11.03.2022 – kaprony

„zatrzymać młodość

na zdjęciach, w dziennikach

wspomnienia napisać w opasłych zeszytach

i wynieść je ponad

jak puchar świata

i pić je jak wino

i kwitnąć w kwiatach ….”

Urywek z cyklu „Do Pana Grzegorza M.”

Był rok 2000. Po publikacji tomiku „Bugiem do Kodnia” skontaktował się ze mną pan Grzegorz Michałowski – bibliotekarz w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Białej Podlaskiej, ówczesny redaktor naczelny „Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego” oraz „Nadbużańskich Sławatycz”.

Jego misją było szukanie i promowanie twórczości osób, których korzenie wywodzą się z terenów lubelszczyzny, a w szczególności z terenów nadbużańskich.

Owocem naszej współpracy był cykl wierszy „Do Pana Grzegorza M.”

Po dwudziestu latach wróciły wspomnienia z tamtego okresu, radość z napisanych wierszy i żal, że nie było ich więcej. Odkąd jestem emerytką bywa, że jakiś obrazek z młodości zawiśnie na chwilę w mojej pamięci, niczym jaskółka w powietrzu, ale napisać o tym wiersz … jest coraz trudniej. Znacznie łatwiej jest go opisać. Dzisiaj o „kapronach”.

Kaprony.

Moja mamusia nosiła kaprony. Oczywiście nie na co dzień. Wkładała je tylko na szczególne okazje. Robiła to bardzo delikatnie, a ja (mała dziewczynka) przyglądałam się, jak je wkłada zaczynając od włożenia do nich ręki bardzo głęboko … Przy wkładaniu bardzo uważała, żeby nie zaciągnąć nitki, bo mogła zrobić się dziura. Podziwiałam ją wtedy i te jej „cudeńka”. Gdy już włożyła obydwie pończochy, pozwalała mi ich dotknąć. Miały kolor nogi, były cieniutkie, elastyczne, śliskie a z tyłu miały szef i dokładnie przylegały do nogi. Marzyłam, żebym mogła i ja kiedyś je nosić.

Ojciec obiecał, że jak podrosnę, jak będę w ogólniaku to też i dla nas (dla mnie i dla Irki – mojej bliźniaczki) przywiezie takie kaprony z Ukrainy. Jeździł tam do swojej rodziny..

Inne matki w mojej wsi nie miały kapronów, może nawet ich nie znały, może nawet nie widziały. Nie miała ich także moja wujenka Antosia, bo nie stać ją było na kupienie takich pończoch, a wujek Mikołaj też bardzo oszczędzał, bo wrócili po „Akcji Wisła” i rozpoczęli budowę nowego domu.

Nie widziały więc kapronów także i moje dwie siostry wujeczne (Olesia i Wala), z którymi razem chodziłyśmy do szkoły podstawowej, do jednej klasy.

Dzieci, jak dzieci. Lubią się chwalić: a moja mama to to…, a moja mama to tamto …

Tak ja i Irka , jak Olesia i Wala – bywało, że przechwalałyśmy się wracając razem ze szkoły do domu (4 kilometry). No i właśnie kiedyś pochwaliłam się moim wujecznym siostrom, że moja mamusia to ma kaprony i do nich pas na żabki, a nie tylko takie zwykłe bawełniane pończochy i z gumki do majtek podwiązki. Pół drogi opowiadałam im o tych kapronach, o tym jak je się wkłada na nogę i jakie są w dotyku. A wyobraźni nigdy mi nie brakowało. Na koniec Olesia skwitowała moje opowiadanie o kapronach, że to bajka, że takich pończoch nie ma i że ja jestem kłamczuchą. Było mi bardzo przykro, szczególnie, że nazwała mnie kłamczuchą. Przyszłam do domu z zapłakanymi oczami. Mamusia zaraz zauważyła, że coś się stało, a ja bałam się jej opowiedzieć o tym co zaszło.

W takich sytuacjach mamusia miała pod ręką „drugą z nas”. No i Irka jej „wychlapała”, co się stało. I się dopiero narobiło płaczu, bo jeszcze i Irka dołączyła się ze swoim płaczem, ponieważ nazwałam ją skarżypytą. Z bliźniaczkami to tak jest. Jak zapłacze jedna, to zaraz do niej dołącza druga z płaczem, bo tamta płacze. Tamta płacze, bo ta płacze, a ta płacze, bo tamta płacze. Z nami było tak prawie zawsze. Ciężko wychowywać bliźniaki. Mamusia zawsze uważała, że bliźniaki to nie dwoje dzieci, tylko cała czereda.

Ale wracając do opowiadania o kapronach …

No więc, gdy już udało się mamusi nas uspokoić, posadziła nas razem na ławce i … przyniosła swoje kaprony, uśmiechając się do nas powiedziała:

  • Weźcie je jutro do szkoły i jak już będziecie wracały, to pokażcie je Olesi i Wali. Ich mamusia nie ma takich pończoch, niech choć one je zobaczą.

I tak też zrobiłyśmy. Olesia zaraz złapała jednego kaprona i zaczęła wkładać na nogę. Nawet nie zdążyłam jej powtórzyć, jak je się wkłada, gdy usłyszałam:

  • O! Dziura!

Byłam zrozpaczona. Zabrałam jej tego kaprona z odpowiednim komentarzem i tym razem, to już całkiem obraziłam się na Olesię. Co ja teraz powiem mamusi? Wracałam do domu i ryczałam. Na szczęście Irka wzięła sprawę w swoje ręce i opowiedziała co się stało. Mamusia uśmiechnęła się do nas, pogłaskała po głowie i wyjaśniła:

  • Nie płaczcie, nie dałam wam nowych kapronów, tylko takie, co już były naprawiane.

I wtedy nam opowiedziała jeszcze coś ciekawego o kapronach. Opowiedziała, że w kapronach można łatwo dziurkę zaszyć, a ona to nawet potrafi tak zaszyć dziurkę, że nawet nie ma śladu po niej. I pokazała nam te „pozaszywane” dziurki dodając z uśmiechem:

  • A tej to jeszcze nie zdążałam naprawić. Powiedzcie o tym Olesi, żeby nie martwiła się, bo ta dziurka już była.

Kochana mamusia.