KACZKA

Joachim i Antosia mieszkali w małej wioseczce nad Bugiem, a ich stara chałupa odziedziczona przez Joachima po ojcu, jeszcze pamiętała czasy panowania księżnej Elżbiety z Branickich Sapieżyny.

Rodzice Joachima mieli dużo dzieci, ale nigdy niczego im nie brakowało. Stać ich było na kupno nie tylko podstawowych rzeczy codziennego użytku, ale także na różne inne, nawet droższe zachciewanki. Dzieciom swoim także nie żałowali grosza. Ich dom był okazały jak na tamte czasy. Mieli młyn. Był to młyn wodny i był on najstarszym młynem w okolicy.

Joachim często wspominał ten młyn. Wspominał jak ojciec uczył go młynarstwa i zawsze podkreślał, że to on, jako najmłodszy syn, miał od ojca dostać ten młyn. Joachim wspominał także, że to jego pradziad ze swoim bratem zbudowali ten młyn i że to dzięki nim powstała ta mała wioseczka – Żelewsze.

Jednakże, gdy Joachim ożenił się z Antosią i zamieszkali w domu rodziców Joachima, postanowiono zbudować nowy młyn. Nastały jednak bardzo trudne czasy. Wiele rodzin za udział w powstaniach przeciw zaborcom było represjonowanych, aresztowanych, wypędzanych z domostw i zsyłanych w głąb Rosji, a ich mienie było konfiskowane. Tak też stało się z Joachimem i Antosią, którzy musieli opuścić swoją wieś na bardzo długo. Gdy wrócili zastali tylko pusty dom i ruiny starego młyna.

Joachim i Antosia nie mieli dzieci. Żyli z dnia na dzień zgodnie wolą Pana Boga i z tego co znaleźli w pobliskich lasach, na łąkach i na ugorach. Joachim nauczył się wędkowania, a Antosia zajmowała się domem. Żyli także wspomnieniami.

Obydwoje dobrze pamiętali stary młyn. Wspominali płynące Bugiem tratwy z drewnem, a także barki, zwane szkutami pod dowództwem szyprów, kursujące aż do Gdańska z miodem, zbożem i innymi płodami nawet z Wołynia. Płynące szypry z powrotem przewoziły wyroby z rzemiosła, tkackie i różne inne kolonialne. Po Bugu pływał nawet turystyczny statek nazywany Flotyllą. Flotylla kursowała z pasażerami na trasie Dorohusk – Włodawa – Brześć.

Któregoś ranka Joachim poszedł wcześniej na ryby. Zanim rozstawił wędki na Bugu zobaczył na brzegu rzeki dziką kaczkę. Leżała jak nieżywa. Podszedł do niej, pochylił się i usłyszał ciche „Khakha”.

– Żywa. A to niespodzianka – cicho wyszeptał. – Tonia się ucieszy. Może zrobi ją z żurawiną, a może lepsza będzie z jabłkiem, albo ze śliwkami suszonymi … do tego kasza jaglana… Dawno nie jedliśmy kaczki – cieszył się.

Joachim nawet nie myślał zabrać się za wędkowanie. Uśmiechając się pod nosem zebrał wszystkie wędki i już miał wracać do domu … z kaczką.

Gdy już miał ją wziąć w ręce, znów usłyszał jej cichy głos „Khakha”.

– Jeszcze żyje – wyszeptał.

– Zostaw mnie.

Joachim znieruchomiał usłyszawszy ludzki głos. Obejrzał się do tyłu i na boki, żeby sprawdzić, kto do niego mówi.

– Ki czort – zaklął pod nosem.

I wtedy kaczka z wielkim trudem podniosła głowę i patrząc mu prosto w oczy ledwo słyszalnym głosem przemówiła do Joachima:

– Nie zabieraj mnie stąd. Jestem skazana na śmierć, więc niech już tutaj pozostanę. Niech mnie zabiorą stąd lisy, czy wrony. Być może one muszą nakarmić swoje dzieci. Ty możesz sobie złowić rybę i głodny nie będziesz. Zostaw mnie tutaj.

Na więcej słów kaczka już nie miała siły. Jej głowa opadła na trawę i rozłożyły się skrzydła. Wtedy Joachim zauważył, że jest mocno ranna w lewe skrzydło. Obejrzał ją dokładnie. Pokiwał głową nad jej losem i zapytał:

– Ale co się stało, że tutaj leżysz?

Kaczka z wielkim wysiłkiem mu odpowiedziała:

– Było polowanie na kaczki. Zostałam źle trafiona i tu wylądowałam… Chciałam się poderwać, próbowałam, ale mi się nie udało… Muszę tu zostać – smutno dodała.

– Nie musisz. Może uda mi się wyleczyć ci skrzydło. Może wyzdrowiejesz. Może jeszcze polecisz – głaszcząc kaczę po głowie Joachim ją pocieszał.

– Byłoby cudownie znów wzbić się w niebo. Zajrzeć do swojego gniazda, zobaczyć się ze swoimi dziećmi – cicho marzyła kaczka. – A jeśli nie polecę – to co? Twoja żona mnie podtuczy i na obiad mnie upiecze z dodatkiem żurawiny, albo z jabłkiem, a może z śliwkami suszonymi … do tego z kaszą jaglaną? – skomentowała.

– Lepiej już mnie tutaj zostaw – dokończyła po chwili, a z jej oczu popłynęły łzy.

Joachim pierwszy raz widział łzy u ptaka. Nie widział ich nigdy ani u kurczaka, ani u koguta, gdy szykował je do uboju, gdy Antosi zachciało się rosołu.

Kaczka tak rozczuliła Joachima, że musiał jej obiecać, że nigdy jej nie upiecze. – Dobrze, zgadzam się, żebyś mnie zabrał do domu. Gdybym jednak nie mogła odlecieć … – zamyśliła się na chwilę kaczka – … i żebym nie była darmozjadem w waszym domu … obiecuję codziennie znosić wam po jednym jajku.

Joachim uśmiechnął się do kaczki i tak jej odrzekł:

– No dobrze. Możemy zawrzeć taki układ – i wziąwszy w rękę jej zdrowe prawe skrzydło jakby przypieczętował zawartą umowę.

Antosia, jak tylko zobaczyła kaczkę, aż podskoczyła z radości:
– Chimciu! To ty już nie rybak? Ty już myśliwy? – zapytała z uśmiechem i już chciała wziąć od niego tę kaczkę, ale rybak się cofnął, spojrzał na nią dziwnym wzrokiem i odrzekł jej:

– Toniu! Tylko jej nie dotykaj!

Joachim delikatnie położył kaczkę na stole, zajrzał jej w oczy, jakby sprawdzał czy żyje i jeszcze raz zwrócił się do Antosi:

– Tylko jej nie dotykaj!

– Rozumiem, że sam ją przygotujesz na obiad – zdziwiona zachowaniem męża z ironicznym uśmiechem skomentowała jego zakaz.

Joachim nieco się uspokoił i zakomunikował żonie:

– Toniu! Ona nie jest na obiad. Będę ją leczył, bo ma chore lewe skrzydło i nie może latać.

– Cha, cha, cha! – głośno się śmiała Antosia. – Będziesz ją leczyć, żeby odleciała? To trzeba było ją zostawić na miejscu. Niechby ją zabrały stamtąd lisy, czy wrony. One też żywią się mięsem. Może mają głodne dzieci. My dzieci nie mamy. Nie musimy jeść kaczego mięsa. Mamy kurze. No i oczywiście rybie – oburzyła się i odwróciła się na pięcie dodając na odchodne. – A już myślałam, że będziemy mieć świąteczny obiad: kaczkę w buraczkach.

Kaczka leżała cicho na stole nie poruszając się. Joachim jeszcze raz ją dokładnie obejrzał. Rzeczywiście miała mocno zranione lewe skrzydło, ale nogi miała sprawne.

– Toniu, możesz przynieść dla niej kurzego jedzenia, bo głodna – poprosił żonę.

Antosia nie zaprotestowała. Przyniosła miskę ziarna i liść kapusty dodając:

– Ziarno do jedzenia, a liść do nałożenia na ranę – i odeszła.

Joachim grzecznie jej podziękował i podsunął kaczce miskę z ziarnem pod sam dziób. W międzyczasie Antosia przyniosła wody do picia.

– Woda do picia dla kaczki, żeby się nie zatkała ziarnem. Zaraz zrobię jej opatrunek, a ty nazbieraj mi pajęczyn – nakazała.

Antosia wiedziała, że Joachim nie umie robić opatrunków i całą sprawę leczenia kaczki musi wziąć w swoje ręce. Przez tydzień były zmieniane codziennie opatrunki ze świeżej pajęczyny ugniecionej z mokrym chlebem przykrywane liściem z kapusty. Kaczka nabierała sił, a po tygodniu już wychodziła na podwórko ze skrzydłem na temblaku i nawet zaczęła zaglądać do kurzej stołówki w kurniku. Po dwóch tygodniach Antosia postanowiła sprawdzić, czy skrzydło się wygoiło i zdjęła kaczce temblak.

– Nie poleci, Chimciu. – Zawyrokowała Antosia. – Podtuczymy ją trochę i …

Ale Joachim przerwał jej i zaprotestował:

– Toniu!!! Nie waż się jej dotknąć! – wykrzyczał.

– No już dobrze. Karm sobie tego darmozjada – oburzona weszła do domu.

Joachim z Antosią przez kilka dni nie rozmawiali ze sobą.

Któregoś ranka, gdy Joachim poszedł na ryby, Antosia zauważyła, że nie ma kaczki. Bardzo się zdenerwowała.

– Pomyśli sobie, że ją wygoniłam. Nie uwierzy, że sama uciekła – zaniepokoiła się. Szukała jej wszędzie. Nigdzie jej nie było.

– Nie wygląda na to, żeby tu był lis. Kury spokojne. A może to one ją dopadły w kurniku i ją tam zadziobały? Może rana jeszcze niedokładnie zagoiła się. Może wyczuły zapach świeżej krwi i ją zaatakowały? Może leży gdzieś w kącie w kurniku? – nagle przyszło jej do głowy, że aż ciarki przeszły jej przez plecy.

Jakby ktoś ją gonił, natychmiast wpadła do kurnika. Przeszukała wszystkie kąty i zakamarki. I odkryła coś, co ją zaskoczyło.

Między paśnikiem dla kur a ścianą na czystej słomie siedziała kaczka. Gdy tylko Antosia zbliżyła się do niej, kaczka bez pośpiechu wstała i wyszła z kurnika. Antosia rzuciła okiem na kacze posłanie i łzy poleciały jej po policzkach. Siedem piegowatych kaczych jajeczek leżało w kaczym gniazdeczku.

– Wiesz, Chimciu, zwierzęta są mądrzejsze od ludzi. Umieją się odwdzięczyć za opiekę – zagadnęła Antosia męża gdy wrócił przed obiadem z ryb.

– To prawda, ale dlaczego teraz mi o tym mówisz? Przyniosłem trochę ryb. Dzisiaj nie brały, ale na skromny obiad wystarczy – spokojnie odpowiedział jej Joachim.

– Popatrz, Chimciu, jaki prezent nam zrobiła kaczka – podskoczyła do niego uśmiechem i pokazała tacę z siedmioma piegowatymi jajkami.

– To prawda, Toniu. Zwierzęta są mądrzejsze od ludzi – uśmiechnął się Joachim pod nosem.

Od tej pory kaczka była oczkiem w głowie nie tylko Joachima, ale i Antosi.

Któregoś dnia w samo południe, gdy Joachim wrócił z ryb podeszła do niego kaczka.

– Khakha – zakwakała i wzbiła się w powietrze.

– Do widzenia – uśmiechając się pomachał ręką w jej stronę.

Joachim wszedł do domu. Antosia akurat przymierzała się do skrobania ryb.

– Toniu! Muszę ci coś powiedzieć – zwrócił się do żony.

– Mów, Chimciu – odpowiedziała mu spokojnie.

– Kaczka odleciała. Przy mnie odleciała.

Joachim i Antosia spojrzeli się na siebie. Zapadła milcząca cisza.

Następnego dnia Joachim poszedł wcześniej na ryby. Zanim rozstawił wędki na Bugu zobaczył na brzegu rzeki dziką kaczkę. Siedziała na tym samym miejscu, na którym kiedyś znalazł swoją kaczkę.

– Khakha – usłyszał Joachim znajomy głos.

Chciał podejść do niej, ale ona zerwała się i odleciała. Po chwili wróciła ze szczupakiem w dziobie i wrzuciła go prosto do wiaderka z wodą.

– Bóg zapłać – zdziwiony Joachim uśmiechnął się do kaczki.

Szybko rozstawił swoje wędki i razem z kaczką migiem napełnili wiaderko rybami. Były w nim nie tylko płotki. Były także pstrągi, sandacze, szczupaki, a nawet trafił się sum i karp.

Antosia zauważyła, że Joachim zaczął przynosić do domu różne ryby. Przynosił ich coraz więcej. Była bardzo dumna z niego. Wreszcie mogła przygotować duże zapasy na zimę. Ryby suszyła, wędziła, marynowała i soliła.

Zdarzyło się jednak, że Antosia mocno zachorowała. Nawet musiała pojechać do szpitala. Leczenie było długie i kosztowne. Joachim, żeby zarobić na jej leczenie musiał całe dnie łowić ryby. Za nie opłacał lekarza i nimi płacił za lekarstwa.

Kaczka, która pomagała mu, gdy tylko mogła, zauważyła, że Joachim jest smutny.

– Khakha. Czemu jesteś smutny – zapytała go kaczka.

I Joachim wtedy jej powiedział, że Antosia jest w szpitalu i że lekarz powiedział, że jest dla niej lek, ale on jest bardzo drogi i że wiaderko ryb to za mało na ten lek.

– Khakha, Nie martw się. Damy radę – uspokoiła kaczka Joachima i tak głośno zakwakała, że natychmiast zleciały się wszystkie kaczki z okolicy.

– Khahha. To jest moja rodzina. Kiedyś ty mnie uratowałeś, teraz my ci pomożemy. Od jutra przynoś tyle wiaderek, ile tylko będzie potrzeba. – I pamiętaj! Ilekroć będziesz nas potrzebował zawołaj trzy razy „Khakha … Khakha …Khakha”. Stawimy się natychmiast – dodała.

Wiele miesięcy Antosia wracała do zdrowia. A kiedy już była w domu Joachim wszystko jej opowiedział o kaczce.

– I powiem ci jeszcze, Toniu, że nawet nazbierałem trochę zaskórniaków.

– Masz jakiś plan na te zaskórniaki?

– Mam, Toniu I to bardzo poważny.

– No to powiedz. Może ci będę mogła pomóc.

– Posłuchaj. Nie mamy dzieci. Cóż my po sobie zostawimy? Starą chałupę pradziadka? Zbudujmy we wsi kapliczkę.

– Zaskoczyłeś mnie, Chimciu. Dobry pomysł, I wiesz co ci powiem?

– Co, Toniu?.

– Dobry z ciebie człowiek. Dobry rybak. Jeszcze lepszy myśliwy, ale takiego męża, każda żona może pozazdrościć.

– Dzięki Bogu – Joachim czule spojrzał na swoją żonę. – Idę do lasu wybrać materiał na budowę kapliczki.

„Młynarz, rybak, myśliwy, teraz cieśla. Kim jeszcze?…” – Antosia patrzyła na Joachima z radosnym uśmiechem i zastanawiała czym ją może jeszcze zaskoczyć.

W 1900 roku Joachim i Antonina Panasiukowie postawili drewnianą kapliczkę. Kapliczka ta w 2012 roku była odnowiona przez potomków założycieli tej wsi.