12.04.2022 – ziemniaczany dzień

Wtorkowy poranek w Koperkowie. Nad ranem był spory przymrozek, ale szkód nie narobił. Najbardziej ucierpiała szachownica – jej korona. Niedługo zakwitnie.

W planie dnia było sadzenie ziemniaków. Zanim jednak ziemia nieco rozmarzła, zdążyłam postawić wigwam dla fasolki tycznej. Sznurki mocuję do ziemi przy użyciu wojskowych śledzi. Lata temu kupiłam je w naszym wojskowym demobilu. Doskonale zdają egzamin. Sznurki miałam już przygotowane z poprzedniego sezonu, więc wigwam powstał w okamgnieniu.

W ubiegłym roku ziemniaki sadziłam 10 kwietnia. W tym miejscu sadzę je już piąty raz. Płodozmianem dla nich była jesienią wysiana facelia i przekopana razem z obornikiem. Kiedyś wyczytałam w Internecie, że nawet 10 lat można w tym samym miejscu uprawiać ziemniaki, pod warunkiem choćby takiego płodozmianu. W Internecie jest bardzo dużo rad jak sadzić ziemniaki w przydomowych ogródkach. Nawet są filmiki o sadzeniu ziemniaków w workach. Ja także skusiłam się i dwa takie worki przygotowałam. Najważniejsze w tej metodzie sadzenia ziemniaków jest ich podsypywanie, czyli jakby tworzenie redlin. I właśnie idąc za tą myślą, postanowiłam ziemniaki zakopać głębiej, niż zwykle i nie tworzyć redliny od razu, tylko później, gdy już pojawią się liście. I tak: po zaznaczeniu śladami rzędów wykopałam rowek (a raczej rów) na głębokość jak szpadel (także kupiony w demobilu wojskowym). Porozkładałam ziemniaki w odległości ok. 25 cm i zanim je zakopałam, to jeszcze małą łopatką pogłębiłam ten rów, tak żeby kartofel był pod powierzchnią ziemi na głębokości ok. 30 cm. Następnie grabkami metalowymi zasypałam rów. W ten sposób, przygotowałam kolejne. Posadziłam 9 rzędów z ziemniakami „Irga”, które kupione były na targu, a jeden rządek posadziłam z ziemniakami, które jeszcze miałam w piwnicy z zeszłorocznego zbioru. To wczesna odmiana. Ziemniaki kształtem przypominają serca, są żółte i dość smaczne.

Wokół bajorka już jest zielono. Trzeba je tylko oczyścić, ale trwają prace w hydroforni i bajorko musi poczekać na dostawę wody.

Tymczasem „walczę” z kaliną, a właściwie z jej odrostami, których z roku na rok przybywa. Postanowiłam wszystkie odrosty przykryć czarną folią, żeby nie miały światła. Na folię nasypałam ziemi, żeby „nie straszyła”. Postawiłam na niej doniczkę z bratkami, wokół jeszcze przeflancowałam z trawnika polne stokrotki. Przeniosłam także „fajny meszek”, no i czekam na efekt. Jak zabieg nie pomoże, to chyba trzeba będzie wykonać trudną operację i ją wykopać, a na jej miejsce wstawić jakiś inplant, może mniej krzaczasty.

Jeszcze nie mam kurek. Stasio jest w szpitalu, a ja jemu obiecałam, że jak tylko wyzdrowieje, to pojedziemy do fermy w Kotarwicach i kupimy kurki. Wszyscy czekamy na Stasia.