Jeżyk

Mama jeż i mały jeżyk wybrali się pod dąb nazbierać żołędzi na obiad. Mam jeż, jak już szli pod ten dąb, mówi do jeżyka:

  • Jeżyku, będę zbierała żołędzie do koszyka, nie będę więc ciągle patrzyła na ciebie i sprawdzała co robisz. Więc ty mnie się pilnuj i nie oddalaj się za bardzo – prosiła jeżyka. – Pilnuj mamy – dodała uśmiechając się do niego po matczynemu.

Mama jeż zaczęła zbierać żołędzie, a mały jeżyk pilnie przyglądał się jej pracy i nawet jej pomagał, wrzucając od czasu do czasu po kilka sztuk do dużego koszyka. Mały jeżyk, choć był jeszcze mały, już wiedział, jakie żołędzie nadają się do koszyka, a jakie nie nadają, gdyż już wiele razy z mamą lub z tatą przychodził pod ten dąb.

Nagle nie wiadomo skąd nadleciał piękny motylek. Pomachał skrzydełkami i usiadł na kwiatku przy nodze jeżyka, jakby miał ochotę z nim porozmawiać. Jeżyk patrzył na tego motylka i patrzył, a on to rozkładał swoje skrzydełka, to zamykał… rozkładał i zamykał… rozkładał i zamykał…

  • Mamusiu, jaki piękny motylek usiadł na kwiatku przy mojej nodze i patrzy na mnie – powiedział do mamy jeżyk.
  • Może to paź królowej? – pytająco odezwała się mama jezyka.
  • Nie wiem – odpowiedział jej jeżyk.
  • Czy ma żółte skrzydełka z czarnymi i niebieskimi wzorami i dwiema czerwonymi kropkami? – zapytała mama jeżyka nie chcąc odrywać się od pracy.
  • Tak mamusiu – twierdząco po chwili odpowiedział jej jeżyk.
  • W takim razie to na pewno jest paź królowej. To jeden z najpiękniejszych motyli – potwierdziła swoje przypuszczenia mama jeżyka.
  • Paź królowej – powtórzył jeżyk za mamą.

Mama nadal zbierała żołędzie, a jeżyk przyglądał się motylkowi. Nagle motylek rozwinął swoje skrzydełka, odleciał i usiadł kilka kroków dalej na innym kwiatku. Jeżyk powolutku i po cichutku, żeby go nie przestraszyć, poszedł za nim i znów z zachwytem patrzył, jak motylek od czasu do czasu rozkłada swoje piękne leciutkie skrzydełka. Za kilka chwil motylek znów się poderwał i usiadł na innym kwiatku, i znów się poderwał, i znów… a jeżyk szedł za nim, szedł i szedł, i zapomniał o swojej mamie … Motylek leciutko przeskakiwał z kwiatka na kwiatek, a jeżyk szedł za nim wpatrzony w jego skrzydełka i wcale nie patrzył pod nogi.

Aż stała się rzecz straszna. Jeżyk wpadł do bardzo dużego dołu, tak dużego, że na nic zdały się próby wyjścia z niego: na nic było wyciąganie łapek, na nic było podskakiwanie z nogi na nogę, ani skoki w górę. Na nic było nawet wołanie i płacz. Nikogo nie było w pobliżu. Ptaki i zwierzęta już wracały do swoich noclegowni. Jeżyk, choć był jeszcze mały, jednak rozumiał, że spotkało go wielkie nieszczęście. Czarne myśli przychodziły mu do głowy – „A jak spadnie deszcz i zaleje dół?”

  • Mamoooo! Mamusiu!!!! – głośno wołał, ale tylko echo mu odpowiadało.

Zmęczony usnął.

Czy jeżyk obudził się sam, czy obudził go straszny sen – tego nie wiem.

Tego dnia zaplanowałam dużo pracy w ogrodzie, więc przyszłam do Koperkowa nieco wcześniej niż zwykle. Miałam zgrabić chore na rdzę liście gruszy Salisbury i je zakopać głęboko do ziemi. Kiedyś mogliśmy takie skażone liście spalić na ogrodzie, ale wyszło zarządzenie i nie można już palić ognisk w ogrodach. Można je wywieźć do utylizacji albo głęboko zakopać. Postanowiłam je zakopać i już nawet miałam przygotowany odpowiednio głęboki dół do wsypania tych liści.

Jak zawsze najpierw otworzyłam drzwi domeczku i pootwierałam okieneczka. Gdy otwierałam okieneczko od saloniku usłyszałam straszny płacz i głośne wołanie „mamo”. Płacz był tak przerażający, że aż dreszcze przeszły przez mnie. Natychmiast wychyliłam się przez okienko, żeby spojrzeć na oczko, ale nikogo tam nie widziałam, a płacz nadal przeszywał mi serce. Biegiem wyszłam z domku, obeszłam Szkaradkowo, spojrzałam do kompostownika i wtedy przyszło mi na myśl, żeby zajrzeć do tego dołu, co to przygotowany był do tych chorych liści.

A tam – jeżyk na jego samym dnie siedzi i płacze, i z całych sił woła „Mamooo! Mamuniuuu! Mamusiuuu!”.

  • Jeżyku! Jak to się stało, że wpadłeś do tego dołu?” – zapytałam jeżyka, a łzy jak grochy poleciały mi po policzkach.

I jeżyk wszystko mi opowiedział. O mamie, o żołędziach i o pięknym motylu i także o tym, że tak się na niego zapatrzył, że idąc za nim nie zauważył tego dołu.

  • To smutna historia, ale już nie płacz jeżyku – starałam się go uspokoić.
  • Jak mam nie płakać, jak nie mogę się stąd wydostać – narzekał jeżyk.
  • Już nie nie się martw. Ja zaraz ciebie z tego dołu wyciągnę – powiedziałam jeżykowi.
  • Ale jak ty mnie stąd wyciągniesz, jak ja mam tyle igieł na plecach? – Martwił się jeżyk.
  • Dam sobie radę. Mam długie po łokieć i grube rękawice, których używam do cięcia róż. Poczekaj małą chwilkę, zaraz wrócę po ciebie – uspokoiłam jeżyka.

Za kilka chwil jeżyk był już na wolności.

  • Bardzo ci dziękuję, że mnie uwolniłaś z tego dołu. Uratowałaś mi życie. Muszę już iść, muszę poszukać swojej mamy. Taki jestem głodny – powiedział zmęczonym głosem jeżyk.
  • Jeżyku. Poczekaj chwilę zanim wyruszysz w drogę. Przyniosę ci puszkę, którą uwielbia Kociuba – mój podopieczny kotek. Może i tobie posmakuje.

Napełniłam całą miseczkę mięskiem z kociej puszki, a gdy skończył jeżyk jeść pokazałam mu drogę, którą powinien pójść, aby dojść do dębu, pod którym poprzedniego dnia zbierał z mamą żołędzie.

  • A dalej, drogę od dębu do domu na pewno znasz dobrze. – Uśmiechnęłam się do niego i gdy już ruszył w drogę powrotną dodałam – Uważaj pod nogi i szczęśliwej drogi, jeżyku.

Następnego dnia, gdy przyszłam do ogrodu, na wycieraczce, pod drzwiami domku leżały dwa piękne żołędzie.

„Czyżby to prezenty od jeżyka i jego mamy?” – zamyśliłam się.

Ale jednocześnie uzmysłowiłam sobie, że nie tylko jeżyk, ale i ja popełniłam błąd. Dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło.

Na pewno były one dla nas wielką nauczką na przyszłość.