Kiciuś, Perełka, Kocica – kot rasy mieszaniec.
Przyniosłam ją do mojego sklepiku we wrześniu 1994roku.
Perełka urodziła się w domu pani Eli. Matką jej była udomowiona piwniczna kociczka. Wybrałam ją spośród czterech kociąt. Była najładniejsza, najpulchniejsza i największa. Poza tym „oczami” przemówiła do mnie. Wtedy miała niecałe 6 tygodni. Imię nadała jej Dorotka i to od razu jak ją tylko zobaczyła.
W marcu 2006 roku była u po raz pierwszy u lekarza. Założył jej „Książeczkę Zdrowia”, jak prawdziwemu pracownikowi. Zbadał ją i zaszczepił przeciw wściekliźnie. Była zdrowa.
Perełka usklepowiła się bardzo szybko. Zanim urosła spała w tyle szuflady na pieniądze. Spała na Waryńskim, na Świerczewskim i na Traugutcie. Nawet człowieka nic tak nie grzeje jak fura pieniędzy. Nie przeszkadzało jej wysuwanie i zasuwanie szuflady. Może nawet i lubiła tak „jeździć”. Dzieciaki miały frajdę. Bywało, że specjalnie przychodziły do sklepu po cokolwiek, zobaczyć kota w szufladzie. Jednak szybko wyrosła i zabawa się skończyła.
Ale zdarzyło się pewnego razu (a była już dużą kociczką), że przypomniała sobie u szufladzie.
Próbowała się w nią wcisnąć, ale niestety nie udało się. Śmiechu mieliśmy co niemiara. Perełka było zdolnym stworzeniem.
Dyscypliny nauczyła się bardzo szybki więc i czerwona kuweta stała się zbędna. Miała przecież do dyspozycji cały swój ogródek i jeszcze sąsiadki „Igły” – jamniczki. A bywała, że sobie z niej żartowała za siatką.
Miseczkę miała dwukomorową także czerwoną. W jednej była woda lub mleko, w drugiej jedzenie. Szybko przyzwyczaiła się do suchego pokarmu. Nie lubiła pustej miski, nawet jak już była syta coś „na ząb” musiało w niej być. Pilnowała tego dokładnie i gdy było nie po jej myśli umiała się upomnieć.
Perełka była kilkakrotnie fotografowana „publicznie”. Jedno z jej zdjęć wisi na działce. Miała także poważną sesję fotograficzną. Było to 16 marca 2006r. Udzielałam wtedy wywiadu dla „Rzeczpospolitej” i właśnie Perełka, siedząca na ladzie przy kasie fiskalnej, wpadła w oko dziennikarzowi z Warszawy. Obfotografował ją, jak nikt dotąd. A ona jak gwiazda mu pozowała do końca sesji. Perełka dwukrotnie była matką.
Jej dzieci poszły w dobre ręce, ale przeżyła je wszystkie. Jednak w 1999 roku zdecydowałam o sterylizacji Perełki. Było mi jej bardzo żal, ale proszki antykoncepcyjne nie były dobrym rozwiązaniem. W pierwszym porodzie urodziła dwa żywe kociaki, a dwa były niewykształcone. Drugi poród trwał dwa dni. Pierwszego dnia urodziła jedno kocię, a drugiego trzy. Urodzić oczywiście przyszła na zaplecze.
Nie żeby gdzieś tam, gdzie mogłaby się schować i ukryć swoje kocięta przed niebezpieczeństwem. Małe kociaki, ślepe, podobne do myszy. Wiedziała, że tylko z nami mogła czuć się bezpieczna. Wymościliśmy więc jej „łóżko „. Postawiliśmy wodę w miseczce i mleko. No i oczywiście musieliśmy czekać na poród, bo ilekroć zostawała sama zaraz miauczała. I tak staliśmy się akuszerkami i zarazem „rodzicami chrzestnymi”jej dzieci. Wszystkich sześcioro bardzo pilnie pielęgnowała. Uczyła je także korzystania z kuwety. Była bardzo dobrą matką i nauczycielką. Kiedyś kocurka, jednego z jej dzieci, przyniósł do sklepu jego nowy opiekun. Co za spotkanie. Noskami się witali. Perełka jednak pierwsza od niego odeszła. Jakby wiedziała, że jest dorosły i już nie czas na „matkowanie”. Ale obejrzała się za nim, nim zeskoczyła z lady.
Przychodziły do sklepiku także inne koty. Wyraźnie dawała do zrozumienia, kto tu rządzi i fukiem wypraszała nieproszonych gości.
Wobec psów nawet potrafiła być agresywna. Na jednym z nich, który zaszedł za daleko, bo aż na zaplecze, to się na grzbiecie przejechała, pazurami wbiwszy się w skórę jego szyi. Uciekał jak poparzony. Tak samo nie lubiła obcych na podwórku, ani psów ani kotów. No,chyba że był to jakiś adorator. Przynosił wtedy jej j prezent – upolowaną mysz. Kładł na środku podwórka. I ta mysz tak leżała, aż ją sprzątnęliśmy. Czy adorator się nie podobał, czy prezent nie był świeży. Perełka nie łowiła, ani nie jadła myszy. Tyle, że się nią pobawiła trochę. Kiedyś, kiedy jeszcze obok sklepiku stał kiosk, wyszła sobie myszka spod niego. Perełka myślała się z nią zabawić. Nawet początkowo jej się to udawało, ale w końcu mysz się na nią zdenerwowała i ją zaatakowała. Piorunem uciekała do sklepu.
Perełka przeżyła bardzo ciężki wypadek. Tego dnia ,a była to niedziela, bardzo ciepły dzień, wylegiwała się kocica na podwórku pod samochodem teścia. Teść z teściową właśnie zamierzali wyjeżdżać, ale jak zobaczyli ją pod samochodem to próbowali ją stamtąd wygonić. Nawet nie myślała ustępować. Trochę ze sobą powojowali. W końcu wsiedli do samochodu, teść uruchomił go i pewny, że nie ma jej pod samochodem ruszył do tyłu. Nie zdążyła uciec. Przejechał jej głowę. Ja przy tym nie byłam. Ale jak potem mi opowiadał, jak wyszedł z samochodu, żeby zobaczyć przez co przejechał, bo jakby przez jakiś kamień, który nie wiadomo dlaczego znalazł się pod kołami samochodu, jak zobaczył kocicę, to aż mało serce mu nie pękło. Rozpacz. Teściowa wzięła kocicę, położyła w ogródku na trawie. Teść wziął łopatę i zaraz chciał ją zakopać. Ale teściowa nie pozwoliła tak od razu jej zakopywać. Niech sobie jeszcze poleży. Jeszcze ciepła. Nie wiadomo, czy już nie żyje. Oczywiście jazdy już nie było. Teściowa doglądała kocicę. Po kilku godzinach Perełka ożyła. Po kilku dniach z powrotem była na nogach. Od tego dnia teść stał się wielkim przyjacielem Perełki. Mogła przychodzić do jego domu, mogła wchodzić mu na kolana. Nawet dostawała od czasu do czasu łakomy kąsek. Jak trzeba było to także ją nakarmił. Mógł być pod stołem, nawet siedzieć na krześle, jak byli goście. Była ważnym domownikiem na każdej następnej wigilii. A ja już nie musiałam się denerwować, za to, że ”wymyśliłam sobie kota”.
Mniejszy wypadek zdarzył się, gdy walczyła z psem i rozszarpał jej w ucho. Musieliśmy wtedy udać się do lekarza. Rana nie była groźna.
Perełka miała także operację. W wakacje 2009 roku zrobił jej się na uchu krwiak. Przekłuwałam go igłą i wyciskałam krew, ale jednak nie dawało to efektu.
W Internecie wyczytałam, że to krwiak małżowiny usznej i niestety niezbędna jest operacja. Po operacji w pełnej narkozie krwiak został usunięty, ale dla kocicy był to straszny stres. Szczególnie zdejmowanie szwów na żywca. Oczywiście szwy z drutu. Dla mnie to także było przeżycie. Kocica wyrywała się, a lekarz na mnie krzyczał, że ją źle trzymam. Podrapała i jego i mnie. Zaraz po zabiegu długo swoje podrapania dezynfekował, ale o moich nawet nie wspomniał. W samochodzie kocica zwymiotowała. Jak zajechaliśmy do domu wyskoczyła z samochodu i gdzieś się schowała. Potem przez długi czas bała się do niego wsiadać.
Perełka dwukrotnie była w „gościach”. Zabrałam ją na święta „Bożego Narodzenia” do swojego domu. Oczywiście z całym jej majdanem. Szybko aklimatyzowała się. Ufała mi. Perełka uwielbiała siedzieć w pudełkach. Spać w nich. Tylko pudełka musiały być świeże. Kilkudniowe już jej nie odpowiadały. Pudełka nie mogły być za duże, nawet wolała za małe. Na starość jednak najchętniej leżała na fotelu. Potrafiła o niego „zawalczyć”. Zabawne to było, jak próbowałam tyłkiem ją zepchnąć, a ona jeszcze znalazła sobie kawałek miejsca, żeby tylko z niego nie zejść.
W te wakacje Perełka zaczęła chudnąć. Andrzej zaczął jej kupować nawet puszki. Na początku zjadała chętnie, ale potem zaczęła wybrzydzać. Puszka otwarta jednego dnia , następnego stawała się dla niej nie świeża. Zaczął kupować saszetki. Te owszem – smakowały jej. Jakoś dochodziła do siebie, ale na wadze nie przybierała. W wigilię bardzo smakowały jej karpie. Oczywiście dostała ile chciała. Przez następne dni ciężko było jej dogodzić. Żadne puszeczki, żadne saszetki. Czegoś szukała. W końcu przeszła na domowe jedzenie.Na kotleciki, mięsko z zupy, szyneczkę. Nawet ciasto jej smakowało i pierożki z serem. Ale w ubiegłą niedzielę apetyt jakby nagle straciła. Teść poczęstował ją świeżą szynką. Powąchała i odeszła do pokoju na leżankę. Pomyślał, że nie jest głodna. Ale już po niedługim czasie zeszła z leżanki miauknęła, popatrzyła na niego wielkimi okrągłymi oczami i poprowadziła go do jego kuchni. Nie wiedział jak ma jej dogodzić. Wszystkim, co miał w swojej lodówce częstował. Jadła tylko oczami. W poniedziałek Andrzej kupił jej nową puszkę – z kurczakiem. Zjadła prawie natychmiast. Taka była głodna. We wtorek kupił jej drugą, taką samą. Popróbowała, ale nie jadła. Leżała obok i szynka, i kiełbasa. We czwartek (Trzech Króli) poszła do teścia. Poleżeli sobie na swoich leżankach. Po południu zaczęła zwracać. Zabrałam ją do sklepu. Zrobiłam jej nowe spanie. Zostawiłam na noc jedzenie i wodę. Wczoraj rano, zanim wyszłam do pracy zadzwonił Andrzej. Wyszedł przede mną, bo miał kurs samochodem. Nie lubię rannych telefonów. Irka jak umierała, też Leszek też zadzwonił tak rano. Pomyślałam sobie, że pewnie kocica nie żyje. Ale okazało się, że było bardzo ślisko, bo zrobiła się natychmiastowa odwilż i chciał mnie przestrzec. Nic powiedziałam mu, co mi przyszło do głowy. W pracy byłam o 8,05. Andrzej jeszcze nie wrócił z trasy. Sama więc otworzyłam sklep. Kocica leżała na boku po Andrzeja biurkiem. Za chwilę, jakby się obudziła i zaczęła oddychać, ale bardzo ciężko. Dałam jej na język kilka kropli wody, ale nie wypiła, tylko kilka razy żałośnie miauknęła. Pogłaskałam ją po głowie. Pogadałyśmy sobie. Przyjechał Andrzej, ale nie wchodził od razu do sklepu. Jeszcze się kręcił po podwórku. Nie odchodziłam od kocicy. Nagle Perełka podkurczyła przednie łapki, nabrała powietrza, naprężyła się i zrobiła głęboki wydech. Potem jeszcze raz wdech i wydech. I jeszcze raz. Czwartego wdechu już nie było. Znieruchomiała. Spojrzałam na ścienny zegarek. Była 8,15. Ostatnie 10 minut zarezerwowała dla mnie – pomyślałam.. Jeszcze chwilę postałam przy niej. Potem przeniosłam ją w jej „spanie” i przykryłam kołderką. Wszedł Andrzej. -A wiesz, – mówi – dziś we śnie jakbym słyszał jej przeraźliwe miauczenie. Nawet pomyślałem, czy właśnie nie chce się ze mną pożegnać. Na ciebie poczekała. Byłaś jej panią. Pochowaliśmy ją obydwoje. W ogródku między wiśniami i iglakami. To był także jej ogródek. Perełka była piękną dostojną „damą”. Zwykle chodziła z ogonem wysoko uniesionym do góry. Ale także potrafiła go trzymać w pozycji horyzontalnej. Była dumna i zadowolona ze swojego „ja”. Konfliktów unikała według zasady – niech mądrzejszy ustąpi. Miedzy oczami miała piękną, jakby wyhaftowaną, literę M, przypominającą koronę. Dobrze ułożona, cierpliwa, znająca swoją pracę, była prawdziwą i jedyną królową w moim sklepiku. Wiedzieli o tym także moi klienci, którym nie odmawiała głaskania się. Nawet w podziękowaniu czasem zamruczała. Urzędowała głównie na ladzie, ale także lubiła siedzieć na stoliku. Klientom, którzy siadali na krześle przy tym stoliku potrafiła wpakować się na kolana. Oczywiście nie wszystkim. Najpierw wzrokiem „badała „gościa. Potem były delikatne próby, a jak wszystko szło po myśli to hyc …, no i potem weź ją zgoń z kolan. W tej kwestii była bardzo uparta. Poza tym raz przetestowany gość nie wymagał już „badania”.
I tak przyzwyczaiła do siebie sporą rzeszę dzieciaków i dorosłych.
Przez ponad 16 lat pracy w sklepie tworzyła swoją legendą i na nią zasłużyła.