Dzisiaj krasnale miały wyruszyć na wycieczkę. Miała to być pierwsza tego lata wakacyjna wyprawa w świat. Byłam bardzo ciekawa jak poszły przygotowania do tego wymarszu, no i dokąd pójdą, gdyż pan Profesor nie chciał zdradzić miejsca wycieczki. Miała to być wielka niespodzianka, wielkie zaskoczenie. Wspomniał tylko, że muszą się do tej podróży bardzo dobrze przygotować, zaprowiantować się porządnie i odpocząć też. Podróż będzie bardzo, bardzo daleka i trudna, ale jak dojdą do celu, to wszyscy będą szczęśliwi, zapewniał, że może nawet niektórym nie będzie chciało się wracać do domu.
Krasnale miały wyruszyć rano, więc i ja przyszłam rano do Koperkowa, żeby im pomachać ręką na drogę.
Ale zanim jeszcze otworzyłam furtkę do mojego ogrodu, usłyszałam z daleka bardzo głośne wołanie dziadka:
– Janek!!! Franek!!! Natychmiast do mnie !!!
Pomyślałam sobie, że coś przeskrobały bliźniaki, bo zawołanie było wyjątkowo stanowcze: Janek i Franek, a nie jak zwykle: Jacek i Placek. Co się stało?
Podeszłam cichutko do Szkaradkowa, żeby zobaczyć co się dzieje.
Jacek i Placek stali przed babciną spiżarnią (domek nr 6). Stali nieruchomo, jakby ktoś ich wbił w ziemię, nawet jednym uchem nie mogli poruszyć z wrażenia.
– Gdzie są orzechy!!! – krzyczał do nich dziadek – Trzeba pakować plecaki, wychodzić, a was żarty się trzymają! Gdzie są orzechy!!!
To co usłyszeli było tak wstrząsające, że aż się spocili. Ale, że stali jak wmurowani w ziemię, to nawet nie mogli ściągnąć z głów swoich granatowych czapek, żeby otrzeć pot choć z czoła.
– Jakie orzechy?
– Jakie orzechy?
Jednogłośnie wydusili odpowiedź na pytanie dziadka i przerażonymi oczami zerkali na siebie.
– Jakie?! Włoskie!!! – jeszcze głośniej zawrzeszczał na nich dziadek. – Mają się tu znaleźć natychmiast!!! Bo inaczej, to … pójdę do pana Profesora!
– Ale my ich nie wzięliśmy – przestraszony wyszeptał Jacek zerkając kątem oka na Placka.
– Myśmy ich nawet nie widzieli – dodał spokojnie Placek zerkając na Jacka.
Dziadek nie odpuszczał im winy.
– Jak nie wy, to kto!? – kontynuował swoje wzburzenie dziadek.
Jacek i Placek popatrzyli się na siebie i zdecydowanym głosem zaprotestowali:
– To nie my!
– To na pewno nie my!
– Macie to natychmiast wyjaśnić, bo jak pójdę do pana Profesora… to … będzie koniec wycieczki.
Do dyskusji włączyła się babcia:
– Leżały wszystkie tutaj, przy spiżarni. Było ich 23 sztuki. – mówiła szeptem. – Były przygotowane na wycieczkę jako prowiant na drogę. Podarowała nam je wczoraj księżniczka Olga – wyjaśniała płaczliwym głosem babcia.
Żal mi było babci i dziadka. Tak się starali, żeby dobrze wyprawić krasnali na drogę. Ale żal mi było także Jacka i Placka. Podeszłam do nich i chociaż już podsłuchałam co się stało, to jednak poprosiłam o wyjaśnienie.
Oto co powiedziała Różyczka.
– Wczoraj, gdy wszyscy goście zaproszeni na uroczystość nadania Stasiowi imienia, już się rozeszli, księżniczka Olga zapytała mnie, czy nie przydadzą się nam na drogę orzechy. Zostały jej jeszcze z zimy, a nowe orzechy będą dopiero jesienią. Bardzo się ucieszyłam tymi orzechami i razem z księżniczką przyniosłyśmy je do babcinej spiżarni. Babcia wymyśliła, że będą one takim „jajkiem-niespodzianką” i każdemu krasnoludkowi włoży po jednym orzechu do jego plecaka. Potajemnie – gdy jeszcze będą spały. A tu masz tobie … niespodziankę.
– To nie my! – zapewnili babcię Jacek i Placek.
– To kto? – grzecznie i spokojnie zapytała ich babcia.
– To na pewno nie my, ani żaden inny krasnoludek, bo nie udźwignąłby sam jeden 23 orzechów – wymyślił Janek.
– To nie mógł być krasnoludek – upewnił babcię Placek.
– No to kto? – nadal pytała babcia.
– Może wiewiórka? – zamyśliła się Różyczka.
– To nie mogła być wiewiórka – odpowiedział jej dziadek.
– Dlaczego nie mogła to być wiewiórka? – zapytała Różyczka.
– Bo wiewiórki nocą śpią, a żeby tyle orzechów wynieść … to potrzeba czasu – wyjaśnił dziadek.
– Może to sójki – wpadł na pomysł Muchomorek – Sam widziałem jak potrafią kraść Nie tak dawno u sąsiadów czereśnię objadły w ciągu kilku minut. A zleciała się ich chmara, że nie widać było czereśni, tylko te sójki.
– Mogły to być sójki – dodałam włączając się do dyskusji. – Czytałam w Internecie, że są bardzo sprytne. Nie mają twardego dzioba jak dzięcioły, ale mają pomysły. Na przykład takiego dużego orzecha, jak orzech włoski, wkładają do szpary, żeby się nie ruszał i dziobią go dotąd, aż skorupka pęknie. A jak dziobem nie dają rady, to biorą kamień w dziób i tym kamieniem walą o niego, aż pęknie. Czasem to trwa dość długo. Ale i radość jest ogromna.
– Każda praca się opłaca – zakończył dziadek temat sójki.
– A może to sroki? – włączyła się babcia. – Sama widziałam, jak sroka wykradała jajka z kurnika pani Walentyny i tylko skorupki zostawiała w naszym wrzosowisku. To na pewno były sroki.
– Tak, to na pewno sroki!!! – Jacek i Placek natychmiast potwierdzili podejrzenia babci.
Wysłuchawszy wszystkich opinii do końca o tym co się stało w Szkaradkowie, postanowiłam spróbować sprawę wyjaśnić:
– Kochani, zanim kogoś oskarżymy, trzeba mieć twardy dowód. Sprawdzę to na koperkowym monitoringu.
Co się okazało?
O godz 4:43 przyleciały sroki. Najpierw dwie. I to one rozpoczęły tę ucztę. Wszyscy w Szkaradkowie jeszcze spali. Nawet kurki jeszcze z kurnika nie wyszły do swojego „laboratorium”, jakim jest kompostownik. Sroki używały sobie, aż orzechy się skończyły. Byłam zaskoczona tym, co widziałam na monitoringu.
Przyszłam do Szkaradkowa i powiedziałam im kto ukradł orzechy. Na dowód przyniosłam nawet zdjęcie i urywek filmu.
– Hurrrra!!! – głośno i radośnie zawołali „na trzy-cztery” Jacek i Placek.
Z czego tak się ucieszyli?
Nie wiem.
![](https://walentyna-pawelec.radom.pl/wp-content/uploads/2022/07/o1.jpg)
![](https://walentyna-pawelec.radom.pl/wp-content/uploads/2022/07/o2.jpg)
![](https://walentyna-pawelec.radom.pl/wp-content/uploads/2022/07/o3-1024x576.jpg)