PUSIA – leśna norweżka


Pusia była wyjątkową kociczką. Ile doświadczyłam z nią radości i smutków, ile emocji mi dostarczyła, ile wspólnych przeżyłyśmy przygód – trudno zliczyć. Rozumiałyśmy się jak dwie najlepsze przyjaciółki. Umiałyśmy sobie ustępować. Wielokrotne kompromisy nauczyły nas pokory. Pusia wiedziała, że jest zdana na moją łaskę i niełaskę. Ja starałam się być dla niej jak najlepszą opiekunką zastępczą.

Poznałyśmy się przed Wigilią Bożego Narodzenia w 2012 roku, kiedy to przyszłam do jej domu z opłatkiem, by złożyć świąteczne życzenia Irenie Dresler, mojej przyjaciółce, a jej opiekunce. Miesiąc wcześniej pochowaliśmy Tadeusza, Ireny męża. Z Ireną i Tadeuszem znaliśmy się od zawsze.
Wtedy, podczas tej wizyty, Irena poruszyła temat Pusi. Nie dawała sobie z nią rady, gdyż sama była chora i także potrzebowała opieki. Dodatkowo chciała wyjechać do córki Anety do Irlandii (może ostatni raz – jak wtedy myślała).
Pusia była dla niej wielkim obciążeniem. Pomyślałam, że przecież mogę jej pomóc i na te trzy-cztery miesiące, gdy będzie u córki, zaopiekuję się kociczką.
W ciągu dwóch tygodni Irena spakowała do pudeł wszystko co było Pusine.
• Majętna „dziewczynka” – uśmiechnęłam się do Ireny, widząc te pudła, pudełka i pudełeczka oraz przygotowany do drogi duży transporter.
• Lubi „Whiskas” w torebkach, ale nie rozpieszczaj jej. Chrupki też zje, jak będzie głodna.
Nagle przeleciała mi przez głowę myśl, że Irena dlatego wszystko przekazuje mnie, bo już Pusi nie chce, że chce ją oddać komuś na zawsze, a ja mam być pośrednikiem. Już po śmierci Tadeusza Irena szukała dla Pusi nowego domu. Miała wielu przyjaciół. Była bardzo szanowaną nauczycielką języka polskiego. Była dyrektorką w szkołach podstawowych. Tadeusz także miał dużo przyjaciół. Na jego pogrzebie był pełny kościół ludzi. Był inżynierem. Pracował w Zakładach Metalowych. Był kierownikiem i dyrektorem. Był także radnym miejskim. Ale Pusi nikt nie chciał…

Wcześniej w ich mieszkaniu był Ben – rasowy dog. Obydwoje byli przyzwyczajeni do posiadania pupila w domu, szczególnie Tadeusz. Dla niego była to okazja wyjść z domu. Irena niechętnie wychodziła z psem, dlatego też decydując się na kolejnego pupila, zdecydowali się na kota.
Tadeusz mówił, że znaleźli ogłoszenie w Internecie o Pusi. rasowej Norweżce leśnej. Hodowca miał ją oddać za darmo, gdyż była ostatnim szóstym dzieckiem w miocie, a na dodatek rodzeństwo jej nie akceptowało i nie dopuszczało jej do cycka matki. Pusia była rasowym kotem. Rodzice jej mieli rodowody. Pusię przywiózł specjalny kurier. Miała tylko dwa tygodnie. W przesyłce była także „Książeczka zdrowia”, była butelka do mleka ze smoczkiem, mleko kocie i trochę pierwszego jedzenia. Było też trochę ulotek o pielęgnacji kociaka i kilka zabawek. Natomiast nie było karty rodowodowej Pusi. Tadeusza to nawet zaskoczyło, ale zaraz wyjaśnił hodowca telefonicznie, że oni w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się Pusia, oddają kociaki nowym opiekunom za darmo, ale bez rodowodu. Koty rasowe z rodowodem są drogie i nie wszystkich jest stać na takiego pupila. Tadeusz nie miał wiedzy na temat adopcji kotów, mógł tylko wysłuchać wyjaśnienia hodowcy i podjąć odpowiednią decyzję. Jeszcze chwila wahania w związku z powstałym „niedomówieniem”, czyby Pusi nie odesłać z powrotem do hodowcy, ale Pusia już była przy Tadeuszu i ocierała się o jego lewą nogę.
Głównym opiekunem Pusi był oczywiście Tadeusz. To on kupował jej mleko, on karmił ją smoczkiem, kupował jedzenie, smakołyki, zabawki, czesał ją i bawił się z nią. Nawet czasem zabierał ją na działkę.
Gdy Tadeusz rozchorował się, gdy zaczęli przychodzić do ich domu obcy ludzie (lekarze, pielęgniarze) Pusia bardzo się ich bała. Chowała się, czasem nawet ze stresu nie jadła. Gdy Tadeusz umarł, gdy nie było go już w domu, Pusiny świat nagle się zmienił. Irena bardzo starała się zastąpić Tadeusza, ale nie było to łatwe. Nie było to łatwe ani dla Pusi, ani i dla Ireny. Irena kilka lat wcześniej przeszła ciężką chorobę nowotworową. Po śmierci Tadeusza ponownie rozchorowała się. Doszła jeszcze depresja. Zaplanowany wyjazd do córki przedłużał się. Powoli zrozumiałam, że muszę dla Pusi szukać rodziny zastępczej.
Pusia przyszła do mojego domu 5 stycznia 2013 roku i była 8 miesięcy.

Pusia. Norweżka leśna. Kot łowny. Duża. Ważyła 7,5 kilo. Jak na kota łownego przystało – w dzień spała, zaś w nocy pracowała. Wstawała między trzecią a czwartą nad ranem, jeszcze jest ciemno. Oczywiście mnie także budziła. Najpierw manifestacyjnie drapała mocno w dywan, a jak nie pomagało w dywan to po kanapie, a jak to nie skutkowało to wtedy łapą. Do skutku, aż musiałam wstać. Bywało, że nie mimo to jednak nie wstawałam, odwracałam się do niej plecami (ona też tak robiła, jak coś jej nie odpowiadało). No to wtedy potrafiła zajść od ściany i dopiąć swego. Więc wstawałam, nakarmiłam ją, wygłaskałam, wyszczotkowałam i już mogłam być wolna. Mogłam jeszcze pospać. Około godziny piątej  Pusia też szła z powrotem spać. Wieczorem najchętniej przesiadywała na klatce schodowej, obwąchując wszystkie stopnie schodów przez wszystkie piętra. Pusia uwielbiała być na powietrzu. Nawet pozwalała założyć sobie szelki, gdy miałyśmy wyjść do naszego „parku” za blokiem. Irena ją nauczyła, że jak się ją zawoła „Pusia”, to żeby nie wiem co, to ona musi natychmiast się stawić. No, więc gdy już sprawdziłam, że rzeczywiście tak jest, to nawet w tym naszym „parku” uwalniałam ją z szelek, żeby mogła sobie pomyszkować pod krzakami. Jak tylko zawołałam Pusia, zaraz do mnie podchodziła. Zapinałam pasek do szelek i wracałyśmy do domu na II piętro.
Pusia uwielbiała leżeć na kolanach. Wtedy „miesiła ciasto” po mnie i cudownie mruczała. Kładła się do mnie spać do łóżka zawsze od ściany. Kot norweski leśny to duży kot, ale jakoś musiałyśmy się zmieścić.

Kot norweski leśny to także bardzo długa sierść. Ja nie miałam doświadczenia z kotami domowymi. Nie wiedziałam, że takie koty muszą czasem kłaczki wyrzygiwać. Że powinny dostawać specjalne tabletki na odkłaczanie. Irena mi o tym nie powiedziała. Może obawiała się, że mogłabym zrezygnować z opieki nad jej kotem, że przez te trzy miesiące jakoś sobie poradzę, a jak ona wróci to będzie szukała jej domu zastępczego prawdziwego. Nawet miała już rozmawiać z dyrektorką swojej byłej szkoły PSP 26, w której ona też była dyrektorką. Tam była kotłownia. Jakaś stołówka. No i boisko, przestrzeń. Ale jakoś te rozmowy ciągle nie dochodziły do skutku.
Trzy miesiące zimowe minęły, nadeszła wiosna. W ramach przygotowań do noclegów na działce przygotowywałam Pusię do spotkań z naturą, a więc namawiałam ją, żeby wyszła na powietrze, a nie obwąchiwała schody. Raz mi się nawet udało, że nawet nie chciała wracać do domu na noc. Potem coraz częściej wyciągała mnie do naszego „parku”. Pusia „parła” na powietrze. A ja z kolei „parłam”na działkę. I tak powoli doszłyśmy do kompromisu.
Kupiłam rower, transporter i … jeździłyśmy na działkę tym różowym rowerem. Transporter przypinałam pasami do bagażnika. Powoli Pusia nauczyła się nie kręcić podczas jazdy. Raz nawet miałyśmy przygodę, że na zakręcie straciłam równowagę i wywaliłam się (50 lat nie jeździłam na rowerze!). Na szczęście transporter nie otworzył się i Pusi nic się nie stało. Bynajmniej wcale nie zniechęciło to Pusi do takiego rodzaju podróży.

Przychodziłam z pracy, Pusia już była przy drzwiach i już kręciła się przy transporterze. Nie zawsze mogłam od razu ją wpakować i jechać na działkę. Bywało, że musiała poczekać. Wtedy otwierałam jej transporter a ona cierpliwie czekała w nim, aż ja będę gotowa.

A bywało, że po kilka razy wychodziła z nie go po mnie, żebyśmy już pojechały. Co ja wtedy musiałam się jej nagadać, że zaraz Pusia … jeszcze za chwilę… itd… Najgorzej było nam przechodzić przez tory kolejowe. Pusia ciężka. Rower choć z aluminiową ramą, ale też ważył. Musiałam ją odpinać, przenosić, przypinać przez jedne tory, a potem przez drugie tory. Pusia nie miauczała. Cierpliwie czekała. Ale jak już dojeżdżałyśmy na działkę to była taka szczęścia i miauczała, żeby jej jak najszybciej otworzyć drzwiczki. Wolność.
Cieszyła się jak niewinne małe dziecko. Ale gdy trzeba było wracać do domu, nie protestowała.

W Zielone Świątki przyjechałam z Pusią rowerem. Przywiozłam cały majdan niezbędny do nocowania – oczywiście dla Pusi, bo swój miałam już dawno zwieziony. A więc  karmę, puszeczkę i rękawicę do szczotkowania Pusi. Właśnie w ubiegłym tygodniu Dorotka mi ją kupiła. Żadne szczotki, żadne grzebienie nie zdały egzaminu tak, jak ta skórzana rękawica z gumowymi kolcami. Pewnie Pusi przypominała ogromny jęzor jej matki. Cóż, oznaki sieroctwa często towarzyszą i ludziom całe życie.

Aż się zdarzyło, że wzięłam dwa tygodnie urlopu. Dwa tygodnie niespodzianek. uż pierwszego dnia przyszły w odwiedziny cztery psy (działkowe podrzutki). Jeden po cichutku, bez szczekania przeskoczył przez siatkę, a trzy czekały w alejce, żeby obserwować „scenę”. Stanął na polu za płotkiem i patrzył na Pusię. Pusia schowała się z drugiej strony płotka, pod ławką. Było cicho, jak przed jakąś burzą. W pierwszej chwili to tego psa, który odważył się wejść, nie widziałam, tylko te trzy na alejce. Zastanowiło mnie dlaczego patrzą na moje pole. Gdy zobaczyłam tego przy płotku zaraz zorientowałam się o co chodzi. Podeszłam do niego bardzo spokojnie, porozmawialiśmy i jakoś powoli udało mi się go wyprowadzić z mojej działki. Otworzyłam mu furtkę i wyszedł w milczeniu.

Innego dnia już po mojej wieczornej toalecie, po zorganizowaniu kuwety dla Pusi, po nakarmieniu i wyszczotkowaniu Pusi za dobre zachowanie przez cały dzień, po zamknięciu okien i drzwi –  ok. godz. 21, przyłożyłam się do poduszki. Pusia nie była zdecydowana, gdzie ma spać. Kręciła się to tu to tam, ale miejsca sobie nie znalazła. Ani druga wersalka, ani żadne krzesło, ani szafa amerykańska – nie pasowały jej. Wzięłam się za lekturę „Opowiadań” Konstantego Paustowskiego (wydanie Książki  i Wiedzy z 1951r. – a więc książka ma tyle lat co i ja). Ale jakoś to czytanie mi nie szło. Słabe światło, słabe okulary i ta Pusia, która nie może do snu się ułożyć. Odłożyłam książkę. Przywołałam Pusię (stawia się na każde zawołanie), pogłaskałam ją, a ona mnie do drzwi prowadzi. Jeszcze było widno, więc pomyślałam – niech sobie stworzenie pochodzi po ogrodzie. Dochodziła dziesiąta, a ona nawet nie myśli wracać. Oczywiście stawia się, jak ją zawołam, ale zaraz wraca do ogrodu. No i rób kobieto, co chcesz. Zostawić otwarte drzwi na całą noc – trochę strach – a nóż niepożądany ktoś wejdzie. Pomyślałam więc, że zostawię jej okienko „łazienkowe”. Już nauczyła się z niego korzystać, chcąc iść na skróty. Okieneczko malutkie – niepożądany gość przez nie nie wejdzie, chyba że jakiś karzeł. No i zostawiłam jej to okienko – niech się rządzi.  Zaraz zrobiło mi się zimno. Doubrałam się więc, przywołałam Pusię, gdzie ona jest. Zaraz weszła przez okienko i zaraz z powrotem zeskoczyła. Wyraźnie nie myślała iść spać. Ja też nie mogłam usnąć – czuwałam co ona robi. W końcu przyszła. Weszła od strony ściany do mojego posłania, przytuliła się – śpimy. Fajnie. Nie zamykam okna, bo może będzie wolała wyjść na dwór zamiast skorzystać z kuwety. Długo nie pospałyśmy. Wydała jakiś dziwny pomruk i wyszła przez okienko. Pomyślałam – za  potrzebą. Dobrze. Za kawałek wróciła. Znów położyła się obok mnie od ściany. Śpimy. Nie słyszałam jak schodziła z łóżka. Usłyszałam głośne syczenie, warczenie,  trudno to opisać, bo nawet jak Ania pierwszy raz przywiozła Fifi (czarną Brytyjkę) to tak nie warczała. Zerwałam się z łóżka – co się dzieje? Pusia siedzi w okienku najeżona i warczy, że aż strach do niej podchodzić. Jeża zobaczyła, czy może kreta?
 – Pusia, Pusia – mówię do niej. – Nie bój się. Choć spać. Zamkniemy okienko i nikt do nas nie wejdzie.Ale gdzież tam. Wyskoczyła przez okno i pobiegła do ogrodu.
Cóż miałam robić. Niech poluje – zostawiałam ją i poszłam spać. Za długo nie pospałam. Straszny , ale to straszny miaukot  zerwał mnie na równe nogi. Nic tylko jakiś pies ją dorwał. Otworzyłam drzwi, żeby ratować Pusię i widzę ją pod altanką i czarnego sporego kota, jak odchodzi za domek. Pusia najeżona warczy, syczy. Znów ją uspokajam, ale gdzie tam. Nie słucha mnie. Pomyślałam, że teraz to pewnie do domu na nocleg nie wróci. Spojrzałam na zegarek – kilka minut po północy. Księżyc dąży do pełni –widniutko, jakby kto oświetlił całe pole. Z dala słychać ujadanie psów. Jakby to była pełnia – można by pomyśleć wilkołakach. Przygotowała dla Pusi legowisko na werandzie na leżaku, żeby nie leżała na zimnym betonie, czy na trawie. Noc aż taka ciepła nie jest. Pusia powoli uciszyła się.
– No, pogoniła obcego kota – teraz tylko pilnuje, żeby nie wrócił. – I kolejny raz przyłożyłam się do poduszki. Nie na długo. Jazgot był tak wielki, że chyba go było słychać na całym Godowie. Znów wyskoczyłam z łóżka. Otworzyłam drzwi. Pusia siedzi pod leżakiem na werandzie. Warczy, syczy, jeży się. Chodniczkiem powoli odchodzi ten sam czarnuch. Przez okienko staram się Pusię uspokoić. Powoli wyszła spod leżaka i drzwiami weszła do domku. Zamknęłam okienko, zamknęłam drzwi, jeszcze chwilę z Pusią pogadałam  i położyłam się spać. Pusia pokręciła się po domku w końcu ułożyła się na drugiej wersalce. Nareszcie. Rano (jeszcze było ciemno, ale za kilka minut miało się rozjaśniać) słyszę,  że Pusia  (tak jak ma w swoim harmonogramie dnia) drapie o chodnik.
– Oho, pobudka – pomyślałam sobie. Odwróciłam się do niej plecami, bo jeszcze chciałabym pospać, ale gdzież tam. Pusia weszła na mnie i musiałam wstać. Otworzyłam jej drzwi i pobiegła do ogrodu. Nawet nie do miseczki, gdzie miała przygotowane na noc jedzenie.
– To sobie pochodź – ja idę spać. – I nie wiem, który to już raz przykładałam się do poduszki.
Jak usłyszałam skrzeczące sroki – było już widno. Ale to tak nadawały, że pomyślałam, że może dopadły Pusię. Znów zerwałam się na równe nogi. Pusia siedziała w drzwiach i patrzyła na te kilka rozdartych srok. Odfrunęły, jak mnie zobaczyły. Kto wie, czy nie miały złych zamiarów wobec Pusi. Co to dla takich drapieżnych srok jeden kot. Aż ciarki przeszły mi po plecach, jak sobie wyobraziłam to najgorsze…
Dochodziła godzina szósta. Pora wstawać. Zrobiłam sobie gorącej herbaty. Dla Pusi przygotowałam Whiskas – cielęcinę w sosiku kremowym z torebki. Ale Pusia jeść nie chciała. Pokręciła się przy mnie jeszcze godzinkę i poszła spać. To ja też poszłam spać. Przeniosłam pościel na huśtawkę, za chwilę przyszła do mnie Pusia. Ułożyła się w nogach i tak przespałyśmy na huśtawce do obiadu, że nawet Pusi smakowała ta cielęcinka w sosie kremowym.

Kolejna noc też była niespokojna, nawet dla Pusi. Poniosła porażkę w walce o terytorium z czarnym kotem, który jakby specjalnie przychodził do niej wieczorem.  Poprzedniej nocy też przyszedł. Było małe zwarcie – jakieś syknięcie po obydwu stronach, ale Pusia szybko przyszła do domu.  Musiała być bardzo zmęczona po całym dniu „pracy”. Wieczorem byli goście. Długo biesiadowali. Nie było kiedy nawet się zdrzemnąć. Pewnie dlatego olała czarnucha. W nocy czarnuch na kwiatkach prawie pod drzwiami zostawił swoją kupę. Na wierzchu – jakby to była rękawica rzucona do pojedynku. Pusia rano długo tę kupę obwąchiwała.
Czarnuch przyszedł  przed godz. 21. Było jeszcze widno. Ja już przygotowałam się do spania. Pusia jeszcze siedziała na warzywnej ścieżce. Wyraźnie nie spieszyła się do domku. Zostawiłam więc dla niej otwarte okienko, jak poprzedniej nocy.  Już miałam zamknąć drzwi, ale wzrok mój zatrzymał się na furtce. Za nią stał czarnuch. Pusia chyba go nie widziała, albo udawała, że nie widzi. Wzięłam na wszelki wypadek patyka, gdyby miało dojść do jakiejś ciężkiej walki. Czarnuch nieruchomo długo stał za furtką. Naraz jak najlepszy skoczek przeskoczył furtkę i skierował się w stronę Pusi. Duży czarny kot. Może nie taki duży jak Pusia, ale za to na pewno sprytniejszy, może nawet i silniejszy. Już wiedziałam, że to będzie pojedynek. Czarnuch wszedł na warzywny chodnik i stanął ok. 3 metrów przed Pusią. Pusia syknęła i ruszyła w stronę czarnucha, a ten rzucił się na nią i Pusia przewróciła się.  Wylądowali w ziemniakach.  Zanim dobiegłam, żeby czarnucha odgonić, jeszcze próbowała się bronić z pozycji leżącej. Wrzasnęłam na niego i uciekł przez siatkę na działkę pani Celiny. Pusia biedna, przestraszona, leżała w kartoflisku, ale zaraz podniosła się i uciekła do domku. Większych szkód nie było – tylko połamane 2 krzaki bobu, który ładnie mi rósł między ziemniakami. Pusia zaraz poszła na wersalkę. Ja natychmiast pozamykałam okna i drzwi i czule ją pocieszałam. Wyglądałam przez okienka i mówiłam co się dzieje na dworze, żeby tylko się uspokoiła. Pusia  siedziała i jeszcze warczała pod nosem, ale coraz spokojniej. Nagle patrzę przez okienko, a czarnuch siedzi na kompostowniku i patrzy w stronę domku. Wyszłam na dwór i go pogoniłam. Potem już go nie widziałam. Pusia powoli uspokoiła się, nawet dała się pogłaskać, aż w końcu „pękła” i z tego strachu może, i z żalu nad porażką, że wręcz jakby prosiła o pocieszenie. Była bardzo smutna. Czy ją czarnuch może gdzieś skaleczył? Długo ją głaskałam. Nawet poszczotkowałam gumową rękawicą. Na koniec nawet dała się przytulić. I poszłyśmy spać. Rano (zaledwie zaczęło się rozwidniać) nie budziła mnie tradycyjnie. Próbowała otworzyć sobie drzwi sama. Ale drzwi były przecież zamknięte. Usłyszałam jej zamiar, wstałam i wypuściłam ją, zostawiając uchylone okienko. Pusia mnie nie budziła. Spałam od niepamiętnych czasów do godziny dziewiątej – zdumiona, że jest tak późno. Pusia stała przy kartoflisku i obwąchiwała pole walki. Podeszłam do niej, chciałam ją pogłaskać – fuknęła na mnie. Cóż – zabrałam połamany bób, Pusine kłaki, które były dowodem jej osobistej porażki i poszłam zrobić sobie kawę.
Kolejna przygoda z psami spotkała ją w dzień. Pusi zaczęło podobać się wychodzenie poza działkę i gdy tylko furtka była otwarta, zaraz korzystała z takiej okazji i odwiedzała sąsiednie działki i alejki. Raz się zdarzyło, że Pusia długo nie wracała. Chodziłam, szukałam, wołałam. Nie słyszała? Już myślałam, że ją te psy dorwały, ja nie słyszałam, a ona nawet nie zdążyła i ją rozszarpały „w locie”, bo tak nawet potrafiły te psy polować na koty działkowe. Opowiadała mi o tym Marysia Kańska, która tymi psami opiekowała się. Obeszłam wszystkie alejki obok i Pusi nie widziałam. Zawróciłam na swoją działkę, a tu Posia wychodzi z żywopłotu z ligustra sąsiadów. Odetchnęłam. Znów do pracy, znów z chwastami do kompostownika i nagle usłyszałam ujadanie psów, jakby w sąsiedniej alejce, może dalej.  Pomyślałam, że może Pusia znów gdzieś się szwęda po obcych działkach, psy  ją zoczyły i teraz ujadają. Zostawiłam wiaderko z chwastami i poszłam zobaczyć co to się dzieje. Z sąsiedniej alejki uciekał pies najmniejszy – jakby się czegoś przestraszył. Doszłam do tej alejki i zobaczyłam na własne oczy jak Pusia siedzi przy siatce, a trzy psy wyszczekują się nad nią. Było jakieś 50-60 metrów. Pobiegłam do niej, krzyczę na psy, żeby sobie poszły, klaszczę, a one wyją i ją szczekają na nią prawie pod nosem. Mnie jakby nie słyszały. Jeszcze  kilkanaście  kroków. Usłyszałam, jak Pusia na te psy warczy –  gotowa do walki na śmierć i życie. W końcu psy mnie zobaczyły. Odstąpiły od Pusi, ja ją szybko złapałam na ręce. Nie protestowała, choć nadal jeszcze po cichutku warczała, trzęsła się, sapała, a serce jej biło tak mocno, jakby za chwilę miało pęknąć. Zaniosłam ją do domu,
Pusia uciekła pod stół, ale za kilka minut położyła się  na aktualnej miejscówce. Tak spała/leżała nieprzerwanie cały wieczór i całą noc. Czuwałam nad nią. Od czasu do czasu wzdychała. Obudziłam ją rano o szóstej, zrobiłam jej śniadanie. Pusia pokręciła się i znów poszła do legowiska. I tak prawie cały dzisiejszy dzień przeleżała lub przespała. Mnie nie odstępowała ani na krok. I tak minął 2-tygodniowy wspaniały urlop na działce. Miałam już piękny nowy murowany domek, z pięknym strychem, do którego wchodziło się po rozkładanych schodkach. Pusia szybko nauczyła się wchodzić po tych schodach i często tam spała. Bywało, że musiałam ją znosić ze strychu na rękach, bo nie chcIała zejść (udawała, że się boi).

Pusia była ze mną do 2 września. Właśnie na ten dzień byłam umówiona z nowymi opiekunami Pusi, że po nią przyjadą.
W międzyczasie umarła Irena. Chowaliśmy ją … 2 września…
Gdy umawialiśmy się na ten dzień nic nie wróżyło, że Irena może umrzeć. Nawet cieszyłam się, że będę mogła jej przekazać taką miłą informację o Pusi.
Ostatnią noc  z niedzieli na poniedziałek Pusia przespała na moim łóżku. Przed snem przyszła do mnie, żeby ją przytulić i wygłaskać, a potem ułożyła się w nogach i tak z niedługą przerwą przespała całą noc.  A nie spała u mnie od wiosny.
Zaraz po pogrzebie przyszły opiekun Pusi zadzwonił do mnie i już na wieczór byliśmy umówieni na spotkanie. Przyszłam nieco wcześniej, żeby wypuścić Pusię na dwór. Tak więc zdążyła Pusia jeszcze się wybiegać, pobuszować po swoim parku za blokiem, obwąchać wszystkie krzaki – pomimo, że padał drobny deszcz, wiało i było zimno. Ale gdy tylko z balkonu zawołałam: „Pusia … Pusiaaaa…” zaraz  wybiegła ze swojego buszu, żeby pokazać się, że nic jej nie jest. Gdy zaś dopowiedziałam jej: „Pusia choć, pani da Pusi smakołyczka, pani da Pusi, da pani …” zaraz przyszła do domu… Sama. Ktoś tylko musiał otworzyć jej drzwi na klatkę schodową. Moje były uchylone. Nowy opiekun wiele o niej przeczytał z moich notatek blogowych o Pusi. Dlatego zdecydował się ją adoptować. Gdy przyszli po nią nowi opiekunowie była bardzo gościnna. Grzecznie przywitała, pozwoliła im także siebie pogłaskać i wyczesać rękawicą. Nawet nie bardzo chciała wychodzić z domu. Tak więc spakowałam majątek Pusi, wzięłam ją na ręce i delikatnie wstawiłam do transportera. Nie protestowała. Spodziewała się podróży na działkę. Tymczasem czekała ją podróż w nieznane. Na chwilę przed wyjściem gości  do domu wrócił małżonek. Wyciągnął do Pusi rękę, żeby się pożegnać, a ona wyciągnęła do niego przez kratkę łapkę. Zakręciła się i małżonkowi  łezka w oku. Wierzyłam, że szczęście dopisze nam wszystkim i kiedyś  się zobaczymy. Wierzyłam, że dom z ogrodem będzie dla Pusi rajem. Tego dnia, gdy  wracałam z pracy, zobaczyłam, że przed naszym blokiem wycięto pół pusinego parku.  Wycięto po linii dębów. Może i dobrze, że Pusia tego już nie zobaczyła..

Miałam informację, że Pusia doskonale czuła się w nowym domu. Miała swój ogród, swoje tajemne miejsca, a przede wszystkim wolność, za którą tęskniła całe życie.
Jej nowa opiekunka, pani Gosia, także oddała jej całe swoje serce, nie mówiąc o kawałku swojego łóżka. Wydaje się, że wszyscy cieszyliśmy się szczęściem Pusi.
Po dniu Wszystkich Świętych zdarzyło się, że mój sąsiad blokowy pan Ofat zapytał mnie o Pusię. Znał ją bardzo dobrze. Widywał mnie z nią bardzo często. A to gdy wychodziłam z nią na spacer, a to gdy czekała pod klatką, żeby ją wpuścić do domu, także gdy wyjeżdżałyśmy na działkę rowerem (Pusia w koszyczku na bagażniku). Wiele osób widziało Pusię. Była pięknym kotem, dlatego zwracała na siebie uwagę. Także jej zachowanie było czasem jak prawdziwego kota zawodnika wystawowego.
Więc zapytał mnie wtedy sąsiad o Pusię, a ja mu powiedziałam, że ma nowy dom.
I wtedy wyjaśnił mi skąd to jego pytanie. Powiedział, że przez dwa dni widział kota podobnego do Pusi na trawniku przy ulicy Wierzbickiej. Właściwie to były zwłoki kota. Pomyślał wtedy, że to Pusia, bo jaki inny kot (na osiedlu takiego nie widział). Myślał, że Pusia mi uciekła jakiś czas temu, wałęsała się po osiedlu, aż wpadła pod jakiś samochód. Myślał tak, ponieważ od dawna nie widział jej ze mną, a nie było okazji, żeby mnie zapytać o Pusię. Teraz jednak, gdy zobaczył zabitego kota, od razu przyszło mu na myśl, że to Pusia. Sąsiad opisał mi w którym miejscu widział tego kota i miałam zaraz tam iść i sprawdzić, czy to na pewno Pusia. Jak się okazało sąsiad szedł właśnie w tamtą stronę, więc poprosiłam, żeby mnie tam zaprowadził. Poszliśmy. Na miejscu nie było już żadnego kota, nawet w pobliżu. Sąsiad na głos pomyślał, że może służby porządkowe już sprzątnęły go lub może ktoś zabrał go „na skórkę”, kot był wyjątkowo ładny i duży. Dalej myślał na głos, że może Pusia uciekła im z domu, szukała mnie i nie udało się jej dotrzeć, albo nowi opiekunowie nie radzili sobie i podrzucili pod klatkę i dalej stało się jak się stało. Mnie także różne myśli przychodziły do głowy. Mogłam zadzwonić wprost do opiekunów i zapytać, ale coś mnie powstrzymywało. Przecież, gdyby stało się coś złego, to pewnie by mnie poinformowano. Tych „gdyby” było tak dużo, że postanowiłam wstrzymać swój niepokój, aż samo życie go wyjaśni.
Panią Gosię czasem spotykałam na przystanku autobusowym „7”. Opowiadał mi o Pusi. Pusia kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia Pusia bardzo zachorowała. Przestała jeść. Bardzo szybko chudła i żółkła. Przez tydzień schudła 3 kilogramy, a ważyła 7,5 kg. Opiekunowie następnego dnia po świętach poszli z nią do lekarza. Rozpoznanie było jednoznaczne – rak wątroby. Lekarz poinformował, że trudno powiedzieć dlaczego Pusia tak ciężko zachorowała, być może stresy jakie przeżywała w ciągu tego ostatniego roku były dla niej za wielkim obciążeniem, może jakiś wirus. Pusia bardzo cierpiała. Lekarz już nie widział dla niej ratunku. Zaproponował zastrzyk nasenny.
Wczoraj Pusia usnęła. Trudno powstrzymać łzy.
Wczoraj jeden z polityków telewizyjnych powiedział, że w 2013 roku wiele ważnych osobistości odeszło z tego świata: Józef Glemp, Sławomir Mrożek, Tadeusz Mazowiecki, Edmund Niziurski, Joanna Chmielewska, Jadwiga Kaczyńska, Maciej Zimiński, Lidia Korsakówna, Stanisław Szozda i wczoraj Wojciech Kilar. Powiedział ten polityk, że śmierć tych ludzi jakby zamknęła karty historii także z jego życiorysu. Zamyśliłam się nad jego wypowiedzią, nawet długo ją analizowałam dla siebie, że nawet sen mi nie przeszkadzał, nie przychodził.
Dziś rano dopełniłam tę listę (moją listę) moimi Przyjaciółmi: Tadeuszem, Ireną i Pusią.
Rok 2013 zostanie Pusinym Rokiem na zawsze.
We wtorek, 31 grudnia 2013 roku, otworzyli przed moim blokiem Biedronkę. Jej budowę rozpoczęto w pierwszym tygodniu września, gdy Pusia była już w nowym domu. Teren Biedronki zajmuje znaczną część Pusinego Parku.