Wczorajsza niedziela dla Leona była wyjątkowa.
Rano, przechodząc koło szklarni z zamiarem wypuszczenia kurek z zagródki na zieloną trawkę, zauważyłam, że Leon stoi w drzwiach i głośno do mnie grucha. Takiego gruchania jeszcze nie słyszałam. Zapewne też chciał wyjść, ale bałam się wypuścić go przed kurkami, bo mogłoby się to źle dla niego skończyć. Musiał więc poczekać. Kurki trawki poskubały, pokręciły się po podwóreczku, uspokoiły się i wtedy odsunęłam drzwi szklarni. Gołąbek postał na progu, rozejrzał się i pewnym krokiem (na wszelki wypadek bokiem obchodząc kurki) wyszedł na podwóreczko. Zaraz zajął swoje ulubione miejsce i też szukał sobie smakołyków w trawie. W międzyczasie kurki ustawiały się pod kurniczkiem, która pierwsza zajmie miejsce w gnieździe.
Piękny żywy obrazek, na który mogłabym patrzeć i patrzeć…
W tym samym czasie Leon stał przed płotkiem odgradzającym podwóreczko od ogródka i kombinował, jak pokonać przeszkodę. Próba podfrunięcia na jednym skrzydle nie powiodła się. Przewrócił się, zahaczył pazurem o niesprawne skrzydełko i nie mógł sobie sam poradzić. Nie protestował, gdy mu pomogłam podnieść się. W nagrodę pozwoliłam mu pójść samemu do ogrodu…
Piękny widok. Wychodził z podniesioną głową, pewnym krokiem, jakby miał za chwilę wejść na wielką scenę. Od czasu do czasu zerkał do tyłu, jakby chciał sprawdzić, czy idę za nim. Szybko zauważył, że mnie nie ma i zatrzymał się. Podeszłam w jego stronę kilka kroków. Zobaczył mnie i znów ruszył do przodu. I tak kilka razy, aż doszliśmy prawie do furtki. Zrozumiałam, że chce mnie wyprowadzić z działki, ale nie zgodziłam się i zawróciłam w stronę domku. Leon zaś chwilę postał przed furtką, po czym wskoczył na obrzeże i tam się zatrzymał.
Pomyślałam sobie, że w takiej sytuacji to może bym obcięła suche kwiatostany na kwiatowych alejkach i rabatach. Przy tej okazji miałabym go też na oku. I tak spędziliśmy sporo czasu, aż ja weszłam jeszcze do warzywnika. Wtedy Leon przyszedł do mnie. Sporo czasu nam zeszło w tym warzywniku. Gdy skończyłam pracę i chciałam już wracać, Leonowi nie spieszyło się. Trochę na siłę go wyprowadziłam z warzywnika na podwóreczko. Kurki już pracowały w laboratorium, spokojnie mógł zająć sam całe podwóreczko. Ale Leon wrócił do warzywnika. Jednak ja nie miałam już dla niego czasu, gdyż zbliżał się wieczór. Znów go zaprowadziłam na podwóreczko i zajęłam się sobą i swoją kolacją. Leon przyszedł na taras, stał przy mnie i przyglądał się co robię od czasu do czasu zerkając na chodnik i furtkę. Przechodzący obok działkowcy zatrzymywali się i zerkali na gołąbka. Aż jedna dziewczyna zawołała:
- Mama! Patrz, gołąbek!
- Udomowiony – usłyszałam czyjąś głośną odpowiedź.
Długo stali przed furtką, aż usłyszałam znów głos tej dziewczynki:
- Chcę mieć takiego.
- Idziemy – ktoś powiedział.
I poszli.
Skończyłam kolację i też poszłam na podwórko. Sprawdziłam, że kurki już poszły spać. Zaraz za mną przeszedł też Leon. Sypnęłam mu na koło trochę pszenicy i kukurydzy na spóźnioną kolację. Chyba zgłodniał, bo jadł z apetytem, a ja mogłam zająć się swoją pracą. Od czasu do czasu zerkałam na niego, czy wszystko jest w porządku.
Aż zobaczyłam przez okienko, że Leon leży na kole z rozwiniętym zdrowym skrzydłem i nie rusza się. Pomyślałam, że pewnie znów się zahaczył pazurem o skrzydełko i nie może się podnieść. Ale gdy wychodząc z domku zobaczyłam na chodniku leżącego myjącego się czarnego kota, aż ciarki przeze mnie przeszły. Na szczęście okazało się, że była to kolejna wywrotka. Pomogłam mu się wykaraskać i niosąc go w rękach podeszliśmy do tego kota. Leon ze strachu cały drżał, a serce mu biło wyjątkowo mocno. Kota zaraz wyprosiłam. Gołąbka zaniosłam do szklarni na nocleg, a sama z ciekawości, co to się zadziało, otworzyłam monitoring.
Kot zaszedł od strony Szkaradkowa. Wiedział, że pod dębową ławką można czasem coś znaleźć do zjedzenia. Już kierował się do miseczki, gdy tymczasem zauważył na środku podwóreczka pasącego się gołąbka. Leon także go zauważył i chciał poderwać się do lotu. Ale udało mu się rozwinąć tylko jedno skrzydło i ogon. Trzepiąc tym skrzydłem wystraszył kota i kot uciekł. Ale Leon znów zahaczył się pazurkiem o skrzydło i nie mógł się podnieść. Zapewne widząc zbliżające się nieszczęście, na wszelki wypadek przykrył się zdrowym skrzydłem jak prześcieradłem.
Jeszcze przed pójściem spać zajrzałam do Leona. Stał na jednej nodze i nawet głową nie poruszył.