często stają nam na drodze.
Bywa – idą razem z nami,
niepokoją nas latami.
Strach… Być może coś się stanie.
Wierzyć weń? Nie zważać na nic?
Znaczeń szukać po sennikach?
Czy o sens ich wróżek pytać?
Każdy swoją ma odpowiedź.
Ja tymczasem baśń opowiem.
Baśń o Radomirze – woju.
I o jego niepokoju.
Czy to działo się za Mieszka,
czy to działo się za Leszka –
za Wielkiego, czy Łokietka,
tego nikt już nie pamięta.
Pewne tylko, że za Piastów,
kiedy Radom zwano miastem.
Tutaj baśń ta się zrodziła.
Ciotka tak mi ją streściła:
Żona woja – Bogumiła
synów dwóch mu urodziła.
Cud bliźniacy. Identyczni.
Kropka w kropkę. Rysy w rysy.
Silni w rękach, mocni w nogach
rośli chłopcy, jak na drożdżach.Woj się chwalił. Woj się pysznił.
Opowiadał o nich wszystkim.
Krawcom, szewcom i młynarzom,
Aptekarzom, bakałarzom.
Nie ominął kominiarza,
ani zduna, ni stolarza.
Nawet żebrak spod kościoła,
nim o grosz na chleb zawołał,
także musiał go wysłuchać.
I włóczęga. I przekupka.
Woj się chwalił – a czas leciał.
Minął miesiąc, drugi, trzeci …
– Radomirze! – rzekła żona. –
Czas byś synom dał imiona.
I o chrzestnych się zatroszczył.
Chłopcy stają się dorośli.
Jak ich wyślesz między ludzi?
Czas, byś mężu się obudził! –
zakończyła dosyć ostro.
– Żooono! Co cię tak poniosło?
Przecież gonić nie musimy.
Przyjdzie czas – i będą chrzciny.
– Dłużej nie ma co odkładać.
Ludzie zaczynają gadać.
– Niech gadają, bo jest o czym!
Tak dyskusję woj zakończył.
Dać imiona. Ale jakie?
Paweł z Gawłem? Marek z Wackiem?
Bolek z Lolkiem? Jacek z Plackiem?
Może Jan ze Stanisławem?
Woj się głowił. Kombinował.
W głos imiona recytował.
A Gerwazy i Protazy?
Uśmiech znikał z woja twarzy.
Myślał: „Może z innej beczki?”
Zajrzał więc do swej „Książeczki”.
Widzi, że z Jakubem Filip.
Że z Metodym razem Cyryl.
Z Piotrem Paweł. Wszyscy święci.
Woj rozmyślał. Głową kręcił.
Może imię dać królewskie?
Ot, na przykład Mieszko z Leszkiem?
Może Zbigniew z Bolesławem?
Aleksander z Władysławem?
Albo jakieś z Biblii? Sławne.
Na myśl o Kainie z Ablem
ciarki przeszły mu po piętach,
włosy zaś stanęły dęba.
– Co ja powiem swojej żonie?
Woj podrapał się po głowie.
Do kolacji siadł zmęczony.
Zjadłszy rzekł do swojej żony:
– Dziś do imion nie mam głowy.
Powrócimy do rozmowy.
Noc minęła. Minął ranek.
Głodny woj i niewyspany
wszedł do kuchni. Na śniadanie.
Spojrzał na stół. A tam – banie.
Dynie – jedna drugiej niepodobna.
Zwykła dynia i ozdobna.
Szparagowa i piżmowa,
także „Złota Melonowa”.
Głowy wielkie, średnie, małe.
Wszystkie piękne. Okazałe.
Także tykwy i kabaczki.
W kropki, w plamy, w różne szlaczki.
Tyle tego, trudno zliczyć…
Banie zamiast jajecznicy.
– Bogumiło! Cóż to znaczy!?
Możesz mi się wytłumaczyć!?
– Radomirze, nie krzycz na mnie.
Jajecznicę też dostaniesz.
– No to po co tu te głowy?
– To dla ciebie. Do rozmowy.
Co dwie głowy to nie jedna.
Wybierz, która ci potrzebna.
– Głupie żarty – woj skwitował
i do wyjścia się szykował.
– Głupie? No, a masz imiona? –
śmiała mu się w oczy żona. –
Chyba swoim się podzielisz!!!
Nagle woj się rozpromienił.
– Tak!!! Radosław z Mirosławem.
One mogą dać im sławę!
Tylko takie im pasują!
– Nic im dodać. Nic im ująć.
Żona mile zaskoczona
dziękowała mu w ukłonach
i cmokała po policzkach.
– No to … gdzie ta jajeczniczka?..
Nadszedł wreszcie czas na chrzciny.
Miało zjechać pół rodziny,
albo może nawet cała.
Już się szynka peklowała.
Peklowała się konina.
Cielęcina, baranina.
Szykowano chleb i babki.
Miody pitne i przystawki.
Rankiem nagle woj posmutniał.
Śniła mu się dziwna kłótnia.
Gdzieś kłócili się wojowie –
który lepszy. Któż to powie?
Głosy z dali dobiegały,
z brzękiem szabel się mieszały.
Rżenie koni… Kopyt stukot…
Nagle ktoś mu krzyknął w ucho:
„Ten nie zginie – kto gra w szachy!”
Czyżby chciał go ktoś nastraszyć?
Strach wojowi zajrzał w oczy.
Mara to, czy sen proroczy?
Biegiem udał się do wróżki.
Sen pamiętał, więc powtórzył.
– Los twych synów w twoich rękach –
rzekła wróżka uśmiechnięta.
– Ależ śniły mi się szachy!
Czy ten sen coś może znaczyć? –
dopytywał się woj wróżki.
– Tyle, co w popiele gruszki –
pokazując gruszek kieszeń,
uśmiechnęła się raz jeszcze.
– Tyle co w popiele gruszki!?..
Nie chce ci się głową ruszyć!
Więcej mnie tu już nie będzie!!! –
i obrócił się na pięcie…
Od poranka aż do zmroku
sen nie dawał zmrużyć oczu.
Był już z nim u jasnowidza.
Był u księdza. Był u Żyda.
– Kup pan szachy, panie woju,
i przygotuj się do boju –
po żydowsku Żyd mu radził.
Wkrótce szachy Żyd sprowadził –
z białej chińskiej porcelany.
Król i hetman – pozłacany.
Każda bierka – dzieło sztuki.
Zabrał się woj do nauki.
Mistrz z Krakowa, z szachów znany,
tak objaśnił mu zasady:
SZACHOWNICA
Szachownica wielka pani.
Obstawiła się bierkami
szeregując swych obrońców:
król na czele, pion na końcu.
KRÓL
Król szanuje przeciwnika.
Lecz z nim walki wręcz – unikaj.
HETMAN
Hetman ma wszechstronną władzę.
Miej go zawsze na uwadze.
WIEŻA
Wieża ważna, bo wysoka.
Nawet król się za nią chowa.
SKOCZEK
Skoczek może cię zaskoczyć.
Lepiej patrz mu prosto w oczy.
GONIEC
Goniec z boku widzi wszystko.
Nie zatrzymuj się za blisko.
PION
Nie oczekuj róż od pionka,
gdy na polu z nim się spotkasz.
Mistrz pokazał też roszadę.
Rozegrali bitew parę.
Po czym rzekł do swego ucznia
– Szachy, woju, to nie włócznia.
Trzeba myśleć. Trzeba ćwiczyć…
I odjechał do stolicy.
Został więc woj sam z szachami.
Medytował godzinami.
Myślał, z kim rozgrywać partie.
– Tu nikogo się nie znajdzie –
w końcu doszedł woj do wniosku. –
Płynie czas – nauczę chłopców…
Kiedyś, niby dla zabawy,
szachy chłopcom woj rozstawił.
I – jak jemu mistrz z Krakowa –
kodeks gry wyrecytował.
SZACHOWNICA
Szachownica wielka pani.
Obstawiła się bierkami
szeregując swych obrońców:
król na czele, pion na końcu.
KRÓL
Król szanuje przeciwnika.
Lecz z nim walki wręcz – unikaj.
HETMAN
Hetman ma wszechstronną władzę.
Miej go zawsze na uwadze.
WIEŻA
Wieża ważna, bo wysoka.
Nawet król się za nią chowa.
SKOCZEK
Skoczek może cię zaskoczyć.
Lepiej patrz mu prosto w oczy.
GONIEC
Goniec z boku widzi wszystko.
Nie zatrzymuj się za blisko.
PION
Nie oczekuj róż od pionka,
gdy na polu z nim się spotkasz.
Chłopcy – jakby szachy znali.
Jedną partię rozegrali.
Potem drugą, trzecią, piątą.
Woj nie wierzył własnym oczom.
Patrzył na nich jak na mistrzów,
a odchodząc rzekł po cichu:
– Ćwiczcie, chłopcy, pilnie ćwiczcie.
Kto wie, co przyniesie życie.
Chłopcy ciężko pracowali.
Setki meczy rozegrali.
Przećwiczyli nawet maty
najsłynniejszych w świecie graczy.
Dwuchodówki i etiudy.
Przećwiczyli też debiuty,
Szybkie akcje i końcówki.
Najtrudniejsze łamigłówki.
Zdawać by się mogło – wszystko.
Raz im tylko się zdarzyło,
by u ojca szukać rady.
Ojciec długo patrzył w szachy:
dwaj hetmani przeciw sobie,
przy hetmanach dwaj królowie…
– Posłuchajcie rady ojca:
Dalsza walka nie da końca.
Drodzy moi, mecz czas przerwać,
i od nowa go rozegrać.
Wytarł rękę w nogawicę
i oczyścił szachownicę.
Po czym dodał uroczyście:
– Umieć walczyć, znaczy myśleć.
I tu sen mu się przypomniał.
„Może szachy to wyrocznia?”
Kupił woj swym synom włócznie.
Tarcze kupił im z okuciem.
Miecze, dzidy i topory.
Mocne hełmy też na głowy.
Nogawice i koszule
dała matka, mówiąc czule:
– Chodźcie w nich, w nich także walczcie,
lecz braterską krwią nie splamcie.
Przez około lat trzydzieści
różne dochodziły wieści.
Doszła także i wieść taka,
że Radosław zabił brata –
szczęściem była nieprawdziwa.
Potem przyszła wielka bitwa.
Bitwa między książętami.
Chłopcy byli hetmanami –
każdy dobrze wyszkolony.
Stał Radosław z jednej strony,
po przeciwnej zaś Mirosław.
Walka była bardzo ostra.
Walka na śmierć i na życie.
Aż poległy wojska. Wszystkie.
Lecz hetmani nie polegli.
Przeciwko sobie wybiegli.
Z toporami i z mieczami.
Bracia bliźniacy – hetmani…
– Boże, prowadź! – każdy wołał.
Pole trupów dookoła
zlane potem, krwią i łzami.
– Chryste, zmiłuj się nad nami!
Ktoś zawołał: Matko Święta!
Konał ktoś. Ktoś błagał. Jęczał.
Przyglądali się książęta.
Pole – drogą do zwycięstwa.
I spotkali się hetmani…
W jednakie koszule odziani
i w jednakie nogawice –
matki rękami uszyte.
Naprzeciw siebie stanęli,
z pochew miecze już wyjęli.
Już je nawet skrzyżowali.
– Chryste! – nagle zawołali.
– Chryste! Panie nasz na niebie! –
westchnęli patrząc na siebie.
„Dalsza walka nie da końca…” –
usłyszeli słowa ojca.
„Chodźcie w nich, w nich także walczcie,
lecz braterską krwią nie splamcie…” –
usłyszeli też głos matki.
I … odeszli z pola walki.
– Walka jest nierozstrzygnięta –
dowiedzieli się książęta,
chociaż bitwę zakończono.
pole walki opuszczono,
Każdy poszedł w swoją stronę,
Gdzie miał dzieci, dom i żonę.
Bracia z ojcem się spotkali,
o bitwie opowiadali.
Woj pokiwał tylko głową:
– Chwała szachom – podsumował.
Przepowiednie, sny prorocze
często stają nam na drodze.
Bywa – idą razem z nami,
niepokoją nas latami.
Strach. Być może coś się stanie.
Wierzyć weń? Nie zważać na nic?
Szukać znaczeń po sennikach?
Czy o sens ich wróżek pytać?