CZEREPACHA

Działo się to dawno temu, kiedy rzeka Bug była jeszcze tak czysta, że stojący po kolana w wodzie mogli oglądać swoje paznokcie u stóp i tak spokojna, że podpływające pod nogi małe ciekawskie rybki pieszczotliwie skubały ich łydki.

Rybacy łowili szczupaki, karasie, klenie, okonie, sandacze, leszcze i płotki, także liny, sumy, a nawet karpie. W Bugu można było spotkać raka i żółwia, podziwiać pracę bobrów. Miejscowi zbierali także różne małże – najczęściej szczeżuje, zwane nie wiedzieć czemu, czerepachami. Czerepachy służyły jako pokarm dla zwierząt gospodarskich.

Na obrzeżach doliny żerowały czaple i bociany, także derkacze, orliki, zimorodki, rybitwy, a nawet można było zobaczyć mewę.

Nadbużańskie łąki były nie tylko hotelem dla skowronków i czajek, łysek, słonek, czy dzikich kaczek. Łąki swoim zapachem przyciągały pszczoły, osy, motyle, ale i szerszenie. Łąki były także wielkim zielnikiem dla zielarek i gospodyń, ale także dla szeptuch, czarownic, wróżek oraz innych lokalnych uzdrowicielek.

Nadbużańska przyroda niezmiennie zachwycała podróżnych, ściągała młynarzy, rybaków, a także biednych i bogatszych gospodarzy, którzy osiedlając się nad Bugiem, zakładali mniejsze i większe osady, wioseczki i wsie. Powstawały o nich opowiadania, opowieści, tworzyły się legendy…

Historia, która wydarzyła się dwa wieki temu we wsi Suhre, jest wyjątkowym podaniem, gdyż przekazywana z pokolenia na pokolenie stała się lokalną legendą. Wioseczki, w której działa się ta niezwykła historia, dzisiaj już nie ma. O jej istnieniu może zaświadczyć jedynie stara, częściowo zasypana przez ząb czasu, głęboka studnia. Pozostawili ją ostatni mieszkańcy tej wioseczki, którzy pół wieku temu wyjechali w świat w poszukiwaniu chleba.

Czy ponieśli oni ze sobą także tę niezwykłą legendę?

W pobliżu wsi Suhre, około wiorsty w górę rzeki, w uroczysku Żelewsze osiedlili się dwaj bracia z Miednej, dużej wsi zza Buga. Postawili oni na Bugu młyn, a gdy młyn już zaczął dobrze pracować, sprowadzili do siebie swoje rodziny. Rodziły się im dzieci, wnuki i prawnuki, które z czasem zakładały własne rodziny szukając sobie żon i mężów z pobliskich wiosek, wioseczek, osad, a nawet z miasta Kodnia, odległego ze 4 wiorsty w dół rzeki, do którego często przybywali, by modlić się w cerkwi św. Ducha nad Bugiem.

Uroczysko Żelewsze dość szybko zmieniło się z osady młynnej w wieś, nawet większą od wsi Suhre i stało się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem w dolinie rzeki Bug.

Michał Panas, piękny przystojny młodzieniec o zielonych oczach i prostych blond włosach, zakochał się w Kasi Osyp, pannie z Suhrów, jedynej córce biednego rybaka – wdowca. Miała ona urodę Cyganki. Jej duże czarne oczy, długie, błyszczące czarnym blaskiem ciemnobrązowe włosy sięgające niemal pasa i koralowe usta nie pozwalały Michałowi zapomnieć o niej ani na chwilę.

Kasia także była pod urokiem jego zielonych oczu. Słyszała także, że jest zdolny i pracowity, i że może w przyszłości przejąć młyn po swoim ojcu. Gdyby Michał zechciał się jej oświadczyć, może zostałaby młynarzową? Niejedna suhorska panna o nim marzyła. Ale słyszała także, że jego macocha miała inne plany. Macocha chciała, aby przyszłą młynarzową była Antonina, jej córka. W domu Antoninę nazywano Tosią – tak nakazała macocha. Tosia była starsza od pasierba Michała niecały rok, ale wyglądała na dużo starszą.

Rok za rokiem mijał, a kandydaci na zięcia nie pojawiali się w domu młynarza. Natomiast częstym gościem młynarzy była Kasia. Kasia zakochała się nie tylko w Michale, ale także w tym przepięknym zakątku ziemi, w tym prawdziwym przyrodniczym uroczysku, które ciągnęło się wzdłuż rzeki pomiędzy ich wioskami. Zachwycał ją wonny bukiet łąk, woń lasów i zapach wody, gdy płynęła czółnem, a wieczorne koncerty żab podczas spacerów po tym uroczysku z Michałem, dodatkowo umacniały jej marzenia o byciu młynarzową.

Wszystko wskazywało na to, że jej marzenia już są na wyciągnięcie ręki. Ale stało się coś, co tylko w bajkach wydarzyć się może.

Macocha Michała zauważyła, że Kasia z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień staje się coraz częstszym gościem w domu młynarza. Zauważyła także, że nie tylko pasierb, ale także i jej mąż bardzo polubił Kasię. Podsłuchała nawet ich rozmowę, podczas której Michał prosił ojca o zgodę na poślubienie tej dziewczyny. Bardzo ją to rozsierdziło.

Myśl o nowej młynarzowej nie dawała jej spokoju. Co innego, gdyby to miała być jej Tosia, ale Kasia Osyp? Ta … Cyganka z Suhrów?

Wiele nocy nie przespała. Wiedziała co może jej grozić, a także jej córce, gdy wpadnie w niełaskę męża. Musiała działać bardzo ostrożnie.

Któregoś dnia macocha z uśmiechem przyklejonym do twarzy zwróciła się do Michała:

  • Michałku! Mam prośbę do ciebie i do Kasi. Czy moglibyście od czasu do czasu zabierać na uroczysko Tosię? Wieczory są takie piękne, a ona sama siedzi w domu.
  • Oczywiście, matko – Michał odpowiedział w sekundzie.
  • A czy mógłbyś sam ją zaprosić na taki spacer? – dalej z tym swoim uśmiechem prosiła macocha.
  • Oczywiście, matko.

Tosia była tak zaskoczona propozycją Michała, że aż brwi podniosła ze zdziwienia, a oczy zrobiła tak ogromne, że omal z orbit jej nie wyskoczyły.

  • Kasiu! Michałku! Jakże się cieszę, że mogę pójść z wami na uroczysko. Samej dziewczynie nie wypada szwendać się, a ja uwielbiam chodzić po lesie i po łąkach. Ach! Z wielką radością pójdę z Wami.
  • Tosiu! Zapraszamy na wspólne spacerowanie ilekroć tylko będziesz miała ochotę – zachęciła Kasia.
  • Dziękuję! Jesteście cudowni!
  • Mamusiu, słyszałaś!? Kasia i Michałek zaprosili mnie na spacer po uroczysku? – radośnie oznajmiła matce Tosia.
  • To miłe, Tosiu. Nie będziesz się nudziła w domu – oznajmiła, jakby nigdy nic, macocha.

I tak powoli macocha zaczęła realizować swój niecny zamiar.

  • Kasiu! Michałku! Tosiu! Zapraszam na herbatkę z lipy. Osłodziłam miodem. Dobra na zaziębienia – z „właściwym” uśmiechem na twarzy macocha zaprosiła młodych na herbatkę przed wyjściem na spacer po uroczysku.

Piękny ceramiczny biały dzbanek z ręcznie malowanymi kwiatami i trzy filiżanki do kompletu czekały w salonie na stole przykrytym świeżym białym obrusem udekorowanym haftem richelieu.

  • Kasiu! Michałku! Tosiu! Zapraszam na herbatkę z dzikiej róży. Osłodziłam miodem. Dobra na wzmocnienie organizmu – zapraszała macocha młodych następnym razem.

Macocha podawała każdorazowo inną herbatkę, ale zawsze z tym samym „właściwym” uśmiechem. Była herbatka z rumianku, z melisy, z żurawiny, z czarnej porzeczki, z malin … i z innych różnych ziół jakie zbierała z nadbużańskich łąk. Macocha dobrze znała się na ziołach, choć nie była szeptuchą. Kasia, Michał i Tosia byli zachwyceni jej wyjątkową gościnnością. Żadnemu z nich, nawet Tosi, nie przyszło do głowy, że macocha knuje jakiś podstęp.

Któregoś dnia młynarz wysłał Tosię do kuzynów do sąsiedniej wsi w „jakiejś sprawie”. Wiadomo było, że Tosia będzie musiała u nich przenocować. Macocha tylko czekała na taką okazję. Tym razem przygotowała młodym „specjalną” herbatę.

  • Kasiu! Michałku! Niedługo muszę wyjść na dłużej, ale jak wrócicie ze spaceru na pewno będzie na was czekała pyszna herbatka.

To był wyjątkowy spacer dla Kasi i Michałka, bowiem byli sami. Długo spacerowali, długo nie wracali do domu młynarza.

  • Michałku! Robi się późno. Zanim mnie odprowadzisz do domu i zanim wrócisz, będzie wieczór. Wracajmy – poprosiła Kasia.
  • Dobrze, Kasiu. Zanim wsiądziemy do czółna, wypijmy jeszcze herbatę, która czeka na nas – zgodził się Michał.

W domu nie było nikogo. Herbata, w tym samym co zwykle pięknym dzbanku, była jeszcze ciepła i czekała na nich w salonie na stole. Kasia niczym gospodyni napełniła ustawione dwie filiżanki.

  • Jaka pyszna – zachwycała się jej smakiem Kasia.
  • Ależ mi się chciało pić! – oświadczył Michał.

Wypili wszystką, którą przygotowała im macocha i uradowani z tak wspaniałego wieczoru wsiedli do czółna i popłynęli na Suhre podziwiając zachód słońca.

Rzeka płynęła cicho i spokojnie. Michał od czasu do czasu poruszył wiosłem, a Kasia zachwycając się zapachem wody wciągała duże łyki powietrza.

  • Jakże cudowny, pachnący wieczór … Spójrz, Michałku, jaki piękny pomarańczowy księżyc.. – szeptała do Michała. – A my nazywamy go niebieskim …

Jeszcze kilka razy wciągnęła powietrze i natychmiast usnęła. Kątem oka spojrzał Michał na Kasię, uśmiechnął się i cicho do niej wyszeptał:

  • Zdrzemnij się, kochanie. Obudzę cię, jak dopłyniemy do brzegu.

Rzeka płynęła cicho i spokojnie. Michał od czasu do czasu poruszył wiosłem. Ale jego także dopadł sen. Najpierw z lewej ręki wypadło wiosło, potem z prawej. Michał osunął się na dno czółna i zasnął.

Czółno powoli ich niosło i niosło, i niosło … płynęli dalej i dalej, i dalej…

I nagle czółno odwróciło się do góry dnem.

Kasia i Michał wypadli z czółna do wody i natychmiast wybili się ze snu.

  • Michałku!!!!!!!!!!!!!
  • Kasiu!!!!!!!!!!!!!!!!!
  • Michałku !!!
  • Kasiu!!!
  • Michałku!
  • Kasiu!

Zrobiło się cicho. Spokojnie. Tylko echo odbijało się od lustra wody:

  • Mi-chał-ku! … Ka-siu!

Wszyscy byli przekonani, że Kasia i Michał utonęli. Nawet współczuli młynarzowi, współczuli jego żonie, a także Tosi.

Młynarz jednak współczuć nie przyjmował. Nie mógł pogodzić się z nieszczęściem, jakie go dotknęło. Przez wiele dni szukał choćby czółna. Przeszedł wiele wiorst brzegami rzeki, aż je odnalazł. Ale nie odnalazł ani Michała, ani jego Kasi. Pogodzony z losem wrócił do domu.

Było po północy. Ktoś zapukał w okno, wyrwał młynarza ze snu.

  • Żono! Wstań! Zobacz kto puka do okna!
  • Śpij. Pewnie ci się śniło.

I znów ktoś zapukał w okno. Zerwał się młynarz z łóżka, podszedł do okna i zobaczył w nim … Michała.

„Sen to, czy jawa?’ – wyszeptał pod nosem.

  • Tato! Otwórz drzwi, to ja Michał – usłyszał zza okna cichy głos syna.
  • Żono! Michał wrócił!
  • Śpij, pewnie ci się przywidziało.

Młynarz sam otworzył drzwi…

Mijały dni. Michał nie mógł siebie odnaleźć. Pewnego dnia macocha kazała mu iść nad Bug nazbierać czerepachów dla świń.

  • Idź po czerepachy i przynieś całe wiadro, bo świnie nie mają co jeść.

Michał nie zaprotestował. Poszedł po te czerepachy. Dobrze znał miejsca w Bugu, w których jest ich najwięcej. Szybko napełnił wiadro i już miał wracać do domu, gdy nagle jedna z nich sama się otworzyła. Zdziwił się. Wiedział przecież, że czerepachę trzeba ugotować, żeby ją otworzyć. A tu taka niespodzianka. Wziął ją do rąk, poobracał w dłoniach. Sprawdził, czy jest zdrowa. Przyjrzał się także muszli, czy nie jest uszkodzona. Wszystko było niby w najlepszym porządku, tylko jej delikatność go zastanowiła.

„Młoda jeszcze. Niech podrośnie” – pomyślał i już miał ją wrzucić z powrotem do rzeki. Ale spojrzał na nią jeszcze raz.

Odniósł wrażenie, że patrzy na niego swoimi dużymi czarnymi oczami, jakby chciała mu coś powiedzieć. Jej długie, błyszczące czarnym blaskiem ciemnobrązowe wstęgi na wierzchu muszli przypomniały mu włosy Kasi. Coś ścisnęło go za serce i nagle zatęsknił za nią tak mocno, że się rozpłakał. Trzymał tę muszlę w rękach, a łzy kapały mu prosto do jej wnętrza. Długo płakał, a gdy już przestał i gdy chciał tę muszlę odnieść, muszla nagle się zamknęła.

„Dziwne” – wyszeptał i zaniósł ją na jej miejsce.

  • Tato, czy zdarzyło ci się kiedyś, żeby żywa czerepacha sama się otworzyła, a potem sama się zamknęła? – zapytał ojca.
  • Nie, nigdy mi się nie zdarzyło. A co? – odpowiedział ojciec.

Michał zamyślił się chwilę i odrzekł:

  • Nic takiego, tato.

Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Rodzina młynarzy była zaproszona na wesele. Wesela to okazja dla młodych, żeby poszukać sobie żon i mężów. Macocha ubrała Tosię w najdroższe ubrania. Michał także był ubrany jak przystało na syna młynarza. Konie wystrojone, furmanka też. Pojechali. Droga daleka…

Wesele ogromne. Panien i kawalerów do wyboru. Zagrała harmonia. Zaczęły się tańce. Michał, piękny przystojny młodzieniec o zielonych oczach i prostych blond włosach, rozglądał się po pannach, panny także zerkały na niego. Także Tosia zerkała po kawalerach i czekała, że może jakiś poprosi ją do tańca. Zabawa rozkręcała się coraz bardziej i bardziej. Nagle przed oczami Michała mignęła w tańcu dziewczyna. Miała duże czarne oczy, długie, błyszczące czarnym blaskiem ciemnobrązowe włosy sięgające niemal pasa i koralowe usta. Ubrana była w piękną czarną długą suknię z dekoltem, a na szyi miała złoty naszyjnik z białymi perłami. Michał poczekał, aż skończy się taniec i podszedł do niej prosząc, żeby następny zechciała zatańczyć z nim. Nie odmówiła.

  • Piękny naszyjnik – zaczął rozmowę. – Podobno perły szczęścia nie przynoszą – dodał nieśmiało.

Panna roześmiała się:

  • Może i nie przynoszą szczęścia, ale moje są wyjątkowe.
  • A to dlaczego?
  • Bo to wyjątkowy prezent.
  • Wyjątkowy?
  • Tak. Płukałam w Bugu pranie, gdy nagle podpłynęła do mnie czerepacha, otworzyła się, wysypała z siebie wszystkie perły, zamknęła się i odpłynęła. Zrobiłam z nich naszyjnik i noszę go … na szczęście – zamyślona Kasia opowiedziała krótką historię o perłach.

Michała ta opowieść tak zaskoczyła, że niemal zwaliła z nóg.

  • Kasia? Kasia Osyp z Suhrów?
  • Tak. Czy my się znamy?
  • Jestem Michał Panas.
  • To ty żyjesz?

Różnie kończą się wesela. To zakończyło się publicznymi zaręczynami Kasi i Michała.

Radom, 13 grudnia 2023 roku