Anią i Andrzejem samochodem (niby to była ul. Narutowicza u nas w Radomiu). Jechaliśmy bardzo szybko. Potem nagle zostałam sama na ulicy, bo Andrzej musiał gdzieś pojechać. Wracałam do domu sama. Na drodze była jakaś bariera (zapora). Ale udało mi się ją przejść. Byłam nawet bardzo zadowolona z siebie, że ją pokonałam. Ale razem ze mną pokonało tę zaporę też jakieś małe dziecko. Potem szłam prze jakieś wielkie lody. Gdy dochodziłam już do domu, to zauważyłam, że przy jednym z parkanów leżała czerwona piwonia.. Podniosłam ją i zabrałam do swojego ogródka. Weszłam do domu i zobaczyłam, że Ania i Andrzej już prawie spali. Naraz Andrzej do mnie mówi z pretensją, że nie czekałam na niego. On zaraz wrócił. Szukał mnie, ale już mnie nie znalazł. Po co jestem taka nerwowa. I teraz przyszłam zdyszana, czerwona. Jak ja wyglądam, a goście na mnie czekają. Idę więc zobaczyć co za goście na mnie czekają. I widzę (jest już lato), że na ławeczkach jak na stadionie sportowym siedzą Irka i Halina. Halina jak rozburmuszona matrona rozparła się na ławce, a z jej prawej strony siedzi smutna Irka. Powiedziałam jej tylko cześć i od razu podbiegłam do Irki. Ucałowałam ją . Wyraziłam wielką radość, że ja widzę u siebie i wzięłam ją na ręce, jak dziecko i niosę jakby do swojego domu. Była taka lekka, jak piórko. Irka mówi do mnie, że bardzo schudła i pyta mnie, czy fatalnie wygląda. Mówię jej, że nie jest tak źle. I obudziłam się.
Do Irki zadzwoniła wieczorem. Małgosia podniosła słuchawkę. Była wyraźnie radosna.
– Jak się czuje mama – zapytałam.
– Zaraz ci ją poproszę. Niech ci sama powie. Właśnie tata kończy masować jej nogi.
Irka też była zadowolona.
– Michał właśnie zaliczył matematykę i to od razu cały semestr – pochwaliła się. – W końcu przecież był przez kilka miesięcy na elektronice. Czegoś się nauczył – dodała pewnie.
Na pewno sukces Michała dobrze ją nastroił. Zawsze sukcesy dzieci nastrajają rodziców pozytywnie. Co dopiero w takiej sytuacji. To jak najlepsze lekarstwo.
Uzgodniłam z Irką, że nie będę już do niej codziennie dzwoniła i przypominała jej o transmisji o 22-giej. Aż do następnej sesji chemii. Przed sesją znowu do niej przyjadę. Zrobię jej masaż i znowu przygotuję ją na wzięcie chemii. Tym razem jednak nie będziemy przerywać moich transmisji po chemii, jak poprzednim razem. Będziemy ją ciągnąć cały czas. Zobaczymy, jakie będą efekty tego obowiązkowego codziennego zabiegu. Irka nie protestowała i rzeczywiście przyjęła wszystko jak obowiązkowy zabieg.
14 marca 1999r. – niedziela
Zadzwoniłam do Irki tuż przed „transmisją”, żeby się upewnić czy pamięta, czy jest przygotowana, czy może lekceważy moje zaangażowanie się w jej „uzdrawienie”.
– Pamiętam, pamiętam. I już od pół godziny nic nie robię
tylko czekam na twoje czary – odpowiedziała mi Irka, ale jakby na odczepnego.
– A jak się czujesz? – zapytałam.
– Coraz lepiej –pochwaliła się. – Apetyt mi wzrasta, muszę
Jednak kontrolować jedzenie, żebym nie przytyła za dużo, bo wtedy dadzą mi więcej chemii. Nie wiem czy wiesz, ale oni dozują chemię według wagi ciała.
– Ale jak nie będziesz jadła, to nie będziesz miała siły żeby walczyć z chorobą – wymyśliłam naprędce odpowiedź na jej teorię. – To jak to jest z tym jedzeniem? – zapytałam zaciekawiona.
– Jak? I tak źle i tak niedobrze. Jeść dużo witamin – źle, bo karmisz raka. Nie jeść witamin – też źle, bo masz złe wyniki krwi. A to oznacza, że nie dostaniesz chemii – co jest jednoznaczne z zakończeniem leczenia. I kółko się zamyka.
– A jak odżywiają się inni pacjenci? Czy rozmawiałaś z kimś?
– Inni? Jedzą tak, żeby nie utyć. Za to jak zbliża się termin sesji to przez kilka dni piją dużo Vibovitu, żeby poprawić wyniki krwi.
– A co ty o tym sądzisz?
– Nie mówiłam ci? Lekarze jak by się dowiedzieli o takiej
praktyce to by się zdenerwowali. Ale pacjenci chorzy na raka po prostu im nie mówią.
– A ty? – zapytałam w obawie, czy ona też nie praktykuje Vibovitu.
– Nie obawiaj się. Biorę Vibovit, ale nie po to żeby poprawić wyniki, tylko tak jak przy każdej chorobie. Wg przepisu.
– Kiedy idziesz na następne badania krwi?
– Powinnam jutro. Powinnam także pójść do lekarza
rodzinnego. Coś się dzieje z moim stolcem. Znowu czarny.
– Zapomniałaś? Przecież już ci wyjaśniałam, żebyś się tym teraz nie przejmowała. To od wątroby. Dana powiedziała wtedy, że po trzech miesiącach (jak już przestaniesz całkowicie brać chemię) wątroba się zregeneruje i stole będą normalne. No, ale zaraz zaczynamy seans.
– Ale zapytaj ją jeszcze raz. Może przy okazji dowiedziała się coś więcej. Zapytaj. Dobrze?
– Dobrze. Zapytam, ale zaraz będzie 22-ga.
– No to cześć. Tylko nie zapomnij zapytać – na koniec
jeszcze raz mi przypomniała.
15 marca 1999r. – poniedziałek
Dzisiaj znów mi się śniła Irka. Niby byłam w domu mamusi. Mamusia i Halina wybierały się odwiedzić Irkę. Najpierw poszła Halina i przyszła z informacją, że zastała u niej wujenkę Antosię O. Mamusia była bardzo niezadowolona z tej informacji i skomentowała ją, że też Irka sobie dobrała koleżankę. Na tym się skończył sen.
Przyznam się, że trochę wierzę w sny. Czasem mi się sprawdzają. Na przykład jak śni mi się ogień, to na pewno będzie jakaś kradzież. A jak śni mi się któreś z moich dzieci, to będzie ono chorować. Mamusia mi powiedziała kiedyś, żebym (jak przyśni mi się zły sen) od razu powiedziała takie zaklęcie, żeby ten sen poszedł w gęste lasy i w puste pola i nie wracał nigdy do mnie. Tak też zrobiłam. Tym bardzie, że wujenka Antosia O. Niedawno umarła. Czyżby przyszła po Irkę? Bardzo się boję, czy Irka wytrwa te wszystkie sześć chemii, które ma wyznaczone. Już drugi raz mi się śni.
Dziś nie dzwoniłam do Irki. Ale wizualizację przeprowadziłam, jak co dzień.
16 marca 1999r. – wtorek
Dziś zadzwoniłam do Leszka do pracy, zapytać o Irkę i chciałam się dowiedzieć, czy Irka realizuje moją wizualizację.
– Irenka czuje się coraz lepiej. Przybiera na wadze, ale nie wiem, czy odbiera twoje prądy. Ja czasem przychodzę do domu później, bo mam fuchę. Wiesz, muszę teraz więcej pracować. Porozmawiam z nią, żeby do ciebie zadzwoniła – odpowiedział mi Leszek.
19 marca 1999r. – piątek
Przez kilka dni nie dzwoniłam do Irki. Irka także nie dzwoniła do mnie. Może nic złego się nie dzieje. Transmisje jak zwykle o 22-giej.
Ciekawe, czy Irka też jest taka pilna jak ja.
20 marca 1999r. – sobota
Rozmawiałam dzisiaj z Daną na Irki temat. Opowiedziałam jej również o naszym eksperymencie. Podeszła dość obojętnie. Powiedziała, że różne cuda się zdarzają, ale nie była tym tak bardzo zaciekawiona. Odnośnie czarnych stolcy powiedziała, że nie jest to dobry sygnał. Na pewno na etapie chemii może to być związek z nią, ale równocześnie może być także sygnał o krwawieniu w jamie brzusznej.
– Dobrze by było, gdyby siostra „zakręciła się” za rentą
Potem będzie to szło coraz trudniej – poinformowała mnie Dana, ale ja jakbym nie rozumiała, więc mi powtórzyła.
– Po prostu lepiej rentę zacząć załatwiać wcześniej i powoli,
niż później i w pośpiechu – i tyle co mi miała do powiedzenia w temacie Irki.
Zadzwoniłam do Irki, ale tylko powiedziałam o rencie.
– Będzie trudno o rentę dla mnie – zaczęła i się
zdenerwowała.
– A o co chodzi?
– Wyobraź sobie, że facet u którego miałam chałupnictwo
oszukiwał mnie. Zapewniał mnie, że płaci za mnie ubezpieczenie. Także składkę emerytalną. Że w razie choroby będę traktowana jak każdy pracownik. I emeryturę także będę miała. Byłam pewna. W związku z tym przestałam płacić KRUS. Nawet dał mi jakieś tam zaświadczenie, które w KRUS-ie przyjęli. Nie mówiłam ci o tym, ale jak w szpitalu na onkologii poprosili o zaświadczenie, że jestem ubezpieczona, to wszystko się wydało. Powinnam podać go do sądu. Teraz Leszek wszystko chce odkręcić w KRUS-ie. Czyli zapłacić wsteczne składki za zaległe lata. Czy to się uda, nie wiem. Czy muszę startować od nowa i renta będzie mi się należała, ale jak wypracuję ileś tam lat. A czy ja jeszcze pożyję, czy zdążę być na tej rencie? Dobrze, że na raka jak ktoś choruje, to leczą go za darmo, ale tylko w zakresie raka. Wszystkie inne lekarstwa będę 100% płatne.
– Ja myślałam, że ty jesteś w KRUS-ie. KRYS ma niskie
ubezpieczenia. Płaci się tylko raz na kwartał.
– Wiem, że niskie. Ale po co miałam wydawać, jak facet mnie zapewniał. Dużo zarabiałam, więc i emeryturę miałabym większą niż tę rolną. Przyszło by ci do głowy, że tak można oszukiwać? Tu mi wydaje zaświadczenie, że mam składki popłacone, a tymczasem ZUS nie ma moich dokumentów. Tak się dziś kantuje. Jakbym umarła to by dzieci nawet na trumnę dla mnie nie miały, bo ten złodziej mnie okradał. Nie wiem jak teraz sobie poradzę.
– Rzeczywiście tak było jak mówisz.
– Przecież cię nie oszukuję. Tyrałam na niego dniami i
nocami. Chwalił mnie. Premie od niego dostawałam. Nawet płacił mi jak byłam na urlopie. Przyszłoby ci do głowy?
– Jestem zła na siebie, że byłam taka naiwna. A tyrałam dla
niego dniami i nocami. Chwalił mnie.
– Chwalił, bo miał interes. Jak wszyscy.
– Dlaczego jak wszyscy? Ja byłam dobrym pracownikiem.
Dobrze i szybko szyłam. Nie było nigdy reklamacji na moją pracę. Myślałam, że wiem za co mnie chwali. Złodziej.
– Irka. Ja to się już w życiu nie raz przekonałam, że jak cię
chwalą, to oczywiście, że się trzeba cieszyć, ale także trzeba mieć się na baczności. Bo licho nie śpi.
– Teraz to i ja jestem mądra. Trzeba mi było wcześniej o tym powiedzieć. Idę się położyć – odpaliła i zakończyła rozmowę.
Rzeczywiście za późno na dyskusję.
Wieczorem wizualizacja i transmisja:
Liczę od 100 do 1 powoli. Następnie wyobrażam sobie Irkę siedzącą na jej kanapie w pokoju. W czerwonej sukience bez rękawów. Rudą. Najpierw robię 3 passy. To znaczy „ceruję dziury w aurze Irki”. Tak sobie to wymyśliłam. Rękami zaczynając od głowy po kolei poprzez oczy, uszy, gardło….żołądek aż do nóg „zamazuje w aurze dziury po czym strząsam ręce. Powtarzam drugi raz na zasadzie poprawki i trzeci na zasadzie polerowania. Następnie rękami poprzez czoło i potylicę przekazuję energię do głowy, żeby mózg dobrze pracował i tak samo między skroniami. To dla potrzeb pracy mózgu energia z 4 stron świata. Następnie na wysokości serca z tyłu i z przodu, żeby dobrze pracowało. Potem na jamę brzuszną przekazuję energię kosmiczną, żeby wypaliła wszystkie komórki rakowe. Dalej robię jaj masaż nóg i rąk, żeby energia poprzez receptory kanałami energetycznymi przepływała do poszczególnych narządów, aby wzmocnić ich zdrowie. Na koniec „mineralizuję” jej wodę lub wszelkie napoje, żeby pijąc zbierały brudy z organizmu i wydalały się na zewnątrz oraz wszelkie jedzenia, aby energia przeszła do komórek i dodawała im sił do dalszej walki z rakiem.
Taką transmisję robię od 6 marca i będę robiła aż do następnego kursu chemii, czyli jeszcze tydzień.
23 marca 1999r. – wtorek
Nikt nie zadzwonił. Ani wczoraj ani przedwczoraj. Może znów jest gorzej, ale Irka ma już dość rozmów ze mną. Ale jeśli nie ze mną to z kim ma rozmawiać w tak trudnych chwilach? Z Haliną, z którą od lat nie rozumieją się? Czy z matką? Czy z samą sobą? Zadzwoniłam dziś do pracy do Leszka, że się martwię.
– Cóż mam ci powiedzieć. Jest bez zmian. Irenka jest słaba i
nie ma ochoty z nikim rozmawiać, ale jak do niej zadzwonisz, to może będzie chciała z tobą pogadać.
Więc zadzwoniłam zaraz, ale rzeczywiście nie miała ochoty na rozmowę.
– Zadzwoń za kilka dni. Może będę rozmowniejsza –
zakończyła szybko.
26 marca 1999r. – piątek
– Cześć, Irka.
– Cześć – odpowiedziała krótko, pewna siebie, jakby nic sie
nie stało. Czyli jak zawsze. Aż miło było słuchać. Przyjedziesz w niedzielę? Może coś upiekę.
– No to przyjadę. Tylko zbyt się nie przemęczaj z tym
pieczeniem. W końcu nie jestem taki ważny gość.
– Dobra, dobra. Muszę przecież coś robić, bo to leżenie, to
nic nie robienie doprowadza mnie do szału. A tak będę miała pretekst.
27 marca 1999r. – sobota
Irka zadzwoniła do sklepu już po ósmej.
– Cześć. Nie przyjeżdżaj, bo jedziemy na działkę sadzić
drzewka.
– Ty? Sadzić drzewka? Chyba cię pokręciło?
– Nie bój się. Ja będę tylko zarządzać, a rządzenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
– OK. W porządku. Ale seansów nie przerywamy?
– A czy ja coś na ten temat mówiłam?
– OK…Wiesz, lubię słowo OK. Rozmawiałam kiedyś z
klientką, która ma obywatelstwo polsko-amerykańskie. Jak to jest z tym OK w Ameryce. Ona mówi, że u nich jest zawsze wszystko OK. No to ja pytam się jej, jeśli nawet nie jest OK – to też OK? To ona mi mówi, że wtedy też jest OK. No to ja pytam ją przykładem. Powiedzmy, że spotkały się dwie koleżanki. Jedna widać na pierwszy rzut oka, że źle wygląda. To ta zdrowsza pyta: co ci jest? Źle wyglądasz? Ta chorsza mówi: jest OK. To ty chyba źle się dzisiaj czujesz i źle mnie odbierasz. To tamta na to: nie wszystko OK. To i ta: czyli OK. Tamta: OK. I rozeszły się…W Ameryce to dopiero pozytywne myślenie – żartowałam do słuchawki. – A jak „Potęga podświadomości”, którą ci przywiozłam do studiowania?
– Leży sobie. Wystarczy mi twoich seansów.
– Może jednak…
– Nie zawracaj mi głowy. Mam inne książki do czytania.
Przecież wiesz, że studiuję – urwała.
– OK. Co robisz na święta? – zapytałam.
– Możesz przyjechać. Na pewno nie będę sadzić drzewek.
– No to przyjadę.
Czyli umówiłyśmy się na święta wielkanocne.
– Tylko nic nie przywoź do jedzenia!
– Dobrze. Przyjadę „na krzywy ryj”.
28 marca 1999 r. – niedziela
Wg wczorajszej rozmowy Irka powinna była być na działce i zarządzać sadzeniem drzewek. Oczywiście nie mogłam nie zadzwonić, żeby się nie dowiedzieć, jak się czuje po takiej wycieczce.
– Niepotrzebnie dzwonisz. Szkoda telefonu. Przecież gdybym się źle czuła to bym nie pojechała. Nie jestem dziecko – fuczała przez telefon.
Aż mnie zatkała ta jej zdrowotność. Obraziła się na kogo, czy co? A może nie tak poszło zarządzanie, jak sobie wymyśliła? Ale co to mnie w końcu obchodzi. Jej działka, a poza tym, na działce to ja już zupełnie się nie znam.
– No dobrze, dobrze. Zadzwonię jutro.
– Przecież mówię ci, że szkoda telefonu – była niemiła.
– Po pierwsze to jutro zadzwonię ze sklepu, a więc na koszt
firmy, więc mniej szkoda, a po drugie, to jutro masz robić sobie badania, a ja jestem ciekawa, czy moja praca ma wpływ na twoje wyniki.
– Zapomniałam. Bo wiesz, Walka, ja żyję dniem dzisiejszy
Strach mnie ogarnia, co będzie jutro, pojutrze – i rozpłakała się. Milczałyśmy.
– Zadzwonię jutro – powiedziałam po chwili i powoli odłożyłam słuchawkę.
29 marca 1999r. – poniedziałek
W sklepie zwiększony ruch, bo zbliżają się święta. Zadzwoniłam więc do Irki po pracy, czyli po 18-tej. Czekała na telefon.
– Cześć. Długo nie dzwoniłaś. Pewnie nie miałaś jak. Sama
jesteś w sklepie?
– Do piętnastej sama byłam. Jak co dzień. Andrzej przyszedł
dopiero godzinę temu. Nie zawsze może mi pomóc. A jak wiesz, sklep jest mój. Sama go sobie wymyśliłam, zaprojektowałam, wybudowałam, wyposażyłam więc i radzić muszę sobie sama. Ale co ci będę narzekać. Nie chciałam dalej być inżynierem drogowym, to jestem ekspedientką. Mój wybór. A co u ciebie.
– No, więc tak. Wyniki się polepszyły. Także poprawiły się
stolce i od 3 dni nie są już takie czarne. Ogólnie czuję się lepiej, ale boję się jutrzejszego dnia.
– Ale seansów naszych nie przerywamy?
– Nie.
– To do jutra. Jestem dziś bardzo zmęczona. Było bardzo dużo klientów. Nawet nie miałam kiedy wypić kawy. Ani usiąść. Od ósmej rano na nogach. Do jutra.
– No to cześć.
– Cześć.
Byłam tak zmęczona, że położyłam się wcześniej do łóżka. Szybko usnęłam. Może dobre wieści tak mnie osłabiły, ze mogłam odetchnąć. Ale nie pospałam za długo.
– Wstań, Irka dzwoni – Andrzej wołał mnie do telefonu.
Zerwałam się, jakby coś się miało stać.
– Przepraszam, że cię obudziłam. Jutro będę w szpitalu.
Powiedz jakie dokumenty powinnam od nich wziąć na tę rentę?
– Nie wiem, Irka. Myślę, że oni sami ci powiedzą, jak im
powiesz o co chodzi. Nie ty pierwsza przecież starasz się o rentę. Jesteś już ponad 4 miesiące na zwolnieniu, a chyba „trzeba chorować” pół roku. Myślę, że powoli wszystko się wyjaśni. Tylko trzeba pytać. Także ludzi trzeba pytać. Nawet tych których spotykasz w szpitalu. Korytarz to wielka szkoła życia. Kiedyś napisałam taki dwuwiersz: „Nie lekceważ korytarzy. Uczą żyć i uczą marzyć”.
– Nawet fajny rym: korytarzy – marzyć.
– Miło mi. Jutro trzymam lewego kciuka, oczywiście
jednego, bo drugą rękę muszę mieć całą wolną do pracy. A wiesz, ja dobrze trzymam kciuka. Powodzenia.
– Cześć.
30 marca 1999r. – wtorek
Wieczorem zadzwoniła Małgosia.
– Mama prosiła, żeby ci powiedzieć, że jest po chemii i czuje
się dobrze. Jest jeszcze w szpitalu. Jutro tata ją odbierze.
– Dziękuję, Małgosiu, że zadzwoniłaś. Powiedz mamie, że
jutro do niej zadzwonię i jak będzie miała siłę i chęć pogadać z siostrą to pogadamy.
– Dobrze, ciociu, powtórzę, jak tylko będzie możliwość.
31 marca 1999r. – środa
Od Małgosi dowiedziałam się, że Irka lepiej czuje się niż po poprzednich chemiach. Ale na razie nie wstaje bo jest słaba. Próbujemy dać jej coś jeść, ale na razie nie bardzo to wychodzi. Jakikolwiek zapach już ją drażni. A o perfumach, czy pachnącym mydle nawet nie może być mowy. Wszyscy musimy myć się szarym mydłem.
– To taka reakcja na zapach chemii. Ale to minie, Małgosiu.
Jak tylko skończy się ten program, wszystko powróci do normy.
– Tak. Wiem, ciociu. Ja się nie skarżę. Tylko tak to jest.
– Wiem, Małgosiu. Za kilka dni święta wielkanocne. Życzę ci, żeby były spokojne. Trzeba mieć nadzieję, że ten koszmar niedługo się skończy. Ważne, że ma się ku lepszemu. Przekaż mamie na ucho, że o 22 znowu ją zasilę kosmiczną energią. W święta to chyba się nie spotkamy. Ale pewnie mama zaprosi mnie na po świętach. Do zobaczenia.