Któż nie zna pięknej Kaliny?!
Od rana przed lustrem stoi
i na okrągło się stroi…
Największa dama z rodziny.
Raz suknię mając na sobie
(zieloną, jak młoda trawa)
nosem kręciła: – Mało ciekawa.
Trzeba ją czymś przyozdobić?
Pąk kwiatów białych w nią wpięła
i znów stanęła przed lustrem…
– No, teraz to będzie z gustem –
wdzięcznie do lustra dygnęła…
Jej uśmiech, jak miód słodziutki,
wszystkich rozczulał, urzekał…
Lecz czas … Czas szybko uciekał.
Kwiaty opadły z jej sukni.
I znów przed lustrem stanęła,
zerkając na nie z ukosa.
– Może korale we włosach?
W mig się zabrała do dzieła.
Zielone… Białe… Różowe…
Ciągle nie takie. Nie w guście.
Mina jej zrzedła. Znikł uśmiech.
Trzymała się ciągle za głowę…
Wreszcie znalazła czerwone.
I znów przed lustrem. Od nowa.
To je przypina. To chowa.
Na baczność. Na spocznij. Z ukłonem.
Raz zerknie na lustro prosto.
Raz bokiem. Raz jak sprężyna.
Co za dziewczyna – Kalina!
Aż nie chce się wierzyć oczom.
Dziwiły się też łabędzie,
kręcąc długimi szyjami:
– Zatańczyć mogłaby z nami?
Primabaleriną będzie.
I skrzydła unosząc z wdziękiem,
niczym baletnice dłonie,
rozpoczęły przedstawienie
Piotra Czajkowskiego dźwiękiem.
I popłynęła muzyka
W tan poszły łabędzie.
– Co za szczęście. Co za szczęście.
Uśmiechała się Kalina.
Zapatrzona w swe korale,
nie liczyła dni, ni nocy…
Ale gdy balet się skończył
i odpłynął razem z wiatrem,
znów stanęła przed swym lustrem.
– Coś ta suknia nie tak leży…
I zaczęła nowe mierzyć.
Złote, bursztynowe, żółte…
Przymierzyła też brązową…
Aż stwierdziła stojąc nago:
– W tych się czuję bardzo staro.
Muszę kupić sobie nową.
Niech to będzie suknia biała,
biała niczym płatki śniegu.
List wysłała aż na biegun.
O północy już ją miała.
Suknię przyniosły dwie chmurki:
siostry – Śnieżynka z Pierzynką.
– Może, kochana Kalinko,
potrzebne ci jeszcze butki? –
pytały siostry Kalinę.
– Czas odpocząć od muzyki.
Nie potrzebne mi buciki.
Idę spać na całą zimę.
Co za dziewczyna….
Czerwona Kalina.
