Wspomnienie

Fionka nie była dużą kotką. Ragdoll osiąga ostateczny rozmiar i masę w wieku 3 – 4 lat. Dorosłe samice osiągają wagę 3,6 – 6,8 kg. Fionka należała do „szczupłych”. Jej największa waga, to było 4,4 kg. Specjalnie przy jedzeniu nie wybrzydzała: Sheba, Whiskas, Felix … Nie lubiła wątróbki, a jeśli jej coś nie zasmakowało to zaraz wyrzygała. Lubiła czesanie i masowanie brzucha. Lubiła, gdy ją nosiłam po mieszkaniu. Z ciekawością oglądała „swój świat” z wysokości. Lubiła też wychodzić na korytarz, gdy ja wychodziłam do pracy. Wytarzała się i zaraz wracała, co prawda ze smutkiem, ale wiedziała, że ja idę do pracy. Fionka zostawała sama w domu, aż ja wrócę. Nie lubiła siedzieć u mnie na kolanach, z wyjątkiem, gdy ją brałam do masowania brzucha. Fionka, jak przyjechała do mojego domu, to akurat u nas była Fifi. Co jej powiedziała Fifi „na przywitanie”, tego nie wiem, ale od pierwszego dnia Fionka wiedziała, że musi jej ustępować. Czy dlatego, że Fifi była starsza, może była samotnicą i nie lubiła konkurencji. Tak więc były dwa koty, ale za sobą nie przepadały. Jedzenie dostawały razem w osobnych miskach, ale miski zawsze ustawiałam obok siebie. Jak stołówka, to stołówka. Fifi potrafiła wyjeść nawet to, co zostało w misce Fionki. Czasem to nawet specjalnie „wisiała” nad Fionką, żeby już odeszła od swojej miski. I Fionka nie protestowała, tylko odchodziła, zostawiając jej resztę. Ostatnio zrobiłam im radochę, bo wyniosłam na balkon dużą miskę ceramiczną z wodą. Było ciepło, balkon był otwarty, że nawet i Fifi przy swoich problemach ortopedycznych dała rady wyjść na balkon. Fionka nie była agresywna. Fifi rządziła wzrokiem. Ania przywoziła ją do nas bardzo często. Głównie na czas wakacji.
Fionka była zdrowym kotem. Byłam z nią tylko dwa razy w lecznicy. Pierwszy raz, gdy była zakłaczona. Wtedy okazało się, że rusza się jej ząb i został on usunięty. Fionka odżyła. Był to 2017 rok i ważyła 4,2 kg. Drugim razem byłam z nią, bo mi się wydawało, że ma jakąś nieciekawą krostę. Ale to nie było nic takiego niepokojącego. Dwa razy Fionka miała katar, ale nie byliśmy w lecznicy, katar minął. Każda podróż dla Fionki była rozpaczą. Nawet jak była mała i zawieźliśmy ją na działkę w 2015 roku w „walentynki” ( i był to jeden jedyny raz gdy była na działce) to dla niej był ogromny stres. Dlatego Fionka siedziała tylko w domu. Lubiła wychodzić na balkon i na klatkę schodową. Dopokąd Fifi była zdrowa to Fionka tak nie stresowała się. Ale Fifi zaczęła chorować. Nawet bardzo chorowała. Była bardzo dzielna w braniu leków. Fionka ją obserwowała. Wiedziała, że z nią dzieją się złe rzeczy. Kiedyś przyjechała z kołnierzem. Miała problem z oczami. Drapała się i wylizywała się. Dla Fifi to były ciężkie dni. W ostatnie wakacje była cztery tygodnie (od 6 lipca do 11 sierpnia ). Fifi po operacji kręgosłupa musiała mieć niską szeroką kuwetę, która stała przy drzwiach wejściowych, gdyż tak miała ją ustawioną również w swoim domu. Z jedzeniem jakoś sobie koty radziły. Fionce smakowało to co Fifi przywiozła, a Fifi zajadała jedzenie Fionki. Natomiast zaniepokoiło mnie to, że Fionka zaczęła załatwiać się w kuwecie Fifi. Była rozłożona duża przezroczysta plastikowa mata, obłożona dodatkowo ręcznikami, bo zdarzało się im nie trafić. Jak Fifi wyjechała i kuweta zniknęła Fionka była rozczarowana, ale jakoś „pogodziła się”. W czasie pobytu Fifi Fionce nawet zatrzymał się mocz, ale jakoś powoli doszła do siebie. Jednak nie trwało to długo, bo już po kilku dniach zaczęła sikać pod drzwi. Dwa tygodnie uczyłam ją porządku. Wystarczyło na 4,5 miesiąca. Ostatnio Fifi przyjechała przed Bożym Narodzeniem i była do Nowego Roku. Miała ogromny apetyt, ale bardzo źle chodziła na tylnych nogach, wręcz je ciągała za sobą. To był smutny czas także dla Fionki. Fifi leżała przed miskami z wodą i z jedzeniem w drzwiach kuchni, że trzeba było ją obchodzić. Czy to było powodem, że Fionka zaczęła nagle chudnąć (w marcu 2024 roku ważyła 4,4 kg). Myślałam, że jak Fifi pojedzie do domu to Fionka odżyje. Ale nie widać było poprawy. Spodziewałam się, że może być bardzo chora i że może mieć problem z nerkami. Zdecydowałam się na wizytę u weterynarza, u naszej znajomej p. Doroty. Ma swój gabinet „Pupil” na ul. Szydłowieckiej. Byłam u niej 13 stycznia 2025 roku. Fionka ważyła 3 kg. Zrobiono jej badanie z krwi. Okazało się, że ma chore nerki. Zaufałam lecznicy. Nie pytałam o rokowania. Nie pytałam, jak będzie przebiegało leczenie. Od razu dostała kroplówkę i 2 zastrzyki. Siedziałam z nią na korytarzu i pilnowałam tej kroplówki. Jakże ona była nieszczęśliwa.
Fionka musi mieć inne jedzenie. Dostała z lecznicy kilka torebek, większą ilość zamówiłam jej przez internet. Ogólnie dostała pięć kroplówek, przy których ja już nie dyżurowałam, tylko była pod opieką szpitalika. Przed czwartą zrobiono jej badanie, które wykazało, że jest lepiej. Po piątej kroplówce miałam pojechać z nią na badanie ( miała to być sobota). Fionka bardzo źle się czuła po każdej 4- godzinnej kroplówce. Bardzo ciężko oddychała. Także bardzo źle znosiła podróż, potem czekanie w lecznicy. W sobotę rano, gdy zdawało mi się, że Fionka zdrowieje zdecydowałam, że nie pojadę z nią tylko dlatego, aby zrobić badanie krwi. Nie było już dla niej przewidziane żadne leczenie farmakologiczne, tylko dieta. Fionka już miała nowe jedzenie. Dolewałam jej wody, żeby więcej piła. Kolejny tydzień był bardzo ciężki. Fionka znalazła sobie kryjówkę w regale u Andrzeja w sypialni. Właściwie to z niej nie wychodziła. Miała problemy z sikaniem do kuwety, ale już jej nie zwracałam uwagi, przeniosłam kuwetę pod jej dziuplę i zaakceptowała ją. Przyniosłam jej także na wodę w szklanej miseczce z czerwonym brzegiem. Lubiła pić z tej miseczki, gdy robiłam pierogi. Wskakiwała na stół, żeby napić się z niej wody, a ja przynosiłam drugą taką samą i tak ” urzędowałyśmy”. Tym razem, gdy postawiłam jej tę miseczkę z wodą, to nawet sama do niej się zbliżyła. Nakręciłam filmik, jak cudnie piła wodę przez ponad 2 minuty. Z jedzeniem jednak nie bardzo jej wychodziło. Z czterech smaków tylko dwa zaakceptowała. Były dni gorsze i dni lepsze. Jednak ciągle siedziała w swojej dziupli i czekała, kiedy do niej przyjdę. Przychodziłam, kładłam się na podłodze i patrzyłyśmy sobie w oczy rozmawiając o czymkolwiek. Wychodziła tylko do kuwety. We wtorek 4 lutego Fionka poczuła się wyjątkowo źle. Była niespokojna. Schowała się w róg dziupli tyłem do mnie i nie wychodziła z niego przez dłuższy czas. Denerwowała się, gdy chciałam ją dotknąć.

5 lutego, środa, godz. 20:00.
Fionka umiera. Jest tak wystraszona tym, co się z nią dzieje, że nie wyszła z dziupli. Nie chciała już nic jeść. Dałam jej „cukiereczki”, które tak lubiła, więc je zjadła. Przez dwa dni były dla niej smaczne, ale dzisiaj marudziła. Dzisiaj postanowiłam, że nie będę ją męczyć weterynaryjnym jedzeniem i dałam jej karmę Fifi. Jakże jej posmakowała, że zjadła pół łyżeczki i jeszcze trochę później. Jest bardzo smutna. Często robi wielkie oczy, często je przymruża.
6 lutego, czwartek, godz. 20:45.
Fionka jest przerażona tym co się dzieje. Przeczytałam bardzo dużo informacji na temat chorób i śmierci kota. Koty nie wiedzą, że umierają. Biorą ten stan na chwilową niedyspozycję. Wiedzą, że muszą się uchronić przed wrogiem, a mają świadomość, że mogą sobie z nim nie poradzić. I to dlatego tak się chowają. Niektóre nawet bywają agresywne. Nawet Fionka, gdy chciałam ją wczoraj pogłaskać po plecach, to dziwnie na mnie zamruczała. Nawet dotknąć jej włoska nie mogłam, bo zaraz ze złością na mnie patrzyła. Dzisiaj miała takie odruchy, jakby coś ją zainteresowało i nastawiała uszy. Sprawdziłam, czy uszy ma ciepłe i posmyrałam jej w uszach. Nie protestowała.
7 lutego, piątek.
Dzisiejszej nocy wyszłam z nią na spacer po mieszkaniu. Andrzej spał w salonie, więc do niego nie zaglądałyśmy. Dwa razy byłyśmy na tym spacerze. Była zadowolona. Po każdym spacerze kładła się spać, a ja jak służąca matka przy niemowlęciu, gdy się budziła uspokajam ją. Szeptałam jej te wyrazy które znała” Fionka, Fiona, kicikici, ciiiii… Coś tam do niej też gadałam, a ona słuchała i coś mruczała. Taka nasza rozmowa.
8 lutego, sobota.
Po wschodzie słońca jakby chciała mi się poskarżyć. Siedziała w dziupli i pomiaukując patrzyła mi w oczy. A może chciała ze mną się pożegnać? Nie chcę nic jeść ani pić. Dawałam jej na palcu masło, zlizywała. Pamiętała, że zawsze lubiła masło. Żeby zachęcić ją do picia wody, dzwoniłam w szklany spodeczek. Czasem napiła się.
Przed nocą zaczęła się myć. Ale jak? Jakby wybierała się w daleką podróż. Ledwo stała na nogach, a myła się. Z jakimi zamachami. W pewnym momencie jej łapka jakby zawisła w powietrzu. Jakby ustawiła się do zdjęcia. Wzrok jej uciekł gdzieś daleko i utkwił i tak tkwił przez dłuższą chwilę. Potem łapka powoli opadła, Fionka chyba była bardzo zmęczona tym myciem i usiadła. Poszła spać. W nocy tak mocno spała, że sprawdzałam, czy jeszcze żyje. Ale i ja poszłam spać. Rano widziałam, że z miseczki ubyło trochę jedzenia.
9 lutego, niedziela.
Jest tak cicho, jakby przed burzą. Fionka jeszcze żyje. Cokolwiek zje, trochę się napije. Jestem cały dzień przy niej. Nie chcę, aby sama umierała. Przez sobotę i niedzielę napisałam pożegnalny wiersz dedykowany Fionce pt. „FIONKO”.
10 lutego, poniedziałek.
Siedzę przy Fionce i nie mogę powstrzymać łez. Napisałam kolejny wiersz:
… i nagle jakaś cisza nastała …
11 lutego, wtorek.
Fionka gaśnie w oczach. Noszę ją, jakby tego chciała. Nie protestuje, gdy ja kładę do dziupli. Ledwo stoi na nogach, ale do kuwety idzie. Cały dzień albo nosiłam Fionkę, albo przeleżałam na podłodze na brzuchu przed jej dziuplą. Jakby tego oczekiwała ode mnie. Czuła, że nadchodzi wielkie niebezpieczeństwo, dlatego tak mi zaufała, że gdy ja byłam przy niej to ona spokojnie spała.
12 lutego, środa.
Andrzej wrócił z zakupów i poszedł do kuchni je wyładować. A ja w tym czasie nosiłam Fionkę. Pomyślałam sobie, że mu pomogę, tylko muszę położyć Fionkę do dziupli. Jak co dzień bardzo delikatnie ją przekładałam do dziupli. Jednak zanim ją tam położyłam, Fionka (jakby na znak protestu) nagle dostała strasznych drgawek niczym epileptyk. Jak się atak skończył powoli uspokoiła się. Była bardzo zmęczona. To był pierwszy atak. Ale potem były kolejne i kolejne. Po każdym ataku nosiłam Fionkę. Rozłożyłam dla niej legowisko na podłodze. Walczyła bardzo długo, ale chyba już mózg jej przestawał funkcjonować. Leżała na posłaniu i spokojnie (jakby we śnie) czekała na kolejny atak.
13 lutego, czwartek.
Fionka walczyła.  Rano wzięłam ją na swoje łóżko, żeby czuła się bezpiecznie. Ale ona „już nie istniała”. Jej głowa już była prawie nieruchoma, oczy zapadnięte. Choć były takie chwile, że gdy kładłam ją na swoją rękę, to jakby było jej lżej tę swoją głowę trzymać, bo nawet się poprawiała. Pełne zaufanie, jak u niemowlęcia, nawet w takiej chwili. Trzymałam ją na rękach, pomagałam odbierać ataki, aż puls wskazał, że serce przestało bić.
Była godzina 12:33. Zważyłam Fionkę po śmierci. Ważyła 1,65 kg.
Położyłam Fionkę w białą pieluszkę flanelową, a potem jeszcze w białe bawełniane prześcieradło. Na prześcieradle napisałam: FIONA (19 IV 2014 – 13 II 2025) RAGDOLL. Została pochowana bez trumienki (czerwone pudełeczko, w którym zawieźliśmy Fionkę do Sypialni, okazało się za duże). Na wierzchu położyłam, różę czerwoną, którą dostałam od Stasia na Dzień Babci i szczotką „okrągłą”, którą ją czesałam przez wiele lat. Przysypałam jej mogiłkę żwirkiem z kuwety. Na wierzchu jest przysypana igliwiem i na nim leży duży kamień. Sypialnia jest na wrzosowisku w rogu działki mojej i sąsiadów. Rosną tam przebiśniegi i wieloletni groszek pachnący.
14 lutego, godz. 9:07, 0°C, piątek – Walentynki.
Całą noc przespałam bez jednej przerwy. Otworzyłam oczy i już miałam świadomość, że Fionki nie ma. Było dziwnie cicho. Te kilka sekund, które przesiedziałam na brzegu łóżka patrząc w pustkę mojej sypialni, uświadomiły mi kim dla mnie była Fionka. Nie przyszła mnie obudzić na śniadanie. Spojrzałam w okno. A tu niespodzianka. Za oknem piękny biały śnieg, niczym futerko Fionki. Aż uśmiechnęłam się do siebie. Taki prezent. Od niej? A może od Najwyższego, bo przecież i jej sypialnię także ten śnieg przykrył. Niebywałe, jakie cuda czyni natura. Poszłam do salonu sprawdzić jaka jest temperatura. Było -1°C. Stałam przy balkonie i patrzyłam na ten śnieg. Jakże głucho było w domu. Stałam, jakby świat się dla mnie na tę chwilę zatrzymał. Cichutko podszedł do mnie Andrzej. Były „walentynki” – moje imieniny. Życzył mi dużo zdrowia i dodał, że mam wielkie serce. Podziękowałam i łzy mi wypłynęły chyba wszystkie naraz. Wróciłam do swojej sypialni i zaraz zadzwonił telefon z życzeniami. Cały dzień odbierałam telefony, a było ich wyjątkowo dużo w tym roku.

Jaki zbieg dat w historii Fionki. W „walentynki” 2015 roku pierwszy raz zawiozłam ją na moją działkę, a 10 lat później (dzień przed „walentynkami” )zawiozłam ją drugi raz, gdzie pozostała na zawsze.