Uwił swe gniazdko w gałązkach powoju,
Co pod sąsiadów balkon się wznosi,
Na górnym rogu przy dużym pokoju.
Nawet o pomoc mnie nie poprosił.
Ciężko pracował, od świtu do zmroku.
Budulec znosił z pobliskiej łąki.
A ileż w tej pracy było uroku.
Powój z podziwu otworzył pąki.
Balkon się wnet zazielenił dokoła.
Gniazdko jak pałac – czarem urzeka.
Wróbelek z poręczy ćwierkotem wołał.
Co ptaszek usiadł, to wnet uciekał.
Nareszcie w pobliżu usiadła dama.
Szczęściarz. Do gniazdka w ukłonach prosił.
Lecz tam,w gniazdeczku, zostawił już samą,
A tylko jedzenie jej przynosił.
Gdy w liściach głośne rozległy się krzyki,
Wspólnie jak mogli je uciszali.
Jak na parkiecie w takt rwącej muzyki
Przy nich skakali – tak je kochali.
Ich taniec miłosny jednak się skończył.
Na moim balkonie rok przeminął.
Znów czekam, że wiosna wróble połączy.
Pąki powoju też się rozwiną.
