Domysłów, gdzie jest Pan Profesor, było sporo. Fantazja dzieci zdawała się być nieskończona – od tych najbardziej optymistycznych, że jest na wczasach, do tych maksymalnie pesymistycznych, że strach nawet pomyśleć. (Bo gdzie by szukać drugiego takiego Pana Profesora?). Oczekiwanie na wiadomość z FB przedłużało się. W międzyczasie przez Szkaradkowo przeszła ogromna burza wraz z gradobiciem. Kilka krasnali oberwało lodową kulą, że potrzebna była pomoc Różyczki. Na szczęście nikomu nic groźnego nie stało się, ale emocje związane z wycieczką opadały. I to nie tylko krasnalom.
Ale Jacek i Placek nie myśleli odpuszczać wycieczki. Już mieli nawet swój plan na wypadek, gdyby miało do niej nie dojść.
- A może Pan Konewka źle zrozumiał Pana Profesora ?… – zaczął Jacek.
Muchomorek tylko spojrzał groźnym okiem na Jacka , że wystarczyło to nawet Plackowi, a już szykował się do wtrącenia swoich pięciu groszy do rozmowy.
- Słowo nauczyciela, to jak słowo harcerza – oświadczyłam krasnalom. – Skoro Pan Profesor zapowiedział, że wróci – to wróci. Przy okazji zaliczycie test na cierpliwość i zaufanie – zakończyłam dyskusję.
Było bardzo dużo szkód po tym strasznym gradobiciu, więc zaraz zajęłam się pracą i przestałam rozmyślać nad Panem Profesorem. Tego dnia do domu wróciłam bardzo późno i bardzo zmęczona. Nic – tylko wykąpać się i iść spać. Zamykając drzwi wejściowe do domu miałam wrażenie, że ktoś jest w salonie, a nie powinno być nikogo. Cichutko weszłam i stanęłam w drzwiach. Żywej duszy. Nikogo nie zobaczyłam, ale zaniepokoił mnie jakiś dziwny szmer. Spojrzałam w okno, na poruszającą się firankę (drzwi na balkon były otwarte od kilku dni). Podeszłam do okna, zajrzałam za zasłony. Nikogo nie było. Szmer, jakby szelest przekładanych kartek, nadal mnie niepokoił. Spojrzałam na swoją bibliotekę. Podeszłam do niej bliżej i nagle zza książek dobiegł mnie radosny głos Pana Profesora:
- Pani Walentyna?
- Pan Profesor? A co pan tu robi w mojej bibliotece?
- Czekam na panią – spokojnie odpowiedział mi Pan Profesor, próbując wygramolić się zza piramidy książek.
- Pan? Pan czeka na mnie? To ja i całe Szkaradkowo czekamy na pana. Nawet ogłosiłam pana zaginięcie na Facebooku – obrugałam Pana Profesora.
- Przepraszam! Długo na mnie czekacie? – zmartwił się Pan Profesor.
- Odkąd sroki ukradły orzechy. Pan Konewka powiedział, że pan wtedy wyszedł i miał pan wrócić za kilka dni. Tymczasem minęło dwa tygodnie. Co pan powie krasnalom? Niektórym już odechciało się tej wycieczki!
- Dwa tygodnie? – zdziwiony zapytał Pan Profesor.
- Tak, Panie Profesorze! Dwa tygodnie wszyscy na pana czekamy i martwimy się, że może coś panu złego się przytrafiło.
- Pani Walentyno, wszystko w porządku. Ja po prostu zaczytałem się… Ja to pani zaraz wyjaśnię.
Pan Profesor powoli wygramolił się zza książek, usiadł na brzegu półki i od razu potwierdził, że rzeczywiście, gdy te sroki ukradły orzechy, postanowił poszukać jakichś orzechów, choćby laskowych. Myślał o wiewiórkach, które mogły je gdzieś schować, a potem o nich zapomnieć. Wiewiórkom często to się zdarza. Niestety, nie udało mu się znaleźć żadnych orzechów. Szukał nawet żołędzi. Krasnalom najbardziej smakują żołędzie z dębu Emory i Oregon, gdyż są bardzo słodkie i nie mają w sobie goryczki. Żołędzi także nie znalazł. Natomiast kasztanów, które są wyjątkowym smakołykiem dla krasnali, nawet nie myślał Pan Profesor szukać, gdyż wiedział, że najbliższy kasztanowiec (Castanea sativa ) nie jest w zasięgu jego możliwości.
Po tygodniu poszukiwań postanowił poprosić mnie o pomoc. Drogę do mojego mieszkania już dawno miał rozpoznaną. Wieczorem zapukał do drzwi, ale nikt mu ich nie otworzył.
- Niemożliwe, żeby nikt krasnalowi drzwi do mojego domu nie otworzył – zdziwiona jego wypowiedzią wtrąciłam się do relacji. – Może nikogo w domu nie było?
- Możliwe, ale drzwi balkonowe były otwarte, więc wszedłem tymi … „tylnymi drzwiami” – pewny swojej decyzji żartobliwie uśmiechnął się do mnie. – Czekałem na panią w salonie, czekałem … W międzyczasie przejrzałem całą pani bibliotekę. Myślałem, że może coś ciekawego znajdę dla siebie. Poczytam, żeby nie tracić czasu. Atlasy, albumy, encyklopedie itp. nie bardzo mnie interesowały. Paweł Jasienica i Zofia Kossak zdawali się być ciekawsi, jak oni opisali historię Polski. Zdawałem sobie sprawę, że jednak mam za mało czasu, aby sięgnąć do tej lektury i wtedy …
Pan Profesor na chwilę przerwał swoje opowiadanie o mojej bibliotece, jakby chciał się dobrze zastanowić co powiedzieć dalej.
- Co wtedy? – zapytałam, gdyż przerwa w jego relacji przedłużała się.
- Wtedy, pani Walentyno, zobaczyłem książkę pt. „Szkaradkowo”. Pamiętałem, co mi pani o Szkaradkowie opowiedziała 29 września ubiegłego roku, gdy przyszedłem uczyć w szkaradkowej szkole, ale o książce i jej autorce to pani mi nie wspomniała. Byłem tak ciekawy o czym ta książka, że natychmiast ją otworzyłem i …. i zaczytałem się. Zupełnie zapomniałem po co przyszedłem do pani.
Pan Profesor aż westchnął, gdy zakończył opowiadać o tym co robił w moim mieszkaniu przez ponad tydzień i dodał jeszcze, że nie skończył czytać „Szkaradkowa”.
- Panie Profesorze, przyniosę książkę do Szkaradkowa – obiecałam rozgrzeszając go uśmiechem.
- Dziękuję pani – odpowiedział mi swoim uśmiechem.
- Ale najpierw obiecana wycieczka – przypomniałam.
- Oczywiście, ale … co z orzechami? – zmartwił się Pan Profesor.
- Czy mogą być zamiast orzechów trufle? – zaproponowałam.
- Oczywiście, tylko skąd je teraz wziąć?
- O to już niech Pan Profesor się nie martwi. Jutro rano już będą w Szkaradkowie.
- Dziękuję i do zobaczenia po wakacjach. Jutro zabieram krasnali na koniec świata! – zbierając się do wyjścia przez otwarte drzwi balkonowe wreszcie dowiedziałam się, dokąd ma być ta wycieczka.
- Na koniec świata? To znaczy dokąd??? – zdążyłam zadać pytania, ale odpowiedzi już nie dosłyszałam.