Zdarzyło się to w Światowy Dzień Bezdomnych Zwierząt – 4 kwietnia. Przyszłam na swoją działeczkę RODOS, czyli do mojego Koperkowa, nieco wcześniej, żeby zanieść Kociubie (naszemu działkowemu kotkowi) wyjątkowo smaczne śniadanie. A że było to dwa dni po Świętach Wielkanocnych, więc smakołyków uzbierało się dla niego całkiem sporo. Chciałam także przy okazji urwać młodego zielonego koperku (samosiejki). Po tej po zimie wyrosło go wyjątkowo dużo.
Zawsze, gdy przychodzę na działeczkę, dokładnie sprawdzam zakątki, czy w każdym wszystko jest na swoim miejscu, czy nic złego się tam nie zadziało, czy nie było intruzów albo nieproszonych gości. Zazwyczaj było wszystko w porządku.
Gdy już obeszłam wszystkie zakątki, gdy już Kociuba zjadł sporą część przyniesionej przekąski, gdy już spakowałam koperek do koszyka i gdy już miałam zamiar zamknąć drzwi domeczku, wtedy zauważyłam, że po ścianie prosto do góry pnie się jakaś gąsienica, piękna larwa. Cała była zielona, a czarne podłużne plamki przedzielone pomarańczowymi kropkami dodawały jej wyjątkowego uroku.
- A dokąd to idziesz? – zapytałam ją z uśmiechem, gdy już była na wysokości moich oczu.
- Idę na dach, a potem na komin – odpowiedziała patrząc mi prosto w oczy swoimi sześcioma oczkami i dodała:
- Muszę zobaczyć, gdzie są moi przyjaciele. Gdzieś się rozleźli. Z góry lepiej widać niż z dołu – stwierdziła.
- Sprawę masz do nich? – zapytałam.
- Tak. Chcę ogłosić konkurs na najszybszą działkową gąsienicę.
- O! Ciekawy konkurs – stwierdziłam.
- Czy dołożysz jakąś nagrodę? – zapytała powoli przesuwając się o krok do góry.
- Chętnie. Mam piękny koperek – odpowiedziałam.
- Dziękuję. Koperek … chrum, chrum – uśmiechnęła się radośnie. – Jestem dzisiaj w dobrej formie. Może wygram… chrum,chrum, chrum.
- To kiedy ma się odbyć ten konkurs? – zapytałam.
- Dzisiaj – odpowiedziała.
- Dzisiaj? – Aż się zdziwiłam. – To tak przy okazji Światowego Dnia Bezdomnych Zwierząt?
- Przepraszam, ale bardzo się spieszę.
Gąsienica nie odpowiedziała na moje pytanie, ale gdy już przesunęła się o kolejne dwa kroki do przodu, spojrzała na mnie z góry i z uśmiechem dodała:
- Jest okazja!
Patrzę na tę gąsienicę i patrzę jak ona powoli przesuwa się do góry. Do dachu jeszcze daleko, na komin jeszcze wyżej. „A jak spadnie, bo na przykład wiatr ją zdmuchnie?” – zastanawiałam się nad jej wyprawą na komin.
- Nie spadniesz? – zapytałam ją.
- Nie spadnę. Umiem trzymać się ściany. Mam ostre pazurki. Zobacz.
I nagle ryyyyp. Gąsienica spadła ze ściany i wylądowała na moim bucie.
- Ojej, ależ jestem głupia – zdenerwowała się gąsienica.
- Mogę ci pomóc? – zapytałam.
- Masz pomysł?
- Pomogę ci wspiąć się na dach, ale na komin to już musisz wejść sama.
Wzięłam długą tyczkę i posadziłam na jej końcu gąsienicę. Gąsienica powoli zeszła z tyczki na dach, a z dachu na komin. Rozejrzała się dokoła, po czym stwierdziła:
- Nikogo nie widzę. Gdzieś się towarzystwo pochowało.
- Pomóc ci zejść?
- Poproszę.
Gąsienica zeszła z komina i weszła z powrotem na czubek tyczki.
- I z kim ja się będę ścigać? – smutnym głosem dopowiedziała.
- Ze mną – odpowiedziałam. – Wyznacz metę.
- Komin – z uśmiechem zaproponowała gąsienica.
Tak mnie zaskoczyła swoją propozycją, że nic innego mi nie przyszło do głowy, jak skapitulować.
- Wygrałaś. Poddaję się. Koperek jest twój. Zapraszam do ogrodu.
Poszłyśmy. Gąsienica wybrała sobie najpiękniejszy i rozgościła się na nim.
- Pyszny koperek. Dawno takiego nie jadłam. Chrum, chrum. Pyszny – delektowała się smakiem koperku. – Miło było cię spotkać. Jak masz na imię?
- Walentyna – odpowiedziałam.
Gąsienica zamyśliła się i odpowiedziała:
- Piękne imię: Walentyna, Walentynka, Walunia, Walusia, Wala, Walka – wyrecytowała. – Ja jestem paziem królowej.
Gąsienica skinęła główką i dodała:
- Papilio Machaon Dodi … Dla pani – Dodi. Do usług.
- Dziękuję, Dodi… Do zobaczenia.
Gąsienica zajęta jedzeniem nawet nie zauważyła, gdy odchodziłam. Za kilka dni, gdy znów przyszłam z wałówką dla Kociuby i po koperek, zauważyłam, że zielone poletko z pięknym koperkiem zniknęło. Zniknęła także gąsienica. Stałam przy tym „zjedzonym” poletku, stałam, a gdy już miałam odchodzić nadleciał piękny motyl. Skrzydła miał jasnożółte, z czarnymi i niebieskimi wzorami i dwiema czerwonymi kropkami przy końcu wewnętrznej ich krawędzi. Pokręcił się, pokręcił się i usiadł na moim bucie.
- Dzień dobry, Walentynko – usłyszałam głos, jakby to był głos gąsienicy.
- To ty, Dodi? – ze zdziwieniem zapytałam. Zanim dopowiedziałam „Jaki jesteś piękny!” – motylek odleciał.
