30 sierpnia przedostatni dzień wakacji. Zapowiadał się ładny dzień w Koperkowie. Ola i Stasio pojechali z mamą na wycieczkę do Bałtowa. Miałam cały dzień do własnej dyspozycji. Nawet przenocowałam na działce, żeby mieć dłuższy dzień i wstałam wcześniej, bo już o godzinie 5:15 byłam na nogach. Jeszcze było ciemno. Wypiłam kawę, uzupełniłem dziennik, popodziwiałam wschód słońca, kurki wyspały się na kompostowniku ( nie chcą wchodzić do kurnika na nocleg, bo może im za gorąco, noce są ciepłe) i powychodziły na ogród. Otworzyłam też szklarenkę, żeby i Leon rozpoczął wcześniej swój dzień. Posprzątałam w domku, przewróciłam trawę na sianko na drugą stronę, żeby szybciej wyschła rozłożona na chodniku z kostki brukowej, potem zjadłam śniadanie i zawołałam kurki na skórki od boczku, który zafundowałam sobie na śniadanie razem z działkowymi pomidorami. Kurki na „ko koooo” przybiegają natychmiast, bo wiedzą, że będzie smakołyk. Sielanka, błogostan. Można by rzec idylla.
Tymczasem …
![](https://walentyna-pawelec.radom.pl/wp-content/uploads/2022/09/atakKurek-1024x768.jpg)
Po tym wstępie do rozpoczynającego się dnia poszłam do szklarenki zobaczyć co robi Leon, bo nie przyszedł za kurami na smakołyki, a zawsze przychodził. Po drodze go nie spotkałam. Weszłam do szklarenki, a tam porozrzucane gołębia pióra. Nic tylko kot zakradł się do szklarni i go porwał, bo na pewno nie były to sroki ani sójki, gdyż te narobiłyby hałasu. Skóra mi ścierpła, spociłam się w jednej sekundzie, że kapało mi z czoła. Wybiegłam na ogród, bez nadziei, że go znajdę żywego, ale choć piórka pozbieram. Łzy mi stanęły w oczach, ale szukam zaczynając od Szkaradkowa. Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby zacząć od warzywnika. Ale gdy dobiegłam do warzywnika i zobaczyłam gołąbka, jak sobie dziobie w ziemi na kartoflisku, aż przysiadłam, żeby ochłonąć. Kurki chodziły niedaleko, jakby nic się nie stało, jakby o niczym nie wiedziały i że te piórka to nie ich sprawka. Uspokojona, że Leon żyje i trzyma się kurek, poszłam sprawdzić monitoring. Okazało się, że to jednak sprawa kurek. Prześledziłam monitoring. Zadziało się to w czasie, gdy jadłam śniadanie i gdy już szykowałam kurkom skórki z boczku wędzonego. Leon był w szklarni, gdy kurkom zachciało się skorzystać z jego stołówki. Pierwsza weszła Jarzębata, ale jak zobaczyła Leona to wyszła. Czarna zrezygnowała już na progu. Ale Czerwona postanowiła wejść. I to ona rozpoczęła te awanturę, że aż pióra fruwały. Kto wie, jak by to się zakończyło, gdyby nie moje ko kooooo. W ostatniej chwili dobiegła Czerwona, bo tamte już kończyły boczkowy przydział. Za jakieś dwie godziny do kurzej stołówki dorwały się dwie sójki. Czarna i Jarzębata nie ingerowały, ale ostatnio bardzo zadziornej Czerwonej nie podobała się wizyta sójek i myślała, że wleje im tak jak to zrobiła Leonowi, że popamiętają. Tymczasem postraszone sójki odfrunęły i usiadły na daszku karmnika nad oczkiem skrzecząc jakby się z niej śmiejąc. Zaskoczona długo jeszcze patrzyła na nie zdziwiona, że jej uciekły.
Wyobrażam sobie jak bardzo była niezadowolona ze swoich nieudanych do końca awantur, że wyczuliłam swój słuch na wszelki wypadek, gdyby przyszło jej do głowy dowartościować się na Leonie. I dobrze, że czuwałam. Pracowałam w domku przy otwartym okienku, od czasu do czasu wychodząc żeby sprawdzić, czy nie dzieje się znów coś złego na podwórku. Po godzinie, może dłużej słyszę niepokojące gruchanie Leona pod okienkiem. Wyglądam, a tam na podwórku bójka na całego. Czerwona i dwie pozostałe biją Leona. Wybiegłam z domku. Już byli w zielniku. Zdążyłam nawtykać Czerwonej, Czarna uciekła, a Jarzębata stała na podwórku i przyglądała się bójce.
![](https://walentyna-pawelec.radom.pl/wp-content/uploads/2022/09/atak-1024x681.jpg)
Podniosłam Leona. Obejrzałam – trzy wydziobane rany: dwie na skrzydłach, jedna na tułowiu
Razem z Leonem zagoniliśmy kury do zagrody zastawiając siatką. Do końca dnia nie wypuściłam ich na ogród. Dostały jedzenie i picie. Taki karniak. Leonowi oczyściłem rany wodą utlenioną, pogłaskałam, że będzie dobrze. Uspokojony poszedł na spacer do ogrodu, ale zbyt daleko ode mnie nie odchodził. Na monitoringu obejrzałam zajście. Na podwórku nie było żadnej kury, gdy przyszedł Leon, żeby sobie pojeść kurzego jedzenia. Pierwsza przyszła Jarzębata. Grzecznie ustąpił idąc do kuwety z wodą. Napił się wody i czekał aż Jarzębata wyjdzie ze stołówki, Ale przyszła Czerwona i też zajęła stołówkę. Jarzębata poszła napić się wody, przyszła Czarna na stołówkę. Wszystkie trzy urzędowały między stołówką a kuweta z wodą. Widocznie Leonowi coś nie pasowało i chciał zmienić miejscówkę. bo obszedł stołówkę z kurami i zajął miejsce pod krzesłem przy drewutni. Leon lubi tę miejscówkę. Kury najadły się. Jarzębata jeszcze piła wodę. Czerwona też wyszła ze stołówki i przechodząc w stronę Szkaradkowa dziwnie spojrzała na Leona. Nawet zatrzymała się jakby na chwilę. W tym czasie Czarna skończyła konsumpcję i skierowała się na ogród przez taras. Na monitoringu nie widać kącika z krzesłem przy drewutni. Nie wiem, kto kogo sprowokował, ale być może gruchanie gołębia rozzłościło przechodzącą obok niego Czarną, bo to ona pierwsza zaczęła bić Leona. Natychmiast dołączyła obserwująca ich Czerwona, a za kilka sekund Jarzębata. I wtedy właśnie wychyliłem się przez okno.
– Siooooo – krzyknęłam.
Ale kury były tak nabuzowane, że nie słyszały jak na nie krzyknęłam, Doszło do nich dopiero jak mnie zobaczyły. Czy zrozumiały siedząc za karę w zagrodzie ?
Mam wątpliwość.