Czarne koty

Żelewieska szeptucha mieszkała w kurnej chacie. Chata stała na górce na skraju wioseczki nad jeziorem, które wąskim strumykiem zasilane było wodami rzeki Bug, gdy te wylewały się z koryta podczas wiosennych roztopów. Bywało, że woda zaglądała nawet do jej chaty i zalewała całe klepisko z gliny. Zdarzało się nawet, że wlewała się przez kamienne obrzeże paleniska, które znajdowało się pośrodku izby.

Szeptucha mieszkała w chacie po matce. O jej matce gadano, że któregoś dnia po prostu zniknęła. Nikt z mieszkańców wioski nie śmiał pytać córkę, co się stało matce, że zniknęła jak kamień w wodzie, jakby zapadła się pod ziemię, albo wyparowała. Bali się, że ta jeszcze rzuci na nich jakąś klątwę, albo obłoży urokiem za ich ciekawość. Mówiono o niej, że kontaktuje się z duchami. Nieraz widziano, jak głośno z kimś rozmawiała – a nikogo obok niej nie było. A wzrok miała taki, że jak ktoś na nią źle spojrzał, to zaraz się potykał. Na dodatek ciągle krążyła pogłoska, że szeptucha porywała niegrzeczne dzieci i zamieniała je w zwierzęta. Lepiej było trzymać się od niej z daleka. Niepotrzebnych nieporozumień i tak nie brakowało.

Ognisko u szeptuchy nigdy nie gasło. Ale bywało, że musiała je odkazić. Zalewała je wtedy ziołowym słonym wywarem. Buchający dym, wydobywający się przez dziurę w suficie, rozciągał się po okolicy. Był wyjątkowo ciemny, a jego cuchnący, obrzydliwy zapach był odpychający. Mieszkańcy wychodzili ze wsi, zabierając ze sobą nawet inwentarz. Bali się, że dym może być nieczysty i może sprowadzić ciężkie choroby.

Do szeptuchy przychodzili różni ludzie w różnych sprawach. Jednych leczyła ziołami, innym odczyniała uroki. Umiała też zdejmować klątwy i odczarowywać. Ale szukali u niej pomocy także tacy, którzy pragnęli zemścić się za swoje krzywdy, gdy wszelkie środki sprawiedliwości zawiodły. Żelewieska szeptucha stosowała magie i czary, o których inne okoliczne szeptuchy nawet nie słyszały.

Za usługi płacono jej z góry i najczęściej w naturze. Były to jaja, ser, mleko, a nawet masło. Ale bywało, że zapłacono jej świeżą rybą, czy workiem ziemniaków. Natomiast gotówka była rzadkością. Dlatego szeptucha każdy zarobiony grosz odkładała na czarną godzinę i na mąkę, którą kupowała od młynarza ze wsi. Młynarz „na wszelki wypadek” zawsze dokładał „miarkę” mówiąc jej, że to za zapłatę gotówką.

Ze szczodrości młynarza byli zadowoleni także mieszkańcy wsi, gdyż i dla nich za każdym razem dokładał „miarkę” mówiąc, że to za zapłatę czy to jajkami, czy to serem, czy to mlekiem.

Młynarz i szeptucha byli najważniejszymi mieszkańcami wsi i wszyscy na swój sposób odnosili się do nich z należnym szacunkiem.

Młynarz, o imieniu Kiryłło (według aktu chrztu świętego z zabłockiej cerkwi) był człowiekiem bardzo pracowitym i bardzo religijnym. Kiedy był dzieckiem nazywano go Cyrylkiem, ale gdy wydoroślał i okazało się, że będzie jedynym spadkobiercą młyna, mówiono na niego Cyryl.

Młynarz Cyryl brzmiało niezwykle wyjątkowo.

Cyryl ożenił się z Agafią, piękną i mądrą panną z sąsiedniej wsi zza Buga. W domu nazywano ją Agatą. Sprowadził żonę do siebie i w niedługim czasie wybudował nowy dom. Marzył mu się dom nad samym Bugiem. Marzyło mu się, aby każdego ranka móc pozachwycać się unoszącym się zapachem wody z Bugu, posłuchać muzyki, jaką niosła ze sobą rzeka i śpiewu budzącego się nadbużańskiego ptactwa. Zaplanował nawet wybudowanie gniazda, które mogłoby posłużyć bocianiej rodzinie. A gdy już zbudował ten dom i gniazdo, zapragnął mieć syna. Po wielu latach urodziła się … córka, której dano imię Anna. Agata nazywała ją Hanusią i kochała ją ponad wszystko i to ona zajmowała się wychowywaniem córki. Agata także sama prowadziła dom, gdy tymczasem Cyryl zajmował się tylko młynem. Gdy lata mijały i młynarz już nie miał nadziei, że doczeka się syna, postanowił dopilnować, aby przyszły zięć spełniał wszystkie jego oczekiwania. Chciał mieć zięcia młynarza.
Młynarz Cyryl ze swoją żoną i z córką odwiedzał sąsiednich młynarzy, jeździł po wszystkich odpustach, nie odmówił żadnego zaproszenia na wesela, nawet na pogrzebach także można było go spotkać. Kandydatów było wielu, uśmiechali się do Anny, a nawet zalecali się. Ale żaden z nich nie skradł jej serca.
Anna od dziecka przyjaźniła się z Miszką ze wsi. Jeszcze jako podlotki przyrzekli sobie w sekrecie, że zawsze będą razem. Rodzice nie znali ich sekretu. Przyjaźnie patrzyli na ich wszystkie niewinne zabawy.
– Miszka! Ożeniłbyś się – zachęcali rodzice syna.
– Mam jeszcze czas – odcinał się od rozmowy.
– Annę pewnie niedługo wydadzą za mąż – oznajmiła matka. – A ty zostaniesz sam. Znajdź dziewczynę odpowiednią dla siebie i nie zawracaj głowy młynarzównie – doradziła.
– Nie spieszy mi się. – Odburknął Miszka. – Zacznę szukać, jak Ania wyjdzie za mąż.

***
Rok za rokiem mijał, a o weselu u młynarzy nie mówiło się nic.

– Aniu. Czy już znalazłaś kandydata na męża? – zniecierpliwiony młynarz w końcu odważył się zapytać córkę.
I wtedy Anna zdradziła mu swoją tajemnicę.
– Jakże to? Ty, córka młynarza, miałabyś wyjść za mąż za zwykłego wieśniaka!? – Zdenerwowany młynarz aż zatrząsł się ze złości. – Nie pozwolę. Nie będzie ciebie bałamucić! – krzyczał na Annę.
– Agato! Ty słyszałaś? Nasza córka zakochała się w Miszce, w tym biednym wieśniaku z naszej wioski. Nie pozwól, aby on nawiedzał nasz dom. Powiedz mu też, żeby już przestał przychodzić do pracy w naszym młynie. A ty, Aniu, nie waż mi się z nim spotykać! – Rozkazał i wychodząc z domu trzasnął drzwiami, że aż futryny się zatrzęsły.
Rozpłakała się Anna. Rozpłakała się też Agata. Nie wiedziały co począć.
O tym, co się stało w domu młynarza, szybko dowiedziała się cała wieś.

Dowiedział się także i Miszka.

– Pójdę do szeptuchy – powiedział Miszka matce w sekrecie. – Może coś poradzi.
– Dam ci młodego kogutka, a jak będzie mało to i nioskę dołożę – zgodziła się matka.

Poszedł Miszka z kogutkiem do szeptuchy. Do jej chaty zachodziło się od strony jeziora pod górę, dość ostro. Gdy już do niej doszedł, zobaczył, że drzwi są zamknięte na skobel i na patyk. Przed drzwiami pod chatą na szarej ścierce wylegiwał się czarny kot. Ciarki przeszły mu po plecach na widok tego kota. Stanął przed tą chatą i się jej przygląda. Podwaliny na wielkich kamieniach z ociosanych dębowych bali równo ułożone. Ściany z bali z drewna sosnowego na zrąb postawione. Drzwi w mocną futrynę osadzane i choć były tylko dwa małe okienka, to ich futryny też nie byle jakie były. Dach wysoki, kryty strzechą.

– No, no… Lepsza jej kurna chata niż nasz ojcowy dom po dziadku – szepnął sobie cicho pod nosem. Rozejrzał się jeszcze po obejściu. Rozłożyste duże krzaki malin i porzeczek kusiły. Był środek lata, więc owoców było mnóstwo. Już miał sobie skubnąć, ale na myśl, że mogą mieć jakieś zaklęcie w sobie, szybko od nich się odsunął. Zza chałupy wyszła szeptucha. Zupełnie inaczej ją widział z daleka, gdy wydawało mu się, że jest starą brzydką kobietą.

Tymczasem stanęła przed nim młoda „dama”. Była bosa, ubrana w prostą bordową sukienkę z rękawami do łokci z fartuchem przepasanym dokoła bioder. Ramiona miała przykryte kolorową kwiecistą chustą. Na głowie biały czepek spod którego wysuwały się kępki rudych włosów dodawał jej wyjątkowego uroku. Niosła naręcze pachnących świeżych ziół.

– A co ty, Miszka, z tym kogutem tu robisz? – zapytała szeptucha.

Pytanie szeptuchy wytrąciło Miszkę z myślenia. Skąd wiedziała, że ma na imię Miszka? Jak więc on do niej ma się zwrócić? Szeptucho – bo tak ją na wsi nazywają? Pani – jakaż to z niej pani? Na „ty” nie wypada – krów razem nie paśli. Przez „wy” – też nie, bo jeszcze młoda, może nawet w jego wieku. Po dłuższej chwili wymyślił odpowiedź:

– Matula mnie przysłali i powiedzieli, że jak będzie trzeba to i nioskę dołoży – zestresowany odpowiedział.

Tymczasem szeptucha otworzyła drzwi ze skobla i weszła pierwsza do chałupy zapraszając do środka Miszkę:

– Wejdź, a kogutka zostaw. Kot krzywdy mu nie zrobi.

Szeptucha przez dłuższą chwilę porządkowała zioła, gdy tymczasem Miszka stał jak kołek i czekając aż ona skończy, obracał oczami dookoła, żeby przyjrzeć się izbie. Na podłodze klepisko z gliny. Po środku palenisko – ale jakie? Duże piękne kamienie ułożone w równy krąg – robiły wrażenie. Obok paleniska był wielki kamień, na którym leżała kolorowa wełniana kapka. Dwa małe, ale solidne okienka niewiele światła wpuszczały do środka. Na ścianach ikony, święte obrazy, krzyże, ale także rogi i kości zwierząt. Pod sufitem na belkach rozwieszone były zioła i grzyby. Pod jedną ścianą przy okienku stał stół z ławką, pod drugą spory szeroki i wysoki kredens. Na kredensie ciasno ustawione słoiki i pudła. W słoikach pływały dziwne rzeczy. Duchota z braku świeżego powietrza i dodatkowo od zapachu ziół zniechęcała do rozmowy, wręcz odpychała. Zastanawiał się, co jej powiedzieć, żeby już wyjść z tej jej chałupy i porozmawiać na zewnątrz, gdy tymczasem szeptucha odezwała się:

– No to słucham. – Oparła obie ręce na stole i spojrzała na Miszkę. – Krowa nie daje mleka? – zapytała, żeby go zachęcić do rozmowy.

– Nie chodzi o krowę. Chodzi o Annę – nieśmiało odpowiedział Miszka.

– O tę młynarzównę? – dopytała.

– Tak. Młynarz zakazał jej spotykać się ze mną – wyjaśnił.

– A słyszałam o niej. Słyszałam. Młynarz to dobry człowiek. Zawsze „miarkę” mąki mi dokłada, gdy u niego kupuję. Nie wszyscy młynarze są tacy hojni – uśmiechnęła się do siebie.

– Ale ja kocham Annę. Dawno przyrzekliśmy sobie, że zawsze będziemy razem – uzupełnił swoją wypowiedź.

– No tak, Miszka. Ale to było dawno. – Oznajmiła szeptucha. – A co zrobisz, gdy Anna wyjdzie za mąż? Też będziesz na nią czekać? Zacznij szukać sobie nowej narzeczonej. Może znów się zakochasz?

Szeptucha udzielając rad uśmiechnęła się do niego życzliwie i przyglądała się jego przygnębionej twarzy.

– Matula też tak mówią. Ale ja będę na nią czekać – stanowczo odpowiedział na jej rady i odwrócił się do wyjścia.

Szeptucha, widząc jego zdenerwowanie, wzięła go za rękę i poprowadziła na ławkę. Miszka usiadł i czekał. Nie rozmawiali.

Szeptucha spokojnie, bez pośpiechu siadła na kamieniu na kolorowej kapce i rozpaliła ognisko. Gdy już przestało dymić, na rozżarzone węgle po jednej małej gałązce wrzucała przyniesione świeże zioła i wyszeptywała jakieś modlitwy, żegnając się po trzykroć od czasu do czasu. Zapach ziół powoli roznosił się po izbie. Kątem oka spoglądała na Miszkę.

– Musisz być cierpliwy … – zagadnęła odwracając się do Miszki twarzą. Potem podniosła się z kamienia i usiadła na ławce obok Miszki.

– Zadam ci ważne pytanie. Możesz na nie odpowiedzieć od razu, a możesz zastanowić się i odpowiedzieć później… – I po chwili dodała: – Ale nikomu nie możesz zdradzić naszej tajemnicy. Przyrzekasz? – zapytała.

Miszka długo zastanawiał się, czy może jej złożyć takie przyrzeczenie, że nie zdradzi tajemnicy. Co może się stać, gdy powie o niej tylko matce?

– Nawet matuli? – zapytał Miszka.

– Nawet matuli. – Potakująco potwierdziła szeptucha. – Przyrzec musisz na ten krzyżyk. – I podnosząc się z ławki, zdjęła ze ściany mały drewniany mocno okopcony prawosławny krzyżyk i położyła go na stole.

– Połóż na nim prawą rękę i powiedz „przyrzekam” – poinstruowała.

– Przyrzekam. Co to za pytanie. Mów – niecierpliwie odezwał się Miszka.

– Skoro przyrzekłeś … a świadkiem twojego przyrzeczenia są te wszystkie obrazy i ikony świętych na ścianach, to posłuchaj uważnie.

Szeptucha z powrotem usiadła obok Miszki. Wzięła jego obie ręce w swoje dłonie i złożyła je, jak do pacierza. Wskazała mu palcem swoje trzecie oko i nakazała mu patrzeć tylko na nie, aż skończy mówić. Mówiła cicho i spokojnie, jakby opowiadała najprawdziwszą na świecie bajkę. Mówiąc, przyglądała się ruchom mięśni jego twarzy.

– Masz czarne krótkie włosy, ale widzę, że nad prawym uchem masz malutką kępkę białych włosów …– Zwróciła szeptucha uwagę na ten szczegół we włosach Miszki. Przyjrzała się jego włosom jeszcze uważniej i po dłuższej chwili dodała: – Zamienię cię … w kota. Będziesz czarnym kotem z malutką białą plamką nad prawym uchem. Będziesz mógł przychodzić do młyna, kiedy tylko zechcesz. Jak będziesz przydatny młynarzowi, to ciebie nie wygoni, a może nawet uhonoruje i udomowi. A wtedy będziesz mógł przychodzić do Anny tak długo, jak tylko będziesz chciał… Jeśli Anna w tym czasie wyjdzie za mąż, przyjdziesz wtedy do mnie. Jak będziesz chciał, żebym cię odczarowała – poliżesz mnie po policzku. Jak będziesz chciał zostać kotem na zawsze – możesz zostać u młynarza, albo przyjść do mnie. Też na zawsze… Natomiast, jeśli Anna nie wyjdzie za mąż, a zauważy na tobie malutką białą plamkę nad prawym uchem i wspomni twoje imię, wtedy zadziała moje drugie zaklęcie. Będziesz mógł do niej przemówić swoim głosem. O dalszym waszym losie zdecydujecie sami… Jeśli będziesz chciał wrócić do swojej ludzkiej postaci – przyjdźcie do mnie obydwoje. Do chaty wejdziesz sam. Ona poczeka za drzwiami. –Powoli z przerwami, żeby dobrze zapamiętał, tłumaczyła Miszce, jak będzie działało jej zaklęcie.

Szeptucha jeszcze długo trzymała ręce Miszki w swoich dłoniach, wyszeptując niezliczone modlitwy od czasu do czasu po trzykroć żegnając się. Na koniec jakby wyliczając dodała:

– Tak jak powiedziałam… Mogę już teraz uczynić to zaklęcie. … Możesz też zastanowić się i odpowiedzieć później… Możesz też zrezygnować z mojej usługi… Ale pamiętaj, że nie wolno ci nikomu zdradzić tej tajemnicy, bo wtedy zacznie działać inne moje zaklęcie – szeptucha szerokim uśmiechem zagroziła Miszce i wyjęła jego ręce ze swoich dłoni, kładąc je jedną po drugiej na jego kolanach.

– Tajemnicy nie zdradzę. Ale muszę się zastanowić – odezwał się Miszka.

– Jak będziesz gotowy to przyjdź. – Uśmiechnąwszy się dodała: – I nie zapomnij przynieść nioskę.

***

Miszka wrócił do domu zmęczony, smutny, zamyślony.

– Poradziła co? – próbowała z nim rozmawiać matka.

– Nie pytajcie, matulu. Nie ma o czym rozmawiać.

Matka widziała, że syn mocno przeżył wizytę u szeptuchy. Każdego dnia stawał się coraz bardziej niedostępny. Z nikim nie chciał się spotykać, ani rozmawiać. Nawet rodziców unikał. Coraz częściej wychodził z wędkami nad Bug. Bywało, że nie wracał na noc.

A gdy brakowało mąki w domu, matka Miszki z wielką nieśmiałością przestępowała progi młyna. Skrępowania także trudno było nie zauważyć u młynarza. Niby wszystko było jak dawniej, ale brakowało im tamtego serca i tamtych uśmiechów.

***

Mijały dni, tygodnie i miesiące. Minął jeden rok i minął drugi. Nie było słychać, żeby u młynarzy odbyło się wesele. Anna też z domu na wieś nie wychodziła.

Któregoś wieczoru Miszka zwrócił się do matki:

– Na jutro przygotujcie mi, matulu, nioskę. Pójdę do szeptuchy.

Drzwi do chaty szeptuchy były szeroko otwarte. Obok drzwi na szarej ścierce na tym samym miejscu co dwa lata wcześniej, wylegiwał się ten sam czarny kot. Szeptucha siedziała na dużym kamieniu przykrytym starą kapką i dokładała ziół do ogniska. Wysuwające się z ogniska głodne języki płomieni, dźwięk trawionych przez ogień gałązek, strzelające iskry i widok kłębiącego się dymu pod sufitem pokonały strach i Miszka bez wahania wszedł do izby.

– Przyniosłem nioskę – wyszeptał, kierując się w stronę siedzącej szeptuchy.

Szeptucha podniosła się z kamienia. Odebrała nioskę i postawiła ją na progu, żeby poszła na ogród. Wskazując ręką ławkę przy stole rzekła:

– Usiądźmy.

Wzięła jego obie ręce w swoje dłonie i złożyła je, jak do pacierza. Dotknęła palcem swojego trzeciego oka, co oznaczało, że ma patrzeć na nie, aż skończy mówić. Mówiła cicho i spokojnie, jakby opowiadała bajkę w nieznanym mu języku kreśląc przed twarzą Miszki znak krzyża od czasu do czasu po trzykroć. Dźwięk trawionych przez ogień gałązek i strzelające iskry akompaniowały opowiadanej bajce. Gdy szeptucha zakończyła swój rytuał, czarny kot już stał na ławce na czterech łapach. Otarł się o bok szeptuchy, zeskoczył z ławki i skierował się do wyjścia.

– Miau – rzucił na odchodne.

– Miau – odpowiedział mu czarny kot, który właśnie podniósł się ze swojej starej szarej szmaty i po chwili razem zniknęli w szuwarach nad jeziorem.

***

Na próżno matka czekała na syna do nocy.

– Pewnie od szeptuchy poszedł na ryby – szepcząc pod nosem skomentowała nieobecność syna. Następnego ranka, już nie czekając na jego powrót, wzięła spakowany koszyczek i wyszła z domu.

Młynarz Cyryl tradycyjnie dołożył matce Miszki gratisową „miarkę” mąki do jej woreczka, a ta wyłożyła z koszyczka na stół 10 jajek. Gdy już wychodziła z domu młynarza i gdy otworzyła drzwi, nagle spod nich odskoczył czarny kot. Obydwoje zauważyli kota. Kot stał i patrzył w ich stronę. Na wszelki wypadek splunęli przez lewe ramię, ale na siebie nie spojrzeli. Kot odwrócił się i odszedł.

***

Żeby złapać szczura trzeba go oswoić. A to nie jest takie proste. Trzeba dobrze poznać jego naturę, jego inteligencję. Ba – nawet wniknąć w jego myśli, plany i zamiary. Miszce tę sztukę przekazał dziadek, który choć nie był szczurołapem, wiele szczurów wyłapał. Miszka był z natury cierpliwy, więc i on, gdy trzeba było rozprawić się ze szczurami dawał sobie radę. A bywało, że były takie bezczelne, że w biały dzień chodziły po podwórku, podkopywały się pod kurniczek, nawet zakradały się do komory i wynosiły najlepsze jedzenie.

Ale jak podejść młynarza? Jak jego oswoić? Jak wejść w łaski Anny? Okazało się jednak, że to nie była droga przez mękę.

Młynarz Cyryl potrzebował kotów, bo myszy dniami i nocami mocno grasowały po zasiekach ze zbożem. Zjadały zboże, niszczyły zasieki, niszczyły worki. Najgorzej było późną jesienią, gdy ściągały sobie zapasy na zimę. Ale czarne koty to jednak młynarz gonił.

Kot Miszka nie poddawał się. Ciągle wracał i zawsze złapane myszy zostawiał pod drzwiami młyna. Któregoś dnia młynarz zdenerwował się na niego i powiedział do żony:

– Zabiję tego kota! On na pewno chce nam ściągnąć jakieś nieszczęście i dlatego znosi te myszy pod drzwi młyna. Normalny kot to zjadłby je od razu, a resztę zaniósł swoim kotom.

– Cyrylu. To bardzo łowny kot. Może myśli, że my jesteśmy głodni. Dzieli się z nami. – Próbowała Agata uspokoić męża.

– Co ty za bzdury wygadujesz, Agatko! Zabiję go, zanim coś się stanie – spokojnie, ale zdecydowanie odpowiedział żonie.

– Cyrylu! Ale on nie jest całkiem czarny. Dobrze mu się przyjrzałam. Ma białą plamkę nad uchem. Nie wyganiajmy go.

– Skoro masz pewność, że nie jest całkiem czarny, to niech zostanie.

– Przyniosę mu mleka. Jest gorąco. Na pewno chce mu się pić – uśmiechnęła się Agata i pobiegła do domu po mleko. Młynarz nic nie odpowiedział.

Czarny kot znalazł się obok miski w okamgnieniu. Agata stała przy nim i przyglądała się uważnie uśmiechając się do siebie.

– Hanusiu! … Hanusiu!… – zawołała córkę.

– O! Jaki ładny kot. – Anna powoli wyszła z domu i od razu zauważyła kota. – Skąd go masz?

– Przybłąkał się. Jest od kilku dni. Łowny, jak żaden do tej pory. Zobacz jak ładnie pije mleko.

– Może da się udomowić? – zastanowiła się Anna.

– Ma pracować we młynie.

Codziennie rano o zwykłej porze czarny kot czekał na mleko. Najczęściej mleko przynosiła Anna. Lubiła patrzeć, jak mlaskał różowym językiem. Pustą miskę zaraz zabierała do domu, żeby ją umyć na następny dzień. Któregoś razu, gdy schyliła się po pustą miskę, kot otarł się o jej rękę.

– Miau – jakby w podziękowaniu zamiauczał.

– Dobre mleko– odezwała się i pogłaskała go po grzbiecie. – Ładny kotek.

– Miau – odpowiedział na jej słowa. Anna podniosła miskę, a kot poszedł za nią, aż doszli do domu. Przed drzwiami kot zatrzymał się, jakby czekając na pozwolenie wejścia do środka. Anna uśmiechnęła się i szeroko otworzyła mu drzwi. Doskonale pamiętał miejsca w jej domu na których najchętniej przesiadywali. Poszedł przodem. Anna za nim. Wskoczył na krzesło na którym zawsze siadał. Rozłożył się na nim i od razu zaczął mruczeć, łypiąc okiem na nią od czasu do czasu. Anna usiadła obok, po jego prawej stronie i przysłuchiwała się jego mruczeniu, głaszcząc go po czarnym błyszczącym grzbiecie i po czarnej jak sadza głowie. W pewnym momencie zauważyła, że nad prawym uchem ma małą białą plamkę.

– Mój Miszka też miał białą kępkę włosów nad prawym uchem – powiedziała cicho do siebie.

– Moja Ania – usłyszała cichy znajomy głos.

Anna, zaskoczona wywołaniem swojego imienia, rozejrzała się dokoła, ale nikogo oprócz nich w izbie nie było. Może to mruczenie kota ją zmyliło?

– Śpij – wstając z krzesła Ania jeszcze raz pogłaskała czarnego kota. W odpowiedzi znów usłyszała znajomy głos:

– Aniu. Nie odchodź. Posiedź przy mnie. To ja – Miszka. Wszystko ci opowiem – usłyszała prośbę czarnego kota.

Kot wyprostował się i usiadł na krześle. Zdumiona Anna też usiadła.

– Byłem u szeptuchy… – Mówił cicho, bardzo cicho. Prawie szeptem. A ona patrzyła na niego z niedowierzaniem i głaskała jego czarne futerko.

– Co teraz zrobimy, Aniu? – Patrząc w jej niebieskie oczy swoimi dużymi okrągłymi brązowymi oczami zapytał – Pójdziemy do szeptuchy? … Czy lepiej żebym został twoim kotem?

– Zaskoczyłeś mnie, Miszka. Muszę się zastanowić – usłyszał odpowiedź.

– Będę czekał, Aniu, choćby i do końca świata – odpowiedział jej Miszka.

Anna długo myślała, jak ma rozmawiać z ojcem, jak rozmawiać z matką. Przecież nie mogli się dowiedzieć, że Miszka jest czarnym kotem. Strach pomyśleć, co by mogło go wtedy spotkać.

***

We wsi się rozniosło, że Miszka przepadł. Doszło to nawet do uszu młynarzy.

– Hanusiu. Ludzie gadają, że Miszka wpadł do Buga. Ktoś to nawet powiedział, że zaciągnął się do wojska. Może powinnaś … – zagadała matka.

– Nieprawda. Miszka by mnie nie opuścił. Przyrzekliśmy sobie. Może, gdzieś poszedł, ale wróci. Na pewno wróci – zdenerwowana Anna przerwała rozmowę.

– A jak nie wróci? – dopytywała Matka.

– To go przyprowadzę! – krzyknęła stanowczo do matki.

– No to go przyprowadź – zrezygnowanym głosem, ale spokojnie, z dozą małej ironii, odpowiedziała jej matka.

– Pobłogosławisz? – Cicho zapytała matkę.

– Pobłogosławię – usłyszała odpowiedź.

– A ojciec pobłogosławi? – dopytała matkę.

– Pobłogosławi – odpowiedziała. – Bądź spokojna. Już ja się o to postaram.

***

– Cyrylu! Widziałeś czarnego kota? – zapytała męża zaniepokojona Agata.

– Nie widziałem. A co? – zaciekawił się młynarz.

– Nie przyszedł na mleko. Miska pełna – oznajmiła.

– Może i dobrze, że sobie poszedł. Zawsze to jednak czarny kot – skwitował młynarz.

– Muszę ci coś powiedzieć ważnego, ale porozmawiamy wieczorem.

Wieczorem Agata przygotowała wyjątkową kolację. Opowiedziała mu ostatnią rozmowę z Hanusią. Powiedziała też, że obiecała córce, gdy Miszka przyjdzie poprosić o jej rękę, to obydwoje wyrażą zgodzą.

– No cóż. Skoro za mnie podjęłaś decyzję, niech tak zostanie. Pracę we młynie zna, więc na młynarza nadaje się …– skwitował. – Zawsze co cztery ręce – to nie dwie – dodał po długim namyśle.

***

Miszka do chaty szeptuchy wszedł sam. Anna czekała na niego przed drzwiami, głaszcząc leżącego na szarej ścierce czarnego kota, wsłuchując się w jego mruczenie.

Pierwsza wyszła szeptucha. Za nią wyszedł Miszka trzymając w ręce piękny bukiet czerwonych pachnących róż. Powoli podszedł do Anny. Podał jej bukiet.

– Do końca świata. A nawet jeden dzień dłużej – wyszeptał jej do ucha.

Uśmiechnęli się do siebie i szybko zeszli w stronę jeziora.

– Szczęśliwej drogi – zdążyła zawołać za nimi szeptucha, kreśląc w ich stronę po trzykroć znak krzyża.

Czarny kot, zwlókł się z szarej ścierki i pierwszy wszedł do izby.