W nocy padał deszcz. Nie sprawdzałam co z Leonem. Dopiero rano poszłam do niego. Siedział w budce. Widziałam też ślady jedzenia i ślady pojedzeniowe. Ufff – co za ulga! Chce żyć.
Wcześniej, z uwagi na zapowiadające deszcze, klatkę okryłam folią, zaś żeby zrobić trochę cienia w klatce położyłam na nią kocyk. Taka budka powstała. Chyba Leon zrozumiał, że to będzie jego mieszkanie. Być może na zawsze. Bez problemu wyjęłam go z klatki poszłam z nim na spacer. Tym razem sama, dzieci wolały oglądać bajkę.
To był bardzo udany spacer. Leon nawet próbował rozwinąć skrzydła – jedno skrzydło. Jakże piękne! Po spacerze jeszcze raz mu założyłam temblak. Trochę mniejszy i lżejszy – na tyle, aby te najdłuższe lotki mu się pod nogą nie plątały. Chciałam, żeby mógł choć trochę poruszać tym skrzydłem. Była pełna współpraca.
Staram się, aby na balkonie było czysto. Mam świadomość, że gołębie mogą roznosić różne choroby. Może Leon dopóki nie lata, to i choroby nie przyniesie. Wygląda na zdrowego. Bystro patrzy oczkami, główką kręci szybko. Je i pije, i spaceruje po całym balkonie. Na wszelki wypadek jednak nie pozwalam nikomu go dotykać, nawet Fionce. Sama też zachowuję wszelką ostrożność.