Dzisiejszy dzień piękny. Synoptycy przepowiadają, że to już ostatni taki piękny weekend. Wczoraj wykopałam (z pomocą męża oczywiście) dwie czereśnie. Jednak na mojej działeczce nie zdały one egzaminu. Rosły szybko, zajmowały coraz więcej przestrzeni, a pożytek z nich był mizerny. Radość miały tylko szpaki. Na ich miejsce przesadzę jabłonki, tylko czekam żeby opadły im liście. Popracowałam także przy malinach. Pozostało mi jeszcze je obciąć (też czekam aż opadną im liście). Być może na tygodniu uda mi się przesadzić borówki i jagody. Chcę im zmienić lokalizację – może będą wdzięczniejsze. W tym roku nie dokupuję drzewek owocowych. Walczy o przetrwanie wiśnia – może jej się uda.
Poplon z facelii pięknie zazielenił warzywnik. Jest jeszcze wysiana gorczyca, ale jeszcze jej nie widać. Może zdąży wykiełkować i podrosnąć przed prawdziwą zimą.
Na wschodniej ścianie domku kolorowo. Dekoruje ją dzika winorośl.
Północną ścianę maluje winobluszcz i bluszcz zimozielony.
Szkaradkowo zasypały liście brzozy i zrobiło się trochę smutno.
W oczku też jesień. Na bieżąco usuwam liście z kaliny i z roślin wodnych. Trzcina i tatarak dobrze się trzymają. Pompa wodna do kaskady już odłączona.
Zakwitły chryzantemy.
Nadal kwitną nasturcje. Ze smakiem zjadam po dwie naraz.
Dzisiaj znów przyniosłam różę. Czerwoną, pachnącą. W ciepłej kuchni pachnie mocniej niż na powietrzu. Róża to kwiat mojej siostry bliźniaczki. Kochała kwiaty, ale róże wyjątkowo. Niedługo przed śmiercią napisała krótki wiersz o róży bez tytułu:
(…DARUJĘ CI NAJPIĘKNIEJSZĄ RÓŻĘ UTKANĄ Z KARTEK WIERSZY I WPLECIONĄ W OBŁOK).
Dzisiaj wybory samorządowe. Ja swój głos oddałam rano. Wieczorem wybieram się na „Wieczór wyborczy” do „Elektrowni”.









