ZALEWSZE d. ŻELEWSZE/ЖЕЛЕВШЕ

Może opuścisz rodzinny swój dom

I nie wiadomo gdzie los cię przeniesie

Może to nawet nie będzie ten ląd

Nie taka wiosna i inny wrzesień

Może w innym świecie się obudzisz

A wiatr rozwieje twoje marzenia

Może też innych pokochasz ludzi

Jednak pamiętaj o swych korzeniach

          Moje Żelewsze (ob. Zalewsze) jest tak małą wioseczką, że był czas, gdy nawet nie umieszczano jej na mapie. Obawiałam się, że może zniknąć jak pobliskie Sugry (d. Suhre). A przecież tam od pokoleń mieszkali moi przodkowie. Szukając ich śladów, słuchając opowiadań mamy, postanowiłam ją opisać w wierszach. Z czasem przyszedł pomysł, by do wierszy dołączyć trochę historii ogólnej tej ziemi na odcinku od cerkwi w Jabłecznej do kościoła w Kodniu. Córka Ania zadeklarowała się, że wykona grafikę do tego tomiku. Tomik powstał i został bardzo ciepło przyjęty przez rodzinę i mieszkańców wsi – tomik pt. „Bugiem do Kodnia”.

          Jestem z pokolenia, które edukowano i wychowywano zupełnie inaczej niż dzieje się to dzisiaj. Pochodzę z bardzo malutkiej ubogiej wsi, gdzie dominującą mową w domu był język ruski. Trzeba było wiele trudu ze strony nauczycieli, żeby dobrze nas nauczyć języka polskiego. Przede wszystkim uczyliśmy się na pamięć (niekoniecznie ze zrozumieniem) bardzo dużo wierszyków. Pisaliśmy dużo opowiadań (w moim archiwum domowym mam jeszcze jeden pamiątkowy zeszyt do języka polskiego). Pisaliśmy także wierszyki w ramach pracy domowej. W szkole działał „teatrzyk”. Jeszcze do dziś pamiętam swoją rolę w przedstawieniu pt. „Kredki Mietki”. Mogę powiedzieć, że „zaczyn” do pisania wierszy otrzymałam w szkole podstawowej w Zabłociu, ale wykorzystałam go dopiero po bardzo wielu latach. Ogólnie byłam wyuczalną, zdyscyplinowaną i dobrą uczennicą. Liceum Ogólnokształcące im. Emilii Plater w Białej Podlaskiej było dalszym ciągiem tej edukacji. W szczególności wiele zawdzięczam paniom wychowawczyniom – polonistkom: Halinie Łuczyckiej i Zofii Jędrych, dzięki którym udało mi się do matury „zgubić” ruski akcent. Panu Henrykowi Kwiatkowskiemu – nauczycielowi metematyki i fizyki, z którym do dzisiaj koresponduję, zawdzięczam techniczne myślenie, a panu Edwardowi Czuchajowi, rusycyście, który wyjątkowo rozumiał problemy z którymi wówczas borykałam się, zawdzęczam wiarę w wolną wolę. Tak więc wkuwanie wierszy, nauka technicznego myślenia i wiara w wolną wolę zaowocowały tym, że odważyłam się oderwać od domu rodzinnego, pójść w nieznany świat i być sobą, by móc realizować swoje marzenia.

           Bardzo wcześnie zrozumiałam, że decyzje życiowe muszę podejmować sama i sama za nie muszę odpowiadać. Mama tylko prosiła, żebym uważała na siebie, bo ludzie są różni, czasem potrafią wyrządzić krzywdę nawet dziecku. Z biegiem czasu mój dom rodzinny oddalał się, ale echo mamusinych słów nie ustawało, nigdy nie zostało zagłuszone, a dziś brzmi jeszcze wyraziściej. Zmiany, jakie zaszły w moich rodzinnych stronach, potwierdziły, że podjęłam słuszną decyzję opuszczając progi rodzinnego domu. Zostawiłam tam jednak swoje serce. Dlatego lubię zajrzeć do rodziny, pogadać z napotkanymi mieszkańcami, czasem nawet zapukać do ich drzwi. Dla mnie czas się nie zatrzymał, idzie do przodu, jak głodna dżdżownica, gubiąc po drodze „co nieco”. To „co nieco” dla mnie ma wyjątkową wartość. I to dlatego tam wracam. Wracam tam także w wierszach, w baśniach i w genealogiach. Żałuję, że coraz trudniej jest mi tam dojechać. Ostatnio pandemia skomplikowała mi moje nadbużańskie plany. Ale mam nadzieję, że pandemia minie…

          Żeby móc realizować swoje plany, hobby, marzenia, aby być szczęśliwszym – potrzebna jest przede wszystkim wiara w wolną wolę. Wytrwałość przychodzi sama – powoli, drobnymi kroczkami. Trzeba tylko odrobinę cierpliwości. Ale czego się nie robi dla realizacji swoich marzeń?

                                                                                                        Radom, sierpień 2021 r.